O tym, jak poznałam fantastyczne, cudowne ale zarazem szalenie mądre i wyważone osoby, mianowicie niesamowite małżeństwo Panią Bognę i Pana Stanisława, wspominałam niejednokrotnie. Bywa, że w naszym życiu spotykamy istoty, które, jeśli umiemy z tego skorzystać, rozwijają nasze horyzonty i pokazują nieznane ścieżki, zmieniając tym samym postrzeganie otaczającego nas świata. Tak było i w moim przypadku. Za sprawą kotów otarłam się o kompletnie inną dla mnie rzeczywistość.
Sam fakt, że szalenie ważna osoba, mentor samego Prezesa NIK zaufał mi na tyle, by ustanowić Fundację jako prawnego opiekuna swoich kotów w przypadku, gdyby nie byli w stanie z żoną sprawować nad nimi właściwej opieki, nie jednej osobie przewróciłby w głowie, ale ze mną było jak zwykle inaczej. Podeszłam do tematu jak zwykle wbrew wszelkiej logice. Nie czyniłam żadnych problemów, nie miałam żadnych roszczeń, prosiłam Boga o długie, dobre życie dla obojga.
Prośby moje chyba zostały dość skutecznie wysłuchane, bo wiekowi już moi kochani kociarze cieszą się nadal dość dobrym zdrowiem i od lat wspierają mnie nie tylko finansowo. Jestem im szalenie wdzięczna, bo dzięki ich trosce o los zgarniętych z działek kotów, ja zyskałam mentorów, ludzi, do których zawsze mogę się z prawnym kłopotem zwrócić. To, że Pan Stanisław zamknął już Kancelarię i nie prowadzi już spraw karnych nie zmienia faktu, że nadal ma ogromną wiedzę i umie właściwie mi doradzić rozważając wszelkie aspekty problemu.
Od nich nauczyłam się analizy problemu trójwymiarowego, postrzegania i analizowania detali, które kiedyś pomijałam. Uczyli mnie opanowania, odrzucania emocji, chłodnej analizy faktów, rzetelnej oceny własnych możliwości i szacowania strat i zysków.
Kiedy decydujesz się na walkę, musisz przygotować solidne zaplecze, ale i być w walce uczciwą i szczerą. Podstęp i fałsz na niewiele się przyda. Złość nie jest dobrym doradcą, chęć zemsty tym bardziej. Przetrwałam dzięki ich moralnemu wsparciu nie jedną nagonkę. Nie dość, że sama się nie poddałam, umiałam jeszcze podtrzymać na duchu innych.
Od dnia poznania minęło 10 lat. Sekundują mi szalenie, uważnie obserwując moje szefowanie. Nie słyszę słów krytyki, a są bardzo obiektywni. Dzwonimy do siebie regularnie, Kocia Mama jest już jedyną ich rodziną.
Kocham telefony Pani Bogny, kiedy dzwoni jak po pożar mówiąc:
– Chyba nie jesteś na wakacjach?
Nawet jeśli jestem, to w moim przypadku niewiele to zmienia. Pracę zawodową mogę zostawić w domu, Fundacji się nie da, zawsze muszę być pod telefonem.
– Zgłaszam potrzebę adopcyjną na dwa koty raczej młode, dom stały sprawdzony i będzie non stop pod moim uważnym monitoringiem.
Rzecz jasna musiałam dopytać o szczegóły.
– Jak zawsze czujna, ostrożna, broniąca swych kotów jak kwoka – Pani Bogna śmiała się serdecznie, co dla mnie było sygnałem uspokajającym, świadczącym o humorze i dobrej kondycji.
Nominowałam do adopcji dwa młodziaki. Korka Kasi – przekochanego miziastego kocurka i Czarnusię od Moni, która raczej od ludzi stroni za to uwielbia wszystkie koty. Warunek adopcyjny postawiłam jeden, oprócz oczywiście rutynowych procedur, do nowego domu mają zostać wprowadzone oba koty jednocześnie, by na starcie miały takie same równe szanse. Na dzień adopcyjny dziewczyny wyznaczyły środę, nawiązując do mojego przeświadczenia o magii tego dnia.
Wierząc, że brak wiadomości jest oznaką powodzenia, wiedząc, że parasolem opiekuńczym koty i nowych opiekunów objęła Pani Bogna, jestem o ich los spokojna. Doczekały się nasze koty fajnej, łączonej adopcji. Nie było pytań o umaszczenie tylko prośba, by były już zrobione co w kociarskim żargonie oznacza wykastrowanie i zaszczepienie. Zaufanie do Pani Bogny automatycznie dzięki rekomendacji objęło i mnie. Miałam kompletną dowolność, które koty wybiorę.
Jak otrzymam wieści z nowego domu oczywiście podzielę się nimi niezwłocznie!