Tradycyjnie, w konwencji preferowanej przez Anię, czyli zwięźle opisany problem poparty stosowną dokumentacją, pojawił się wpis zgłaszający interwencję.
Informacje nie były budujące: dzielnica bloków na wschodzie miasta, teren wyjątkowo zadbany przez lokatorów, pięknie utrzymane rabaty i bajecznie kolorowy ogród powstał dzięki zaangażowaniu blokowej społeczności. Cisza, spokój, idealne miejsce dla dzikich kotów.
Na jednym z balkonów pani pewnej fundacji postawiała budy, obiecała pomoc w kastracji. Jak zwykle, na obietnicy się skończyło. Finał jest taki: w budzie mieszka czarna kotka, karmi troje smarków, które zaczynają wychodzić gniazda. Istnieje poważna obawa, że małe spadną z balkonu robiąc sobie krzywdę. Zgłaszająca jest bezradna. Prezeska mieszka w bloku obok, widzi kłopotliwą sytuację z okna, jednak odmawia pomocy. Zrodził się konflikt, w wyniku którego jest możliwość, że złość do prezeski przeniesie się na koty.
Kobieta nie ma doświadczenia w odłowie dzikich, wychodząc do pracy montuje mini zagrodę, zapewniając tym samym względne bezpieczeństwo baraszkującym malcom, ale ma świadomość, że pewnego dnia kotka może małe zabrać i ukryć. Dodatkowo jest rozżalona i usztywniona wobec działaczek społecznych ponieważ czuje się oszukana i ukarana za dobre serce i współpracę.
Jedna rozmowa a wiedziałam, że to mnie przypadnie ta interwencja. Zawsze tak jest, najcięższe sprawy biorę na siebie wiedząc, że tylko ja potrafię wykorzystać nawet złe emocje i kłopotliwą atmosferę.
Nie obiecywałam nic. Przygotowałam kennel, poprosiłam Gosię o pomoc, pojechałam na wizję lokalną. Pani powitała mnie oschle, taksując wzrokiem, szacując kompetencje. Chyba w jej oczach nie wyglądałam na rasową kociarę. Z marsową miną typu „Ciekawe co też zrobi ta lalunia?” zaprowadziła mnie na balkon. Kotka siedziała w bezpiecznej odległości uważnie śledząc nasze ruchy. Maluchy, nieświadome zamieszania spały słodko.
– Czekamy, aż zaczną domagać się jedzenia, zaczną płakać, wtedy matka wejdzie do gniazda. Gdy zapadnie cisza, pani zamyka otwór, reszta należy do nas – ustaliłam kolejność czynności.
– No wątpię – nadal nie nabrała do mnie zaufania.
– Możemy spróbować? Skoro już tu jestem – nie pozwoliłam na odebranie sobie dowodzenia.
Gosia robiła wielkie oczy komentując bez słów zachowanie pani. Trudno, musimy wytrzymać odpowiadałam w ten sam sposób. To mądra dziewczyna, rozumiała emocje pani, my zbierałyśmy razy za tamtą panią.
Kociaki zaczęły piszczeć, kotka patrzyła na nas z niepokojem. Zastygłyśmy w bezruchu, zapadła kompletna cisza. Kicia weszła do gniazda, opiekunka się podniosła…
– Damy jej jeszcze moment – zatrzymałam ją w pół kroku – Niech się upewni, że nic jej nie grozi, niech zacznie maleństwa karmić.
Czas pracował dla nas.
– Proszę działać – powiedziałam po chwili podając jej deskę – Zamyka pani dziurę, kotka zna pani kroki więc nie wyczuje niebezpieczeństwa.
– Zadanie wykonane! Co teraz?
– Teraz my! Gosia, działamy! Na trzy cztery budę unosimy i przekładamy matkę do kontenera, potem do klatki!
Trochę trudno wykonać taki manewr na wąskim balkonie. Nie mamy prawa do błędu, drugi raz jej nie złapiemy.
– Jesteście wielkie! – ekscytowała się pani widząc, co wyprawiamy.
– Niech pani nie wkłada tam rąk! – ostrzegła mnie opiekunka.
– Spokojnie, ta kotka nie jest szalona, gorsze widziałam – nie bacząc na prośby poprawiłam kocyk, ułożyłam maluchy, wstawiłam kuwetę i miski.
Patrzyła jak zaczarowana.
– Ja się nie boję kotów – wyjaśniłam z uśmiechem.
Nie było słowa „przepraszam”, ale było „dziękuję”. Zmiana tonu, komunikacji, patrzenia i oceny była tak radykalna, że przy którymś z kolei okrzyku „Jesteście wielkie” powiedziałam:
– proszę przestać, to było dziecinnie łatwe.
Tym większe wywołałam zdziwienie.
Opiekunka zadzwoniła do koleżanki mówiąc: chodź do mnie szybko, musisz kogoś poznać!
Żale, żale i raz jeszcze żale. Nie chciałam tego słuchać, nie po to pojechałam. Ale faktycznie prostszej interwencji nie da się wymyślić. Odmowa pomocy sprawia, że automatycznie wszyscy wrzucani są do jednego worka z etykietką naciągacz, kłamca, bajkopisarz. To kolejny przypadek gdzie muszę przyjąć frustracje opiekunów za naganne zachowanie innych. Wypada zadać pytanie: w jakim celu powstają tego rodzaju organizacje?
Ze swej strony wykonałam zadanie: kotka bezpiecznie karmi oseski, wchodzą obecnie w trzeci tydzień. Kennel stoi w kuchni przykryty kocem, by zapewnić intymność.
– W razie problemów proszę dzwonić.
– A co z maluchami? – zapytały obie, zaniepokojone.
– Po 6 tygodniu zabiorę do adopcji, wydam na umowy, ale muszę odrobaczyć, zaszczepić. Najważniejsze, że mamy rodzinkę pod kontrolą. Kiedy zabiorę dzieci, matka pojedzie na zabieg – takie panują procedury w Kociej Mamie.