Do tej pory byłam przekonana, że osoby obserwujące naszą fundację są raczej dobrze poinformowane, jakie są zasady pracy, godziny dyżurów i przede wszystkich świadczone przez Kocią Mamę usługi. Ania zajmująca się prowadzeniem fanpejdżu, swoje obowiązki wykonuje doskonale. Rzetelnie, zwięźle przekazuje informacje, mające na celu nie tylko ułatwienie w komunikacji odnośnie ważnej dla opiekuna kwestii, ale również uzyskanie określonych wiadomości. Strona Kociej Mamy, ale i profil, są niebywałą skarbnicą wiedzy i każdy, kto uważnie lub nawet sporadycznie tam zagląda, bez problemu może, jak po sznurku, dotrzeć do tematu, który go absorbuje. Tymczasem okazuje się, że nasze wysiłki i starania nie mają takiego przełożenia, jakbyśmy oczekiwali.
To, o co apelujemy, jest kompletnie ignorowane, a co gorsza niekiedy przekłada się na złość, agresję, nawet obelgi! Wiele wolontariuszek opiekowało się pocztą na fanpejdżu, jednak w bardzo krótkim czasie każda niestety emocjonalnie poległa. Przyczyna jest zawsze w zasadzie taka sama, forma bezczelna, złośliwie kąśliwa, pozbawiona taktu i dobrego smaku. Od pewnego czasu postanowiłam sama pilotować tę pocztę. Nie dlatego, żebym nie ufała pracującej przy niej Eli, powód był innej natury. Wolontariuszka była zbyt pilna, zbyt akuratna, zbyt odpowiedzialna i nie potrafiła postawić skutecznie kreski, od której do której godziny poświęca swój prywatny czas na działanie w Kociej Mamie. Była dyspozycyjna prawie całą dobę, sytuacja, jak dla każdego, totalnie niedorzeczna. Można być skupionym na działaniu społecznym, ale są pewne normy i granice, których trzeba pilnować bezwarunkowo, inaczej ludzie poprzez swoje egoistyczne zachowanie spowodują, że satysfakcja zamieni się w zmęczenie czy wręcz zniechęcenie.
Przez komunikatory, z których korzystamy chętnie, wytworzyła się sytuacja, kiedy piszący wiadomość oczekuje natychmiastowej odpowiedzi. Nieustannie, wręcz do bólu, przypominamy, że każdy ma określone godziny dyżuru i nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie na bieżąco śledził napływającej poczty. Przecież jest alternatywa w przypadku awarii czy okoliczności nagłej, są podane telefony kontaktowe na stronie internetowej albo można skorzystać z pomocy służb mundurowych, które w każdym mieście inaczej się nazywają, a są powołane właśnie z intencją podejmowania interwencji dotyczącej zwierząt. Ale najłatwiej jest wylać wszelkie frustracje na fundację! Za niemoc wszystkich, za bezradność, za odmowę, za opieszałość.
Kocia Mama była i jest, zawsze odpowiednio przygotowana na każde okoliczności. Tak dzieje się, kiedy ja wybywam na urlop czy nawet kiedy planowany miałam operacyjny zabieg. Nie ma sytuacji, że wolontariusze kręcą się bezradnie, nie wiedząc jakie zadania mają wykonać.
Wszystko jest dopięte w każdym szczególe, od a do zet!
Raz jeszcze wyraźnie przypominam, nie mamy płatnych etatów ani nocnych dyżurów.
W przypadku osób, zwracających się z prośbą o porady w kwestii leczenia, wyjaśniam jednoznacznie, nie podejmujemy takich tematów, ponieważ nie jesteśmy lekarzami weterynarii.
Wiedza, jaką zdobywamy, prowadząc domy tymczasowe dla chorych czy kalekich kotów, jest bazą danych dla współpracujących z Kocią Mamą lekarzy, wskazówką pomocną przy kolejnych podobnych przypadkach, a przede wszystkim sygnałem, że warto podejmować nawet niebywale trudne wyzwania.
Licząc, że moje słowa wreszcie zostaną ze zrozumieniem przyjęte, sugeruję mniej negatywnych emocji, bo generalnie więcej zawsze można osiągnąć, szanując zasady i normy, o które zabiega i wręcz prosi druga strona. Zastanówmy się, jakby państwo czuli się w naszych butach?