Zawsze jest pierwszy raz

Generalnie, schemat towarzyszący wizytom kocim w przedszkolach jest prosty, ustalamy termin, czyli dokładną datę i godzinę, oraz listę produktów zbiórki. Organizator przygotowuje plakat i zachęca rodziców do przynoszenia darów dla podopiecznych Fundacji. Kocia Mama, jako jedyna z niewielu, systematycznie, od początku swej aktywności, ogromną uwagę przykłada do rozbudzania empatii, szczególnie wśród najmniejszych dzieci. Przysłowia „Czym skorupka za młodu…” albo „Czego się Jaś nie nauczył…”, doskonale opisują rolę, jaką u dojrzałej osoby mają wiadomości, przyswojone w dzieciństwie. Człowieka kształtuje rodzina, środowisko, znajomi, szkoła, ale wpływ mają również organizacje pozarządowe.

Pedagodzy starają się przygotować dzieciom atrakcje takie, które rozwiną je intelektualnie, przy okazji zabawy przemycają pozytywne treści, w ten sposób przedszkola i żłobki nie są wyłącznie miejscem, do którego dziecko oddaje się na bezpieczne przetrzymanie, kiedy rodzice udają się do pracy.

Po każdym spotkaniu powstaje reportaż, to też niezmienna zasada. Dzielę się wrażeniami, emocjami, tym, co mnie cieszy, ale także, co przeszkadza. Założenie jest proste, staram się przekazać wskazówki, które pomogą uniknąć przykrych zdarzeń. Obserwujący fanpejdż wiedzą, jaką mają wartość merytoryczną przygotowane wykłady. Staramy się przekazać informacje w takiej formie, żeby odbiorca w każdym wieku zrozumiał sens naszych słów. Przy okazji wtrącamy te przeznaczone wyłącznie dla dorosłych po to, by mogli zrozumieć, jak wyjątkowy wymiar ma wolontariat w naszym wydaniu.

Tym razem jednak okoliczności związane z wizytą Kociej Mamy są tak bulwersujące, że nie zamieszczę żadnych zdjęć. Dokumentem tego spotkania będzie tylko zdjęcie, przedstawiające zebrane dary przez społeczność liczącą 100 dzieci. Nie podziękuję tym razem za wsparcie, bo zgodnie ze stanem faktycznym pojechałyśmy na pogadankę całkowicie charytatywnie, wręcz poniosłyśmy  dość dużą stratę.

Dotąd sądziłam, że to organizacjom społecznym należy się pomoc. W przypadku, kiedy parter projektu zaprasza fundację do siebie, nie zmusza jej do bycia sponsorem, a raczej się stara, żeby prowadzona zbiórka była tak przeprowadzona, żeby przede wszystkim grono nauczycielskie nie miało powodu do wstydu.

Pierwszy kontakt już mi zapalił ostrzegawczą lampkę po słowach, które usłyszałam.

– Kontaktuję się odnośnie wizyty kotów w naszym przedszkolu, dostałam namiary na panią już w ubiegłym roku, ale jakoś tak zeszło mi, podobno prowadzi pani projekt i ma fajne fanty.

– Projekt zamknęłam w ubiegłym roku – wyjaśniałam zgodnie z prawdą.

– A nie może pani dla nas nowego stworzyć? – Chyba się kobieta urwała z kosmosu, pomyślałam, ale wyjaśniam spokojnie dalej – To był projekt w ramach grantów edukacyjnych z Urzędu Marszałkowskiego, w tym roku nie ogłaszano żadnych tego rodzaju, trzeba było korzystać, jak dostała pani wiadomość od mojej koleżanki.

– Trudno, nic się nie stało, najwyżej dzieci nic tym razem nie dostaną.

Co to za kobieta, pomyślałam. O reklamę prowadzonego wówczas projektu prosiłam solidną osobę, znam ją i współpracuję w różnych okolicznościach okazjonalnie. Wiem, że ta osoba dobrze spełniła misję. Nie mogłam uwierzyć, że świadomie, z premedytacją, nauczycielka zrezygnowała z oferowanych bezpłatnie gadżetów. Rozdawałyśmy maluchom kolorową kredę, kredki, worki na buty ze śmieszną grafiką, bidony, plany lekcji i kubki.

Jednak nie komentowałam, powstrzymałam się.

Ustaliłyśmy termin i szczegóły dotyczące zbiórki. Na tydzień przed zaplanowaną wizytą, tknięta jakimś przeczuciem, zadzwoniłam do organizatorki: Chciałam zapytać, jak przebiega zbieranie darów, czy warto do was jechać, mamy przecież dość daleko, a paliwo kosztuje dużo.

W odpowiedzi usłyszałam, że dary się zbierają.

Jadąc na wykład, czułam podświadomie lekki niepokój. Powodów nie miałam żadnych, koty były grzeczne, towarzyszyła mi fajna wolontariuszka, a jednak czułam, że coś wisi w powietrzu.

Dzieci, jak to dzieci, na widok kotów zaniemówiły, opiekunki również. O ile grupy maluszków grzecznie siedziały, z otwartymi  buziami chłonąc każde słowo, o tyle starszaki w ogóle nie reagowały na żadne polecenia. Każdą prośbę trzeba było powtarzać jak rozkaz, dobitnie i głośno, po kilka razy,  kiedy prowadziłam wykład normalnym głosem, jak zawsze, natychmiast biegały spontanicznie za kotami. Najgorsze było zachowanie opiekunek, zamiast pomóc nam opanować sytuację, skupione były na dokumentacji fotograficznej i ze stoickim spokojem pozwalały, żeby dzieci osaczały wręcz koty. Nie było respektu do mojej prośby, żeby koty traktować delikatnie, nie krzyczeć im nad głową, nie dotykać agresywnie i  napastliwie. Pierwszy raz miałam wątpliwą przyjemność prowadzić wykład w miejscu, w którym nikt nie traktował kotów z szacunkiem. Moje koty pracują od początku wdrożenia w życie projektu edukacyjnego. Są miłe, przyjacielskie, aktywne, lubią spotkania z dziećmi. Dziś po raz pierwszy Laluś uciekł do kontenera Ytka, nie przeszkadzał mu obcy zapach, taki był przerażony. Ytek zagrzebał się w mój płaszcz, on, który potrafił usypiać na kolanach obcego dziecka w trakcie mojej prelekcji.

Najgorsze miało nastąpić na pożegnanie. Kiedy zapytałam o przygotowane produkty, organizatorka odpowiedziała, że są schowane za drzwiami. Sprytne to było z jej strony zagranie, ponieważ  gdybym zobaczyła wcześniej, ile serca włożyła w przeprowadzenie zbiórki, wyszłabym bez wahania.

Oczywiście nie omieszkałam skomentować zachowania organizatorki. To, że dzieci miały dziś wyjątkowy dzień, jest dla mnie radością, ale z taką bezczelną arogancją i świadomym kłamstwem spotkałam się pierwszy raz. Inny wydźwięk miałoby to przykre zdarzenie, gdyby mnie nie okłamano. Zrozumiałabym słowa prawdy o faktycznej wielkości zbiórki i można było wspólnie wybrać optymalne dla wszystkich rozwiązanie.

Wariant pierwszy: można było przedłużyć czas przynoszenia darów o kilka tygodni, termin został wybrany dość niezręcznie, bo tuż przed Świętami. Rozumiem, że budżet rozmaicie wygląda w tym czasie w domach.

Wariant drugi: To ja podejmuję decyzję, czy mimo kiepskiej aktywności jadę na wykład czy wskazuję karmicielkę kocią na lokalnym terenie, której można przekazać dary.

Wariant trzeci: Składam wizytę, ale podczas niej opowiadam dzieciom, szczególnie tym starszym, dlaczego ich pomoc jest tak ważna dla Fundacji.

Wyboru nie miałam i ten fakt świadczy negatywnie o intencji zapraszającej organizację. Zapytana wprost, dlaczego w społeczności liczącej sto dzieci, jest tylko kilkanaście produktów, odpowiedziała z butą: A co, chciałaby pani cały kontener?

Nie będę komentować tej riposty, bo ona określa jednoznacznie stanowisko. Dzieciom pozostanie miłe wspomnienie i tylko żal, że następne roczniki już nie mają szansy na podobne atrakcje.