Niemal nieustannie, przy każdej dziwnej i kontrowersyjnej sytuacji przypominam do bólu, jak ważne i cenne są wszystkiego rodzaju domy tymczasowe. Co rusz przypominam ich wagę i rolę. Szczycę się, że w wyniku rytmicznej, sensownej i niezwykle starannej pracy opiekunek kotów, wizytach diagnostycznych we współpracujących klinikach, na tymczas trafiają zdrowe, przejrzane fachowo koty, kociaki, całe mioty.
Wszystkie aspekty normujące pracę Kociej Mamy wynikają z wieloletnich doświadczeń, zarówno dobrych jak i złych. Potknięcia, błędy i niekiedy porażki nie podcinają nam skrzydeł. Wręcz przeciwnie! Są bagażem, z którego wyciągamy wnioski! Są wskazówką, przestrogą, tkwią mocno, szczególnie w mojej świadomości. Są doświadczeniem, które przekułam tak, by ochronić wolontariuszki.
Bycie domem tymczasowym to nie tylko czyste miseczki i sprzątana systematycznie kuweta. To całodobowy monitoring zdrowia i zachowania kota. Każda sytuacja budząca niepokój momentalnie kończy się wizytą kontrolną.
Mamy swoje prywatne zwierzaki, dlatego że te które są z nami tylko na chwilkę, nie mogą w żadnym stopniu być ogniskiem chorobowym.
Maluchy, ale i te młode czy dorosłe, zawsze przechodzą tę samą drogę. Przegląd weterynaryjny zamyka się instrukcją postępowania i wydaniem fundacyjnej książeczki z logo Kociej Mamy.
Ten dokument drukuje od 14 lat. Otrzymać go można wyłącznie podczas adopcji, idzie ona z mruczkiem przez całe jego dalsze życie, jest wizytówką i reklamą Fundacji Kocia Mama.
Przyjęcia dokonują się w trojaki sposób:
Koty zostają po kontroli w klinice i oczekują w oknie życia, trafiają do domu tymczasowego lub wracają z zaleceniem od weterynarza do pierwotnych opiekunów lecząc się w oczekiwaniu na przyjęcie do fundacji.
Kiedy dom zwalnia się, ja wówczas daję sygnał i koty zostają przekazane. Stabilność czynności leczniczych sprawia, że generalnie do obowiązku osoby prowadzącej dom należy tylko dobra adopcja, bo kot został przygotowany w poprzednim miejscu. Prowadzony przeze mnie rejestr zgłoszeń pozwala zapewnić płynność w adopcjach. Przyjmujemy i wydajemy kocięta według wieku, często przeplatamy miotami tak, by nie siedziały w oknie wyłącznie koty czarne, bure czy szare.
Kliniki odwiedzają przeważnie ci sami stali klienci, często chcą kota na dokocenie albo ukoić smutek po zmarłym. To są dobre adopcje, bo znamy tych ludzi. Są sławne nasze domy, ludzie nas cenią, ponieważ nie wydajemy „kota w worku”. Zawsze dokładnie opisujemy charakter i temperament, sygnalizujemy problemy zdrowotne i konieczną w tym przypadku profilaktykę.
Teraz chciałam się z Państwem podzielić sytuacją, która niestety ostatnio miała miejsce.
To jest przykre i bardzo niesmaczne doświadczenie, które podważa w dużym stopniu wiarygodność, szczególnie osób pracujących na rzecz zwierząt środowiskowych, które w majestacie prawa kontrolują społeczeństwo nadzorując prawidłową opiekę i dobrostan zwierząt.
Opiekunka weszła w posiadanie miotu kotów i chwała jej za to. Otrzymała zielone światło od fundacji odnośnie leczenia. Koty pojechały do specjalistycznej kliniki, przeszły przegląd i zaordynowano leczenie. Nie otrzymałam żadnego przekazu, że są z nimi jakieś problemy.
Po trzech tygodniach, mając wiedzę o ich wieku, wdrożyłam typowe procedury. Poprosiłam o zdjęcia, nadałam kotom imiona i pokazałam je na stronie oraz mediach społecznościowych. Rozdzwoniły się telefony. Umówione były już trzy adopcje. Jednak o nasze dobre imię ktoś tam na górze dba! Na szczęście dla mnie, dla kotów, dla nowych opiekunów nie dokonały się adopcje, a maluchy trafiły do mojego nowego domu tymczasowego. Bliska mi bardzo wolontariuszka widząc, ile mam codziennych zadań, a jeszcze prowadzę dom dla osesków czapkowych, namówiła swoją mamę by ta stanęła do pomagania.
Cieszyłam się jak cholera, bowiem już widziałam fajny akcent adopcyjny na start w tej trudnej pracy.
Pan z Warszawy, kolega wolontariuszki mający już kota z Kociej Mamy i pani chętna na dokocenie. Zostałoby jedno miłe kocię, a kobieta miałaby zapał i zachętę do dalszego działania.
Jednak stało się inaczej. Mimo wypisu, mimo zaleceń lekarza, u kotów nadal wylewał się z uszu świerzb, żeby było jeszcze zabawniej, wszystkie jak jeden mąż miały obrzydliwą, śmierdzącą biegunkę.
Adopcje, rzecz oczywista, odwołałam. Co gorsza zamiast radości, chore, brudzące wszędzie koty skutecznie zraziły kobietę do tego rodzaju aktywności.
Fundacja poniosła natomiast dość znaczące koszty związane z pierwszą wizytą, wydanymi preparatami i następnie jeszcze kolejne, by naprawić zaniechanie związane z brakiem kontynuacji zalecenia weterynarza.
Trudno mi pojąć, a już tym gorzej zrozumieć, jak można sprzątać kuwetę i ignorować ewidentnie nieprawidłowe kupy!
Biegunka jest szalenie niebezpieczna, zarówno u dzieci, dorosłych jak i kotów. Zawsze jest oznaką choroby, wskazaniem do natychmiastowego leczenia.
W wyniku takiego zachowania koty straciły okazję na szybkie fajne domy. Wiarygodność fundacji na szczęście ocaliłam, ale ludzie i tak się ode mnie odwrócili, mając i słusznie podejrzenie, iż nie do końca informacje adopcyjne są wiarygodne. Plusem jest, że to nie jest wolontariuszka tylko osoba zewnętrzna. W jakim celu opisuję to zdarzenie? Tradycyjnie informacyjnie, ale i z pointą.
Różne opinie krążą o fundacjach, o stowarzyszeniach. Na tym przykładzie wyraźnie pokazałam jakie bywają czasem ich motywy, jakie sytuacje są moim udziałem i jakie są reperkusje niefrasobliwości ludzi, którym staramy się pomóc. Tylko cud sprawił, że kotów nie wypuściłam spod skrzydeł.
Za otwartość, za zaufanie w ten sposób zostałam ja i Fundacja Kocia Mama potraktowana.