– Iza, koty uszyte, czekają na was, znajdziesz termin by nas odwiedzić?
Zamurowało mnie.
– Maja, jak to?
Podczas pożegnania przy poprzednim spotkaniu, urzeczona filcowymi kotami uszytymi przez pacjentów Ośrodka, na pytanie, czy do nich wrócę, odpowiedziałam: „Jak naszyjecie więcej kotów.” Zadanie jak widać potraktowali niezwykle poważnie. Szyli starannie filcowe maskotki ciągle dopytując o koty, o fundację, o dziewczyny, które u nich były, nie zgubili pamięci o nas. Wierna dawanym obietnicom i świadoma, że łamię wszystkie panujące zasady normujące działanie edukacji, po raz kolejny ustaliłam termin spotkania.
Swoje wątpliwości przedyskutowałam z Renatą, bo nie byłam pewna, czas na taką aktywność. Zdawałam sobie sprawę, że nie będą spotkania typowe dla nas, w tym przypadku nie możemy liczyć na zbiórkę karmy, no i terminy będą ustalane raczej poza obowiązującym planem, w zależności od kondycji intelektualnej pensjonariuszy. Uznałam, że to działanie trzeba traktować typowo terapeutyczne, jak swego rodzaju misję wspierającą pracę lekarzy. Czy my jesteśmy gotowe na taką pracę? Czy podołamy emocjonalnie i psychicznie? Ile możemy prezentować koty? Musimy się jakoś przygotować, jesteśmy w tym temacie laikami. Intuicyjnie można poprowadzić zajęcia raz, ale czy można w ten sposób tworzyć jakiś konkretny program?
Z jednej strony byłam szczęśliwa, że eksperyment się powiódł, że koty przerwały apatię i ucieczkę w nieznane nam przestrzenie ludzkiej podświadomości. „Umysł błądzi” kiedyś takie określenie często padało, kiedy lekarze byli w jakieś dziedzinie bezradni, szczególnie gdy dotyczyła naszych emocji czy psychiki. Teraz jesteśmy dalej, rozwijają się te płaszczyzny medycyny, dzięki którym i takim ludziom próbujemy pomóc. Sama świadomość, że o tych problemach się mówi, już jest przełomem. Przestały zawstydzać słowa: depresja, schizofrenia, autyzm czy właśnie alzheimer.
Spotkanie drugie było łatwiejsze. Znałyśmy środowisko, pacjentów, terapeutów.
– Myślę, żeby zabrać malowanki – rozważałam, planując wizytę.
– Też o tym myślałam – Renata poparła decyzję.
– Witajcie kochani, bardzo się cieszę, że o nas pamiętacie, że chcecie nas wesprzeć. Słyszałam, że macie dla nas przygotowany prezent, Maja mi zdradziła w sekrecie, opowiecie mi coś więcej?
Łatwiej tym razem nawiązał się kontakt. Uśmiechy, gesty, świadczyły że wzbudziłyśmy nie tylko sympatię, przełamałyśmy apatię, nadałyśmy sens ich życiu. Teraz jak małe dzieci rozmawiali i opowiadali wszyscy jednocześnie. Nie uspokajałyśmy, czekałyśmy, aż minie pierwsza euforia radość spowodowana naszym przybyciem.
– A teraz popracują z Wami koty, pamiętamy zamiast braw kręcimy bączki, koty nie lubią hałasu – przypomina delikatnie Renata.
– Mamy dziś i my też niespodziankę. Prócz kotów jest i sunia Majka.
Tym razem sunia zrobiła furorę, każdy chciał ją dotknąć, pogłaskać, przytulić. Potem przedstawiam obecne wolontariuszki opowiadając o zakresie obowiązków, jakie każda ma w Kociej Mamie.
Czas szybko minął, nadszedł kres wizyty.
– A zadanie dla nas? – zapytali pensjonariusze.
No to ładnie, teraz nie mamy raczej odwrotu.
– Zdanie dla was to pomalowanie ładnie obrazków, które otrzymaliście i szycie tym razem psich maskotek. Jedna osoba przygotowuje projekt, a potem solidarnie działacie pamiętając o zajęciach z fundacją. Jak ładnie pomachacie do Izy to poproszę ją, żeby zamiast kotów przyszły do was jej cztery psy.
Las rąk błyskawicznie uniósł się do góry machając z przejęciem wpatrując się w Izę, czekając na potwierdzenie mego pomysłu.
– Muszę popatrzeć w pracy grafik – uśmiechnęła się Iza. Byłam pewna, że nie odmówi, przecież jej dom tak jak i ten ośrodek, jest enklawą dla tych, co odrobinę trudniej jest kochać.
– Iza, może to być koniec kwietnia? – Maja nie zasypiała gruszek w popiele, starała się zaklepać termin, widziałam, że rozpiera ją duma, że projekt tak się rozwija.
– Mowy nie – tym razem byłam nieugięta – Maja, mamy napięty grafik, są Święta, Was i tak wciskam bez kolejki. Od razu uprzedzam, rozumiemy wymiar i potrzebę naszych odwiedzin, ale ustalmy, częściej niż raz na dwa miesiące nie planuj zajęć.
Wieczorem Maja napisała: ” Moi pacjenci już działają, zaczynają szyć, będą kupować psią karmę, taki postanowili.”
Małymi kroczkami, bez pośpiechu, konsekwentnie, ale jednak z widocznym efektem tworzymy inny nowy i dla nas wymiar pracy kociej fundacji, kto by pomyślał, kto by przypuszczał?
To życie i jego scenariusze…