zasady i zwyczaje

Zasady są po to, by określać struktury pracy, ułatwiać podejmowanie decyzji oraz pomagać w dokonywaniu wyboru. Zwyczaje natomiast odgrywają ważną rolę w budowaniu opinii i renomy firmy.
Zasady pozostają niezmienne od lat, co czyni nas mocno zdefiniowanymi w kociej branży i przekłada się na znaczną ilość sprzymierzeńców, ale i także i wrogów.

Nikt, komu Kocia Mama wypunktowała błędy opiekuńcze wobec kotów, nie oceni jej stanowiska bezstronnie, analizując zasłyszaną, merytorycznie uzasadnioną opinię, tylko wypierając swoje zaniedbania, nie zweryfikuje zachowania, a natychmiast przejdzie do obozu nieprzyjaciół. W sytuacjach kryzysowych ludzie szukają w fundacji rozwiązania i ścieżki, jeśli natomiast przy okazji usłyszą krytykę, kompletnie nie potrafią zrozumieć, iż jest to działanie ze wskazaniem na uniknięcie podobnych dylematów, czy problemów w przyszłości. Kociarze to chyba najtrudniejsza społeczność. Każdy z reguły jest wyjątkowym specjalistą w tej dziedzinie, zjadł wszystkie rozumy, według własnego osądu radzi sobie z problemami, jest głuchy na wskazówki i podpowiedzi, wynikające z wieloletniego doświadczenia, udziela porad odnośnie zarządzania fundacją i szasta radami, o które nikt nie prosi. Jest butny, zadufany w sobie, poprawia ludzi fundacji, krytykuje pracę klinik i weterynarzy. Domorosły, okazjonalny znawca koci, wypowiada opinie i oceny, kierując się nie wiedzą i doświadczeniem, a własnym humorem i kaprysem. W przypadku, kiedy akcja rozwija się nie po jego myśli, unika kontaktu, bojąc się przyznać do własnej porażki.

Podejmuję ten temat, jak zwykle, tradycyjnie, z troski o koty. Prawo do niewiedzy w kwestii kotów ma każdy szeregowy ich opiekun. Jego rolą jest codzienny monitoring ich stanu zdrowia, kiedy stawia pełne miski. Nie musi natomiast być autorytetem w kwestiach z zakresu behawioryzmu, czy też weterynarii. Zgłaszając się do współpracy z fundacją, powinien korzystać nie tylko z udostępnionych narzędzi, ale przede wszystkim nie podważać merytorycznie stawianych przez weterynarzy diagnoz.

Zawsze takie postępowanie finalnie odbija się źle na kocim zdrowiu. Wskazówki i porady, kiedy spotykają się nie ze zrozumieniem, a krytyką i negacją, usztywniają w takim samym stopniu lekarzy, jak i ludzi fundacji. Z koniem nikt przy zdrowych zmysłach nie ma ochoty się kopać. Wyciągając wniosek z ludowego powiedzenia, staram się eliminować osoby, które nieustannie aspirują do roli guru, a są zwyczajnie dyletantami.

Mając nawet kilka kotów, nie posiada się odpowiedniej wiedzy do wygłaszania opinii i wniosków. Wolontariat pełniony przez prawie 30 lat, pozwala tylko odrobinę zagłębić się w tematy, łączące się z kocimi przypadłościami, dlatego zawsze w każdej, trudnej okoliczności, należy rezygnować z tępego uporu, a sięgać po dialog i wszechstronną konsultację.
Zasadą jest opieka nad ślepymi miotami, chorymi, kalekimi oraz świadoma adopcja. Ta ostatnia forma aktywności sprawiła, że dołożyłam sama sobie jeszcze jedno zadanie. Ania, bardzo troszcząca się o każdą osobę, działającą w Kociej Mamie, w ramach celu odbierania zadań szefowej, zadała mi proste, a zarazem trudne pytanie: Dlaczego, mając tyle obowiązków, wszystkie koty spoza fundacji kierujesz do adopcji ze swoim numerem telefonu?
Odpowiedź jest szalenie prosta, a mianowicie: z troski o koty przede wszystkim, ale i o emocje adoptujących oraz wizerunek Kociej Mamy.

Adopcje są szalenie ważnym elementem systematycznej pracy domów tymczasowych. Ich harmonia gwarantuje sukcesywne pomaganie opiekunom, oczekującym na przekazanie swoich futrzaków. Powody są różne, nie potrafią oni przeprowadzić weryfikacji, mają kłopot z tymczasowaniem lub zwyczajnie nie mają na żadne dodatkowe zajęcia czasu. Wolą wesprzeć fundację darowizną na zaopatrzenie weterynaryjne i, mówiąc kolokwialnie, mieć problem z głowy.
Jednak nie zawsze sytuacja umożliwia przyjęcie kociąt, wtedy po wizycie w klinice, kociaki trafiają na stronę internetową i fanpejdż, ale nie z numerem osoby, która się nimi opiekuje, a moim.

Wynika to z faktu, że nie wszystkie osoby są z nami szczere, niestety. Często stan faktyczny zwierząt, którymi się opiekują, jest inny niż przekazują.
Chcąc uniknąć wydawania do adopcji pochopnie chorych czy brudzących obok kuwety kotów, sama troszcząc się o prawdziwy przekaz, dokładam sobie obowiązków, tym samym chroniąc wypracowaną opinię. Opiekun wydaje koty sporadycznie, my systematycznie od prawie 30 lat. Ludzie wracają po nasze koty, tym samym zadajemy kłam opinii, że trudno jest wyłuskać fajne domki. Problem tkwi w zaufaniu. Obowiązuje ono bardzo mocno obie strony. Dobro kota, ale i emocje rodziny przyjmującej pod swój dach nowe zwierzę, trzeba oba te aspekty traktować równomiernie w skali swej ważności.

Kot nie powinien od pierwszego dnia sprawiać kłopotu, a domownikom nie należy fundować traumy, spowodowanej chorobą.
Zwyczajem, który stał się zasadą, jest także asekuracja adopcyjna, polegająca na prośbie o zdjęcia kociaków, które mam firmować szyldem Kociej Mamy. Fotografia pokaże wszystko, nie tylko przybliżony wiek kota, ale również stan zdrowia i stopień socjalizacji z człowiekiem. Laik widzi kota, ja nieuchwytne dla innych szczegóły: zmrużone od kociego kataru, załzawione oczy, brudny nos, położone czujnie na boki głowy uszy. Kiedy brzmią mi w rozmowie dziwne tony, idę w swej ostrożności krok dalej i proszę o zdjęcie głowy i obraz miejsca spod ogona, czyli pupy. Czasem potrzebne jest to specyficzne ujęcie do określenia płci, ale w większości przypadków do stwierdzenia, czy maluch przez przypadek nie cierpi na biegunkę, która jest nie tylko niebezpieczna w skutkach, ale może być pierwszym symptomem choroby lub nietolerancji, a takie sytuacje należy przed adopcją wykluczyć i wyeliminować.

Ania, pracując kilkanaście lat w roli koordynatorki nie tylko edukacji, ale przede wszystkim opiekunki fanpejdżu Kociej Mamy, doskonale wie, na jakie miny, mniej lub bardziej świadomie, starają się wpakować mnie opiekunowie. Czynią to z reguły z naiwności, jednak lata pracy wyczuliły mój system ochronny i, jak na razie, udaje mi się uniknąć wpadek adopcyjnych.
Nie wrzucam opiekunów do jednego worka, nie szufladkuję. Zamykam drzwi przed kłamczuchami, ale dopiero wtedy, kiedy kociaki są bezpiecznie schowane pod naszym parasolem. Tym, którzy się, powiedzmy, potknęli, daję szansę, ale tylko raz. Ci, którzy wiedzą, co się kryje za moją stanowczością, wracają bezwarunkowo, kiedy tylko jakaś rodzina zajrzy na ich podwórko.

Powtarzam do znudzenia, zadawać pytania można, szukać wyjaśnienia na pojawiające się wątpliwości również, ale dziękuję za wszelkie wskazówki, jak mamy działać, ponieważ te dylematy same się rozwiązały w wyniku lat pracy, stąd cudny owoc w postaci zasad oraz zwyczajów.