Koty są wszędzie, ten slogan z uporem maniaka powtarzam od lat. Nie ma w tym stwierdzeniu ani krzty nieprawdy, one są tak niesamowite, że w każdym miejscu na ziemi znajdą dla siebie miejscówkę i ludzi, którzy się o nie troszczą.
To, że nie jestem hipokrytką ani osobą kierującą się uprzedzeniami, jest publiczną tajemnicą. Kiedy był na to czas i potrzeba, fundacja walczyła o prawa kotów będąc w ścisłym gronie organizatorów Parady Równości w Warszawie. Przyjmując do świadomości, że koty pojawiają się w różnych przestrzeniach, nie raz w trosce o ich dobrostan nawiązywałam także kontakty z duchowieństwem. Nie żebym wykazywała oznaki nawiedzonej dewotki czy nadmiernie pobożnej, sytuację, że koty bytują na plebanii lub w okolicy kościoła przyjmuję z takim samym spokojem, jak fakt zamieszkania ich na parkingu bądź w pustostanie.
Dla mnie są to sytuacje typowe. Istnieją bezpieczne przyjazne przestrzenie, więc koty wykorzystują te okoliczności bez wahania. Wspominałam już kiedyś, że przed ceremonią ślubną w kościele przy ulicy Kazimierza w Łodzi, czarny kot otarł się o tren mojej sukni. Rodzina uznała ten znak za ostrzeżenie, przestrogę, ja natomiast za życzenie mi szczęścia i powodzenia, bowiem raczej mało kto ma zaszczyt pojawienia się takiego nietypowego gościa na swoim ślubie. Po latach społeczeństwo kościoła nawiązało kontakt z fundacją i razem prowadziliśmy interwencję sterylizacji i kastracji, oddając maluchy do adopcji. Do dziś na terenie przynależnym do kościoła stoją nasze budy oflagowane kocim logo. Dokładnie taką samą kocią robotę wykonałam przy udziale proboszcza w Uniejowie. Jakoś fama poszła, że Kocia Mama, to ta sama dziewuszka, która kiedyś chodziła po wsi i znosiła babci koty. W dobie telefonii komórkowej, e-maili i czatów, komunikacja jest łatwa i bezkolizyjna. I tam stanęły kocie domki, a koty jeździły do Łodzi na zabiegi. Jak widać dla autentycznego pasjonata każda sytuacja jest do przejścia.
Nie tak dawno w wyniku burzy mózgów, Blanka szukając form zarobku na ściągane przeze mnie kalekie koty, z troski, by fundacja nie poszła z torbami, wpadła na pomysł, żeby zacząć się rozstawiać z kocim kramem na kościelnych odpustach, inni mogą, dlaczego my nie.
Genialny pomysł! Na odpusty generalnie uczęszczają przecież dzieci, a nasza oferta sprzedażowa właśnie dla nich jest w większości dedykowana.
Tryby poszły w ruch, Iwonka dostała zadanie. Jak to ona, musiała poukładać sobie temat, przygotować się i zabrała się ostro za robotę. Efekt przeszedł moje oczekiwania. Otóż pierwsza wspólna aktywność odbędzie się w parafii, w której byłam chrzczona oraz przyjmowałam sakrament komunii i bierzmowania. To nie są zbiegi okoliczności, to koty maczają swoje pazurki, bowiem jak to w rozmowie ze mną, od omawiania zasad pierwszego wspólnego działania szybko przeskoczyłam, rzecz oczywista, na koty. A ksiądz Maciej, też kociarz, zaraz nawiązał do tematu, że skoro już się fundacja pojawiła, to może by to rozmnażanie ograniczyła! I jak dla mnie bajka, bo jak ksiądz z ambony ogłosi zakaz karmienia, żeby nie psuć interwencji, to każdy maluczki posłucha, nie ma innej opcji.
Nie mam oporów wchodzić w nowe środowiska. Zawsze jestem sobą, naturalna, dowcipna, z dystansem do siebie, tego co robię i jak mnie odbierają inni.
Z przyjemnością sypię anegdotkami z naszego podwórka, opowiadam o pomyłkach Emilki, moich wpadkach czy też śmiesznych sytuacjach, które w sumie same się dzieją przy naszym dość znamiennym udziale. Szczycę się tą fundacją! Bo mam podstawy. Teraz dopiero czuję, że jest to zespół nie do przejścia.