Smutek mnie ogarnia, kiedy widzę, jak fundacje zmierzają wolno do zamknięcia i to takie, które jeszcze nie tak dawno miały pomysł na działanie i przekładał on się skutecznie dodatkowo na wspieranie innych organizacji oraz zwierzaków, które pozostają pod ich opieką. Już nie raz poruszałam temat w zasadzie retoryczny, jak to się dziwnie dzieje, że z czasem tryb pracy zanika, a przecież powinno być wręcz przeciwnie.
Kiedy przed laty zakładałam Kocią Mamę, była nas grupka porywających się, patrząc z boku, jakoby z motyką na słońce. Nie chciałam być jedną z wielu organizacji, chciałam być tą, którą wyróżnia odmienność i to w każdym dosłownie aspekcie. Skoro w innych fundacjach czy stowarzyszeniach podstawą i warunkiem bycia ich członkiem była miesięczna opłata składek, ja grzmiałam w odpowiedzi: To wstyd pobierać od działających osób pieniądze!
Mając inne zdanie, inne spojrzenie, totalnie inne poglądy, automatycznie sama siebie wykluczałam poza zgodnie funkcjonujące grupy. Ich łączyła skostniała tradycja, a ja, wolny ptak, chciałam zmieniać świat na lepsze. Żądna zmian, otwierałam się na kompletnie nowatorskie rozwiązania, których dotąd inni się obawiali. To, co dla reszty było tabu, mnie nie było w mocy zastopować. Kiedy czułam podświadomie rację, nie było siły, by mnie zatrzymać. I porobiło się dziwnie w kociej przestrzeni, bo im większe osiągałam sukcesy, wprowadzając nowe metody terapii i protokołów medycznych, tym bardziej byłam hejtowana. Kociarze nie wyciągali sensownych wniosków i nie akceptowali żadnych skutecznych rozwiązań, tylko zwyczajnie się obrażali.
Głupie to było strasznie i małostkowe, bo przecież w ludzkiej medycynie lekarze dzielą się skutecznymi pomysłami, wskazując innym drogę, na czym finalnie zyskuje pacjent. U nas, w kociej branży, prezeski były bardzo mocno wsteczne, broniły się przed wiedzą, jak przed jakąś epidemią, dla mnie była to sytuacja niepojęta, zjawisko kuriozalne, warte tylko politowania w obliczu zaciętej niechęci do korzystania ze sprawdzonych z sukcesem procesów. Miały gotowy scenariusz, dobry schemat ratowania, a jednak odrzucały, bo był autorstwem firmy Kocia Mama.
Na przestrzeni lat zbudowałam nie tylko sprawdzony fundacyjny zespół, ale również doskonały team lekarzy, który mimo, iż są szefami prywatnych klinik i powinni zabiegać o jej renomę, reklamę, co ma oczywiście przełożenie na liczbę klientów, to kiedy trafia się kontrowersyjny przypadek medyczny, zapominają o prywacie i zgodnie, ramię w ramię, walczą o utrzymanie kota przy życiu. Przeważnie jest to pacjent, który spędza sen z powiek nie tylko mnie. Weterynarze nie są małostkowi, konsultują się, wymieniają pomysły, szukają najlepszej w danej okoliczności diagnozy. Jestem im szalenie wdzięczna za taką postawę. To świadczy nie tylko o profesjonalizmie, ale i o ogromnej empatii oraz kulturze osobistej.
Rozprawka zmierza ku wygenerowaniu jakiejś teorii na temat zmniejszania się siły napędu organizacji.
Przede wszystkim na kondycję ogólną każdej działającej wspólnie grupy rzutuje ogromnie atmosfera panująca w zespole. Słowa, powtarzane nawet tysiąc razy, nie nabiorą mocy prawnej, jeśli nie są faktycznym odzwierciedleniem rzeczywistości. Na przykład, nie trzeba do znudzenia mówić o szacunku, uczciwości, sympatii czy miłości, te wszystkie uczucia dokumentuje się poprzez czyny. Same słowa, bez stosowania ich w życiu, tracą moc i stają się pustymi, bez znaczenia, frazesami.
Szacunek w zespole nie sprowadza się do komunikacji na Messengerze, to określona, realna pomoc w razie potrzeby. Rozmowy na czatach wiele ułatwiają, jednocześnie inne aspekty szalenie zaburzają, komplikują, przekłamują. Podniosłe deklaracje, bez aktywnego rzeczywistego ciągu, są śmieszne i w sumie dziecinne.
Dobierając ekipę, bajkopisarzom dziękuję momentalnie za wolontariat. To samo dotyczy osób o nieuzasadnionej agresji czy ataku wobec działających w Kociej Mamie lub w jakimś sensie z nią powiązanych. Skoro oczekujemy akceptacji i wyrozumiałości dla własnych, drobnych defektów, nie bawmy się w wyrocznie wobec innych. Nikt nie jest wolny od wad, więc nie ma też prawa oceniać innych. Nie mam pojęcia, co się dzieje obecnie z ludźmi, że skromność, umiar, takt i wyczucie stają się niestety towarem szalenie deficytowym, z górnej półki, dla wielu poza zasięgiem, niedostępnym.
Nie tak często, ale się zdarza, szczególnie pracując z tak dużą grupą, że każdy kiedyś popełni gafę, powie o słowo za dużo i to jest okolicznością, którą łatwo można wybaczyć i wytłumaczyć tempem interwencji i stylem komunikacji. Ale kiedy sięga się świadomie po kłamstwo czy niedomówienia, momentalnie na takie sytuacje dostaję uczulenia. Przygnębiająca jest świadomość, jak marnieją wartości, które powinny charakteryzować każde, nie tylko społeczne, działanie. Jak dewaluują się takie cechy jak szczerość, prawdomówność, bezinteresowność, a rozprzestrzeniają się w tempie szalonej epidemii dwulicowość, hipokryzja i zakłamanie.
Jedno jest pewne, dopóki nadal będę miała siłę, zdrowie i energię, aby być przewodnikiem mojej kociej rodziny, kiedy perswazja i upomnienie czy ostrzeżenie nie przyniesie pożądanego efektu, bez wahania sięgnę po wykluczenie, w trosce o spokojną, harmonijną pracę.
Trudna jest moja rola, wiem o tym doskonale, jednak na tym etapie rozwoju Kociej Mamy, moje osobiste sympatie nie mogą w żaden sposób ciążyć na decyzjach dotyczących fundacji.