Każdy fundacyjny ruch, w każdej dosłownie płaszczyźnie, jest przemyślany, precyzyjnie zaplanowany i dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. To, że czasem obserwator uważa, że poziom natężenia pracy zamiera, to wypadkowa sytuacji, z którą muszę się nieoczekiwanie zmierzyć, a nie byłam na nią kompletnie przygotowana. Nigdy nie popadam w panikę, niemoc, zwątpienie, jednak z reguły, by właściwie i skutecznie reagować, skupiam się na gaszeniu pożaru, odkładając na plan dalszy tematy, które nie są żadnym ważnym priorytetem. Wydając dyspozycje, polecenia i zalecenia, jestem tylko ja odpowiedzialna za ich ciąg dalszy, dlatego w przypadku kociej awarii, a są nią zazwyczaj kocie, nagłe choroby, priorytetem jest zorganizowanie szybko zabiegu operacyjnego ratującego życie, a nie spędzanie godzin na skrobaniu artykułów. Przy tym tempie i różnorodności interwencji, tematy reportaży nigdy się nie wyczerpią, a pomysłowość lub uciążliwość komunikujących się z Kocią Mamą, są bezcennym punktem wyjścia do opowieści o różnym zabarwieniu emocjonalnym, z tej przyczyny tandem korektorek na bezrobocie nie ma co liczyć.
Kiedy tylko ogarnę kłopotliwą sytuację, opadną nerwy, niepokoje i emocje, siadam i klikam, starając się w przekazie wtrącić wskazówki, dedykowane kocim opiekunom, jak postępować mądrze, realnie ocenić swoje możliwości, co ewidentnie pozwoli uchronić się przed zachowaniem nierozsądnym, żeby nie powiedzieć wprost: głupim.
Własne, wybujałe ego zawsze kończy się kocim nieszczęściem. Generalnie przymykam oczy na hymny samochwalne, wychodząc z założenia, że atencja i wszechstronna pomoc oraz opieka należą się już za dostrzeżenie kociego problemu. My, ludzie fundacji, mamy wmontowane na stałe przez matkę naturę odbiorniki kociej mocy. Chore, opuszczone matki z malutkimi, sterane życiem kocury lub porzucone, jak śmieci, kocie dzieci, wysyłają w przestrzeń impulsy z prośbą o pomoc, a my dokładnie w określonym czasie znajdujemy się w pobliżu ich przestrzeni. Żadne z nas nie potrafi racjonalnie wyjaśnić, dlaczego akurat tego dnia, podczas spaceru w parku, siadło na tej, a nie innej ławce, pod którą stało tekturowe, zamknięte pudełko, w którym czekało na ocalenie stado malutkich osesków. Nie wiemy, dlaczego będąc w lesie, podążamy akurat w kierunku drzewa, do którego przywiązana jest kotka, a obok leży miot jej dzieci. Takie i podobne sytuacje, wręcz scenki poglądowe, przytoczyć może każda z nas, od lat działająca w fundacji. Nie potrafimy powiedzieć, co nami kierowało, by zajrzeć do piwnicy w bloku i natknąć się na małe, chore koty. Instynkt, intuicja, może jakiś szósty zmysł? Jednak innych omijają tego rodzaju atrakcje, a u nas są częścią każdego dnia. Nie ma nudy, zastoju, rutyny, odetchnienia.
To lato jest szczególnie dla mnie trudne. Chorują nam koty na ogromną skalę. Nie mam serca pisać Tęczowych Mostów, bo chyba bym nie tylko ja oszalała. Słabe są w tym roku małe kocięta. Jest ich ogromny, dawno tak licznie nie rejestrowany, wysyp, a zgłaszający bytujące stadka odmawiają generalnie współpracy. Będąc w zgodności z ideą, przyjmujemy, ratujemy, walczymy. Ręce rozkładają nie tylko opiekunki, załamują je także medycy. W tym roku nie możemy oprzeć się o żaden wypracowany schemat, nie działają sprawdzone dotąd procedury.
Mając zawsze dwie opcje, poprzedzające jedną decyzję, zawsze wybieram tę, która generuje nawet wysokie koszty, jednak jest gwarancją mojego spokojnego sumienia i świadomości, że fundacja i lekarze zrobili wszystko, co tylko było w ludzkiej mocy, żeby ratować koty. Nie idziemy nigdy na skróty, nie tniemy kosztów, skazując bez walki na eutanazję. Musimy pamiętać, że w tym działaniu wszyscy stoimy po tej samej, jasnej stronie Życia, wolontariusze, opiekunowie oraz weterynarze. Budżet Kociej Mamy jest naszym wspólnym i każda związana z fundacją osoba musi uczciwie oraz odpowiedzialnie podchodzić do tego, trudnego dla niektórych, tematu. Pieniądze są po to, by były użyte w słusznym celu, a jest nim ratowanie życia oraz leczenie. Brak konsekwencji w realizacji zaleceń medycznych prowadzi nie tylko do nieszczęścia, ale generalnie marnuje zgromadzone przez fundację pieniądze. Lipiec był dla mnie wyjątkowo przykry. Chore koty to dla mnie przykre emocje i tylko koszty wynikające z leczenia, reszta zawsze, ta najtrudniejsza, czyli walka, zostaje zadaniem weterynarzy. Mnie osobiście zmęczyli, doprowadzając nieomal do pasji, roszczeniowi opiekunowie.
Wchodząc w sierpień oczekuję, że będzie lepszy, spokojniejszy, wręcz nudny. Oby moje prośby się sprawdziły. Cieszę się z każdego ocalonego kota, żegnam te, które odeszły. Ból, rozpacz, bezsilność, to nie są nieznane mi uczucia, wręcz przeciwnie, one ryją głębokie ślady w sercu, ale jeszcze większe w psychice. Zawsze powinno w takiej sytuacji paść pytanie, czy mogłam uniknąć niektórych zdarzeń. Niestety, nie tym razem. Mur był zbyt twardy, wręcz niereformowalny, oporny na wszelkie konkretne fakty.
Od zawsze powtarzam, że nawet z klęski, człowiek faktycznie oddany misji, wyciągnie wnioski, pozwalające uniknąć w przyszłości podobnych zdarzeń. Nie kotów będę odtąd unikać, a ludzi, których profil charakterologiczny zawsze porażkę i kłopoty wróży. Schemat niereformowalnych, wiedzących lepiej, poznałam doskonale i moje zaufanie oraz wiara dostało niezapomnianą nauczkę.