Zaczynamy rok od wysłania kalendarza ambasadorskiego.
Zamiast tradycyjnych życzeń, w ten sposób daję sygnał, że u mnie wszystko w porządku, mam się dobrze i Fundacja nadal działa.
Potem następuje cisza, ale nie ta przed burzą. Obie świadome wzajemnej obecności robimy swoje, ja prowadzę i rozwijam Kocią Mamę, Agnieszka kolejne roczniki wychowanków uczy matematyki, wpaja empatię dla zwierząt i sympatię do bliskiej sercu Fundacji.
Tak dziej się od ponad 10 lat.
Kilka tygodni przed końcem roku szkolnego otrzymuję wiadomość „Tradycyjnie zebraliśmy dla Państwa karmę” po czym następuje szczegółowe rozliczenie i informacja kiedy możemy prezenty odebrać. Żadnych wymagań, roszczeń, żądań czy też rekompensat.
Swoim zwyczajem, naradzam się z Renatą i decydujemy kto jedzie na tę pozaplanową edukację.
Jest swoisty komfort, bo spotkanie trwa tylko godzinę. To my proponujemy zarówno dzień jak i godzinę, i jak zawsze odbywa się w klasie, którą Agnieszka prowadzi wychowawczo.
Zawsze witają nas z uśmiechem, nawet Ci których nie odwiedzamy.
Zawsze czeka młodzież by pomóc taszczyć koty.
Zawsze odnoszą karmę do auta.
Zawsze wzbudzamy ciekawość.
Zawsze społeczność szkoły zerka do kontenerów podziwiając koty.
Jednak mimo tylu lat obecności w tej szkole, nikt nie bierze z Agnieszki i jej klas przykładu, nikt nie organizuje dla nas zbiórki, nikt nawet nie wyjdzie z propozycją by dołączyć i brać udział w jej fajnym pomyśle.
– Dzięki pani dzieciaki się wyróżniają na tle szkoły, są wpisane w życie Kociej Mamy, ale i wynoszą ogrom wiedzy, pozytywnych zachowań, prawidłowych relacji – jak zwykle zawsze jest czas na kilka ciepłych zdań.
– Staram się – uśmiecha się skromnie – Szkoła, skoro może, powinna kształtować nie tylko przedmiotowo.
– Żeby takich nauczycieli było więcej! Może powinnam panią sklonować i podrzucić do kilku łódzkich szkół? – wrzucam na do widzenia propozycję.
Czego nie da się w życiu zmienić, na co kompletnie nie mam wpływu, wolę zamienić w żart i wyrzucić z pamięci, bo po cóż psuć smak takich spotkań jak te cykliczne, coroczne, nazwane przez nas ksawerowskie.
Tym razem narobiłyśmy nieco zamieszania swoim przybyciem, bowiem zagoniłam do pracy wszystkie moje domowe sierściuchy: bez ogona Leona, wyluzowanego rozkapryszonego Iwana, beczącego i syczącego ze złości Mopika.
Natomiast Renata przyjechała z piękną panną, Leilą, która przy moich patrolujących ogród wyglądała jak księżniczka z bajki: czysta, pachnąca, szalenie delikatna. Moja banda trzech łapaczy szczurów, myszy oraz wszelkich latających mimo że rasowe, nie kojarzyły się jak typowe kanapowe salonowce. Leon od zawsze u wszystkich budzi respekt, Iwan zachęca do zabawy a Mopik nie bardzo umie nawiązać z kimś oprócz mnie kontakt. Tym razem mieszkają ze mną koty piękne, rasowe, ale niestety wszystkie w pewien sposób skrzywdzone przez byłych opiekunów. Każdy z nich jako swego człowieka wybrał mnie. Mimo, że jestem jedna, koty nie rywalizują między sobą , jakby wiedziały, że cała trójka jest dla mnie tak samo ważna.
O tym, co można wyczytać patrząc na kota, o jego życiu, zabawie, charakterze i temperamencie tym razem była lekcja. Nauczyłyśmy młodzież jak mają patrzeć na kota i właściwie kojarzyć fakty.
Sami byli zdziwieni, że one nawet jak są naburmuszone i mało chętne do współpracy, to i tak kociarz wiele wyczyta musi tylko rozumieć co widzi.