zaczynamy niezwykłą prezentacje

Już wkrótce w domach zawisną przepiękne cegiełki charytatywne, jednak zanim to nastąpi opowiem przykre historie tych kociaków i sposób, w jaki trafiły do fundacji, pozwoli to spojrzeć na te piękności z kompletnie innej perspektywy.
To, że mam awersję i uczulenie na hodowców rasowych zwierząt jest publiczną tajemnicą. Swoim zwyczajem, nie kryję opinii i poglądów brzydząc się hipokryzją. Mam świadomość, że takie zachowanie nie wszystkim odpowiada i piętnowanie brzydkich czynów buduje mi obóz wrogów, ale zwyczajnie inaczej żyć nie potrafię. Nie umiem kłamczucha nazwać prawdomównym, a oszustowi przypisać uczciwość. Nie godziłam się i nie zgodzę na żadne manipulacje, ani osobiste, a już tym bardziej dotyczące fundacji.

Pomagamy kotom, taki jest cel, założenie, najważniejsze przesłanie i nawet jeśli opiekun zachowa się krzywo, nie odbiorę kotu pomocy, ale delikwent natychmiast jest poinformowany, że dla niego zawsze już będą zamknięte drzwi prowadzące do Kociej Mamy. W tym świecie, kiedy na każdym kroku ocieram się o karygodne bzdury, kiedy czytam nakolankowe posty dziękczynne, szeroko oczy otwieram ze zdumienia po co i w jakim celu ludzie aż tak się poniżają.
Zacząć należy od faktu, że żaden prezes czy szef łaski nikomu nie czyni swoją pomocą dedykowaną dla zwierząt, z myślą o których powołał organizację pomocową. A tymczasem, czytam i ręce mi opadają, jak za jakąś mało istotną pomoc, fundacje są pod niebiosa wychwalane.

Oczywiście nam też jest szalenie miło, kiedy otrzymujemy wiadomości od naszych adopcyjnych kotów, ale nigdy by mi do głowy nie przyszło oczekiwać lukrowanych wpisów od pani Ilony czy pana Krzysztofa, których karmą dla ich bezdomniaków fundacja od 15 lat systematycznie wspiera.

Opieka nad środowiskowymi wpisana w statut dotyczy nie tylko leczenia, ograniczania populacji czy wydawania budek, zawiera również zapis dotyczący pomocy w dokarmianiu środowiskowych.

Dokładnie nie potrafię określić daty, kiedy to pomoc kotom zaczęła dotyczyć także rasowych. Ale majaczy się w pamięci sytuacja, która otworzyła pewne klapki w mej świadomości, a było to ponad 20 lat temu. Trafiła do mnie osoba onkologiczna skierowana przez klinikę, wtedy Grupa Opiekunek współpracowała tylko z jedną, a były nią Cztery Łapy. Pani przyszła na spotkanie z dwoma kotami pod pachą, pięknymi Maine Coonami, rudym i w taby.
Wtedy ta rasa była rzadkością, oglądałam je tylko na wystawach. Wielkie, ogromne, puchate, zgodnie z rasą wyluzowane i mega spokojne, aczkolwiek kontaktowe.

– Muszę się z nimi rozstać – niebawem umrę – powiedziała ni to z nostalgią, ni to ze smutkiem, jakoś tak dziwnie zabrzmiały te słowa, zrobiło mi się przykro nie tylko z powodu pani, ale i jej kotów. Nie znałam tej rasy, to wydarzyło się przed moim życiem z Leonem, potem dopiero zrozumiałam, że te koty wiedziały, dlaczego pani się ze mną spotkała…

Koty trafiły na kastrację, już wówczas obowiązywała ta zasada.
Domy im znalazłam wśród znajomych, kobieta odeszła, a ja w wyniku tego zdarzenia dostrzegłam jeszcze jedną przestrzeń do pomagania kotom. Weszłam w nią bez wahania. Mając instynkt adopcyjny, wypracowane reguły weterynaryjne oraz cudne istoty do zapewnienia ponownej opieki, praca nie była trudna, ponieważ generalnie więcej zawsze było chętnych, więc spokojnie mogłam przebierać w ofertach.
Od zawsze panuje zasada, pierwszeństwo adopcyjne ma osoba z fundacji bądź wskazana przez wolontariusza.

Prezentację dotyczącą kocich modeli pozujących do kalendarza na rok 2024 zacznę od Zośki, mojej kotki Maine Coon i nie jest to w żadnym wypadku fakt wynikający ze snobizmu. Moja przygoda z wyszukiwaniem domów dla rasowych, które z rożnych względów musiały zmienić opiekuna, tak jak wspomniałam, zaczęła się od Maine Coonów.
Bliżej poznałam rasę, jej potrzeby, charakter i temperament, kiedy przeglądałam listę znajomych i zastanawiałam się komu je przedstawić. Koty rasowe przekazywane kiedyś były w trybie „za darmo”, potem zmieniłam zasadę, upomniana przez samych weterynarzy, że nie każdy dostając takie cudo spełnia dwa wymagania, żeby kotu zapewnić odpowiednią dla rasy opiekę, a mianowicie: świadomość i konieczność opieki weterynaryjnej oraz niezbędne na ten cel zasoby finansowe.

Opieka nad rasowymi jest kosztowna. W wolontariacie przeglądane i leczone są nasze dachowce, w przypadku rasowych wizyty są niestety komercyjne, a to już są dość znaczące koszty.

Maine Coon to duży kot z małym sercem. Opieka nad nim nie sprowadza się wyłącznie do konieczności szczotkowania systematycznie futra, obcinania pazurków czy właściwej karmy. Tym kotom po skończeniu 5 roku życia należy raz na pół roku wykonywać badanie USG serca i badać raz w roku krew. Po skończeniu 8 roku, nie zatrzymujemy się na klasycznej morfologii, a fundujemy kotu panel geriatryczny, ponieważ oprócz serca zaczynamy wtedy monitorować także stawy. To koty rasy dużej, więc generalnie mają i odpowiednią masę, mój Leon w kwiecie wieku ważył ponad 13 kg.

Akcji ratujących koty tej rasy przeprowadziłam kilka, jedna z nich dotyczyła Leona, o którym już wiele razy wspomniałam, ten incydent był, kiedy przywlokłam jednego dnia 16 Maine Coonów z Gniezna, kilka przybyło także uchodźców z Ukrainy.
Zośkę poznałam dzięki Maryli. Któregoś jesiennego dnia przeczytała anons na słupie: „Sprzedam kotkę rasy Maine Coon do hodowli bądź rozrodu.”. Sprawdziłam natychmiast ogłoszenie dzwoniąc na zamieszczony numer telefonu.

Już po kilku zdaniach wykluczających podawane kolejne informacje, wiedziałam, że mam przyjemność negocjować warunki sprzedaży z bezlitosną kłamczuchą, która totalnie ma w nosie dobro kotki i nie wykazuje żadnej troski o jej dalszy los. Traktuje zwierzę jak towar i zmierza do uzyskania określonego zysku.
Wykupiłam kotkę za 250 zł. Było to jakieś 5 lat temu. Natychmiast pojechałam z nią do klinki, obcięte zostały wrastające w poduszki pazury, została odrobaczona i pojechałyśmy do domu. Była agresywna, złośliwa, stroniła od moich kotów. Po kilku tygodniach zawiozłam ją na sterylizację. Kiedy oszacowano jej wiek w wielkim przybliżeniu, po ocenie stanu uzębienia, jakości futra i stanu serca na 14 lat, wiedziałam, że właśnie stałam się szczęśliwą posiadaczką kapryśnej starej kotki.

Jak wygląda codzienność z kotką po przejściach? Nietypowo. Kotu potrzeba czasu na zmianę formy kontaktu, szczególnie kiedy przez długich 14 lat służyła człowiekowi za koci automat dostarczający kasy rodząc kilka miotów w roku.
Przez długie miesiące brzydził ją ewidentnie dotyk człowieka, parskała, tłukła łapą, syczała. Pozwoliłam jej na takie zachowanie. Żyła nie z nami, nie z kotami, a obok nas.
Wyciszała się każdego dnia. Ustalałyśmy naszą granicę, sprawdzała jakie reakcje może na mnie wymusić swoim zachowaniem, własnymi prowokacjami.
Była zdzwiona, kiedy mówiłam wprost: „Zośka, nie dość, że jesteś stara, kapryśna i brzydka, to na dokładkę jesteś idiotką pierwszej wody, po co tak się zachowujesz, mam Ci znaleźć inny dom, nie ma sprawy, Mopik odwalał i poszedł sobie!”.

Nie wiem na ile zrozumiała moje tyrady, ale zmieniła front. Przestała warczeć na koty, wybrała sobie na ulubieńca Macieja i siada tylko jemu na kolanach. Mnie toleruje, ale ma dystans. Już nie atakuje, zrozumiała, że musi się z domem poukładać, bo moje groźby mają przełożenie na czyn.
Zośka nie jest głupia, kiedy oznajmiłam: „Masz pozować, bo sypie nam się kalendarz”, wytrzepała liście z ogona i grzecznie poszła do salonu, krocząc z miną „no dobra, ostatecznie, skoro to jest cegiełka, trzeba inne koty wesprzeć”. Ile będzie jeszcze ze mną nie mam pojęcia, chociaż już teraz weterynarze cmokają z zachwytu widząc hipotetyczną datę urodzin. Zośka, bijemy razem rekord życia Maine Coona, dla takich chwil warto znosić Twoje kaprysy.

 

 

Opublikowano w kategoriach: Łódź