zabawne sytuacje związane z edukacją

Fundacja działa od 16 lat, a sytuacje i okoliczności, w których się znajduję, sprawiają, że moje nerwy, emocje i reakcje ulegają zmianom przypominającym szaloną amplitudę sinusoidy. Nigdy nie wiem, kiedy zacznę dosłownie płakać ze śmiechu lub trząść się ze wściekłości z powodu głupoty i bezmyślności opiekunów. Nie mam pojęcia, dlaczego opiekunowie uważają, że skoro zajmujemy się kotami, to ze stoickim spokojem przyjmiemy najoczywistszą bzdurę, kłamstwo czy manipulację. Odwiedzając szkoły i przedszkola, oprócz prowadzenia tradycyjnych zajęć edukacyjnych, staramy się równocześnie przekazywać najdziwniejsze historie, którymi raczą nas opiekunowie. Awantury i zamieszanie spowodowane, mówiąc oględnie, mijaniem się z prawdą przez osoby zgłaszające koty, skończyły się jak nożem uciął, gdy osobiście przejęłam obsługę całej korespondencji fundacyjnej oraz telefonu interwencyjnego. Moje ucho skutecznie wyłapuje wszelkie zawahania i zwlekania z natychmiastową odpowiedzią, co zawsze sugeruje, że rozmówca celowo próbuje mnie wprowadzić w błąd.

W przypadku, gdy ten manewr się nie udaje, sięga po inne wymówki, zasłaniając się pracą, opieką nad osobą starszą lub chorym dzieckiem. Uważa te argumenty za wiarygodne, jednak mnie w żaden sposób nie przekonują. Każdy z wolontariuszy przeważnie pracuje zawodowo i ma rodzinę, więc opieka nad dzieckiem czy osobą starszą w żaden sposób nie przekreśla ani nie wpływa na realizację przyjętych zadań. Przykre jest jedynie to, że po kłamstwo sięgają osoby, którym Fundacja pomogła bez weryfikacji zasłyszanych informacji.

Zasadą jest, że zakładamy, iż każdy zgłasza się, aby dołożyć swój dobry czyn do działań mających na celu poprawę jakości życia środowiskowych. Są jednak osoby, które wstydzą się przyznać, że przekazują nam koty urodzone w prywatnych domach z powodu zaniechania wykonania zabiegu kastracji, a nie z powodu przyjęcia tułającej się kotki w ciąży. Uważają, że skoro początkowo nie dociekam szczegółów ani nie wszczynam śledztwa, ich kłamstwo ujdzie im na sucho. Są w wielkim błędzie. Wyrażając zgodę na przyjęcie kotów, zawsze ustalam rejon, w którym rzekomo je znaleziono. Tradycyjnie samo przyjęcie kociaków nie kończy interwencji. Kolejnym krokiem jest zabieg kastracji matki. Jeśli opiekun nie wykazuje aktywności w tym zakresie, jego drzwi do Fundacji zostają skutecznie zamknięte.

Zdolność adopcyjna Kociej Mamy jest bardzo dobra, a odwiedzając placówki oświatowe, mamy świadomość, że pedagodzy doskonale znają problemy rodzinne oraz kondycję finansową, co bezpośrednio wpływa na jakość życia rodziny i skalę wydatków, które są w jej zasięgu. Zdaję sobie sprawę, że często dobre chęci i wielkie serce nie idą w parze z zasobnością portfela. Koty trafiają do domów różnymi ścieżkami, a fakt, że chcemy się nimi zaopiekować i zapewnić im bezpieczeństwo, niekiedy staje się początkiem finansowego kłopotu. Ratując małe kocięta z lasu, nie mamy w pierwszym momencie głowy, by oceniać ich płeć.

Zabieramy je, zapewniając bezpieczeństwo. Jednak kociaki dość szybko rosną i wkrótce okazuje się, że uratowaliśmy parkę. Zabezpieczenie ich przed niekontrolowanym rozmnażaniem to dla wielu osób spory wydatek. Kwestią czasu jest, kiedy w domu pojawi się kolejny miot. W takich przypadkach stale tłumaczę, że należy zgłosić do Fundacji stan faktyczny, nie kręcić, nie kłamać, nie mataczyć, ponieważ zawsze dojdę do prawdy. Moja intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła, a kłamstwo ma niezwykle krótkie nóżki. Składam wiadomości spływające od wolontariuszy jak klocki Lego, a obraz, który się układa, nie zawsze pasuje do dziwnej bajeczki.

Edukację prowadzę równolegle, zapewniając atrakcje dzieciom i przemycając wiadomości pedagogom. Spotkanie w szkole na końcu miasta zaczęło się niezwykle dramatycznie, ponieważ koordynatorka z ramienia szkoły była uprzejma o jednym drobnym fakcie zapomnieć, a mianowicie, że choć ratuję setki kotów rocznie, to nie jestem wróżką.

To, że wizytę uratowała Bożenka, nie podlega dyskusji. Wolontariuszka mieszkająca na Bałutach, jechała po mnie i kota na Górną, by dotrzeć poprzez Bałuty na Teofilów. Umiejętnie wyliczony czas trasy i tak nie uchronił nas od spóźnienia, ponieważ adres szkoły różnił się kompletnie od faktycznego wejścia. Błądząc po krętych uliczkach dzielnicy i nie mogąc dodzwonić się do organizatorki z ramienia szkoły, sytuacja przybierała wymiar kiepskiej czeskiej komedii.
Kiedy wreszcie, umordowane do granic wytrzymałości, z radością powitałyśmy czekającą delegację, nie czekając aż Bożenka wyjmie pomoce dydaktyczne, wręczyłam kota nauczycielce i rzuciłam rozkaz: „Lecimy do dzieci, nie chcę, by zbyt dużo straciły.

Wszyscy w mig zrozumieli moją intencję i decyzję. Przejęcie dowodzenia pokazało, że nie przyjechałam na spotkanie tylko po to, aby promować Kocią Mamę; to działanie skierowane dla dzieci. Nawet jeśli edukacja ma spełnić określone cele, najważniejsi są najmniejsi.
Co rodzi się w bólach, czasem pięknie owocuje. Tak było i tym razem. Dzieci były zachwycone, karmę zebraną miałyśmy po kokardy, używając mojego żargonu, a Ytek w roli edukatora przechodził samego siebie.

Pierwszy raz takie wydarzenie odbyło się w tej szkole. Zaskoczeniem totalnym był nie tylko sposób przeprowadzenia zajęć, ale także obecność kota i wszystkie elementy programu. Sensację wzbudziły kocie makijaże, krówki i materiały reklamowe, które były dosłownie kropką nad „i”.

Uśmiechem kwitowałam komentarze w stylu: „A dla innych, jak prowadziłyśmy akcję, to…”
Nie będę przytaczać, ponieważ nie lubię bardziej pogrążać już skompromitowanych. Każdy prowadzi swoją organizację tak, jak umie, jak mu serce i rozsądek podpowiada, a gdy występują niedostatki lub wręcz braki, to faktyczna aktywność spada na naszą Fundację. Nie tylko dzieci piszczały z zachwytu, nauczycielki też siedziały zasłuchane. Atmosfera nie była sztywna, drętwa ani oficjalna; było tak, jakbyśmy się znali od wielu lat.

Teraz już mam świadomość i na sztywno zanotowałam w pamięci, że gdy szkoła na Wici ponownie się zgłosi, ma oczywiście zielone światło i priorytet terminu w gratisie. Jednocześnie w mojej głowie utrwali się, że to placówka, do której kompletnie od innej ulicy się wchodzi.