No to mamy przetarty szlak. Spiskujemy z Renatką, szczęśliwe wspominając poniedziałkową edukację. Zawsze spadamy na cztery łapki, cieszymy się jak dzieci.
Problem z edukacją zawsze jest tylko jeden – brak transportu. Ekipa podstawowa jest: Renata, ja i nasze koty, wymiennie wspierają nas obie Olgi, sporadycznie Monia. Gdyby jeszcze jedna z nas miała prawo jazdy, byłybyśmy szczęśliwe i kompletnie niezależne, a tak non stop kombinujemy.
Czasem pomaga nam Bożena, wtedy nawet mamy fajne zdjęcia do reportażu. Bywa, że czujemy się jak pałeczki w sztafecie, gdy jedna nas zawozi, a zabiera inna. Ania jest najbardziej optymalna z wożących nas dziewcząt, mieszka najbliżej, jest świetną edukatorką, lubi pracować z dziećmi, ale ma też inne zajęcia, które pochłaniają dużo czasu, więc nie możemy liczyć na jej dyspozycyjność. Nauczyłyśmy się z Renatą opanowania, spokojnie czekamy zawsze do godziny zero, bo zawsze znajdzie się jakieś sensowne rozwiązanie!
– Która potwierdzi Ani termin? Chyba tym razem będzie sprawniej, jedziemy gdzieś na Widzew.
– Napiszę jej adres sms-em. – Deklaruje się Renata.
Tym razem Ania uprzedziła dziewczyny o kolejności, w jakiej będzie nas zabierać. Fakt, że nie czytam sms jest publiczną tajemnicą. Zdarza się, że trafiam na nie dopiero gdy czyszczę zapchaną skrzynkę. W pewnym sensie jest to fajny defekt, bo tym sposobem często umykają mi przykre wieści, wymówki i pretensje rozżalonych karmicieli.
– Chyba to jakaś epidemia, znowu się spóźnimy.
– No muszę wcześniej wychodzić. – wyznaje ze skruchą Ania.
– Będziemy Ci podawać wcześniejszą godzinę.- poddaje myśl Renata.
– Ale to Twoja wina Iza! – Ania patrzy z wyrzutem – Mówiłaś, że to Widzew, a ta szkoła jest na samym końcu Janowa, tuż pod Andrzejowem…
– Ania przecież ja się zgubię na własnym podwórku, miałaś adres trzeba było pochodzić ludzikiem Google. Nam wystarczy chwila i już robi się wesoło. Dziewczyny zaczynają opowiadać fundacyjne anegdotki o dość specyficznych pomyłkach, które oczywiście spowodowane są moją skłonnością do mylenia godzin, adresów i numerów telefonów.
Olga dzwoni, ona i pani Agnieszka, niepokoją się.
– Już zaraz będziemy na miejscu, zapewnia Ania wjeżdżając na fajny teren przypominający pejzaż parkowy. Ładnie położona jest ta szkoła.
Ola łapie klatkę z kotem, witamy panią Agnieszkę, zaczynamy pracę równolegle.
Zaskoczenie…
– Jak to? Sądziłam, że następująco?
– 4 godziny mamy tu spędzić? Ani Krzysio ani tym bardziej koty takiego wyzwania nie udźwigną, nie mówiąc o moim gardle. – chrypiąc staram się rozładować napięcie.
Odrobinę zakłopotana pani Agnieszka udaje się na rekonesans, a z maila inaczej odczytałam kolejność zajęć…
– A ja świadoma jak pracuje Renata, zamykam dyskusję prosząc:
– Kochana szkoda czasu, dziewczyny zostają w tej klasie, ja mogę działać w innej, proszę się iść rozejrzeć, która jest w tej chwili dostępna.
– Zapraszam do sali obok, II c już czeka. Kawę czy herbatę? Co podać?
Pani Agnieszka bardzo przejęta w roli gospodyni.
– Poproszę mocną kawę i dwa strepsilsy, kończę zapalenie krtani, nie powinnam w tym stanie podejmować się edukacji, ale napięty mocno grafik spotkań, no i nie chciałam rozczarować dzieci.
Uśmiech pojawił się na twarzy, napięcie prysnęło.
Ania biega z aparatem, rozdaje ulotki, drobne gadżety, w międzyczasie zerka na dziecko malując kocie wąsiki i uszki szczęśliwym dzieciom.
– Wczoraj rozmawiałam z Pyśkiem, tłumaczyłam, że jedziemy do dzieci, że musi być grzeczny i nie wolno płakać. Dziś jestem lepiej przygotowana, mam pół torby zabawek.
Kiwam z aprobatą głową, dziś jest rewelacyjny, świetnie się odnajduje wśród starszych dzieci.
Pojawia się Agnieszka już uśmiechnięta, kolejna pod wrażeniem sposobu pracy mojej fundacji.
– W życiu bym nie zdobyła się zabrać takiego malca na edukację.
Wzruszam ramionami
– A jakie mam wyjście? To fundacja kobiet, nie mam czasu czekać, aż dzieci dorosną.
– Słyszałam o waszych niekonwencjonalnych poczynaniach, łamie pani wszystkie stereotypy i kanony, jest pani odważna.
– Raczej wiem czego chcę i umiem to zdobyć.
Zerkam kątem oka na nauczycielkę, która sięgnęła po tabletki od bólu gardła. Agnieszka chwyta mój wzrok.
– Dorota, podziel się z panią, ma problem z gardłem.
Śmiech no faktycznie dopina pani swego, oto i strepsils!!! Już żadnych barier między nami nie ma, jakbyśmy się od dawna znały. Dzieci siedzą jak zaczarowane mimo, że dawno przebrzmiał dzwonek.
– Ale się zagadałam, przedłużyłam spotkanie, fajne dzieciaczki się trafiły.
Ściskamy na pożegnanie panią Agnieszkę.
– Dziękuję za zaproszenie.
Pani dyrektor pyta:
– Przyjdziecie jeszcze? Słyszałam same superlatywy!!!
– Dziękuję, bardzo to dla mnie miłe, ale to wynik świetnej współpracy tych dziewcząt. – wskazuję Renatkę i Agnieszkę, która korzystając z okazji wtrąca:
– Jest jakaś oferta dla starszych dzieci?
– Jesteśmy przygotowane nawet do spotkań z emerytami – zapewniam – są prezentacje multimedialne.
Dobra passa trwa, kolejna szkoła wpisana na listę przyjaciół i sympatyków.