z wizytą w internacie

Nie wszystkie spotkania z dziećmi są łatwe. Czasem, widząc maluchy dotknięte przez los, serce aż boli. Jednak radość na ich twarzach sprawia, że misja nabiera sensu i staje się łatwiejsza.

Takim opisem opatrzyłam serię zdjęć zamieszczonych na swojej tablicy na portalu społecznościowym po wizycie w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym nr 3 w Łodzi, zwanym Jordanówką. Oczywiście wcześniej taktownie zapytałam, czy publikacja wizerunków dzieci z autyzmem, zespołem Downa czy wadami genetycznymi nie spotka się z oburzeniem rodziców lub wychowawców. Napotkałam jednak zdecydowany sprzeciw zespołu opiekunów, którzy troszczą się o podopiecznych podczas ich pobytu w tygodniowym internacie.

Trzeba pokazywać innym, że ta młodzież, mimo niepełnosprawności intelektualnej, potrafi cieszyć się różnymi atrakcjami, docenia wizyty gości, a każde spotkanie ze zwierzętami jest dla nich ogromnym świętem i niezapomnianym przeżyciem.

Fundacja Kocia Mama podejmuje różnorodne wyzwania, odwiedzając miejsca, które inne fundacje często omijają. Nie wynika to z braku empatii, lecz raczej z braku doświadczenia i niewiedzy, jak przejąć inicjatywę oraz kontrolę nad młodzieżą, która z powodu swojej choroby reaguje na sytuacje w sposób bardziej emocjonalny i spontaniczny niż zdrowe dzieci.

Organizacja od lat odwiedza placówki, w których program nauczania łączy się z rehabilitacją, resocjalizacją i terapią. Ani praca, ani tym bardziej wizyty w takich miejscach nie należą do łatwych, ale wszyscy wiedzą, że Kocia Mama traktuje te skrzywdzone – zarówno kocie, jak i ludzkie – istoty w sposób wyjątkowy.

Priorytetem w przyjęciach są koty kalekie, a stypendium im. Pitusia zawsze trafia do pokrzywdzonego dziecka. Idąc za ciosem, nigdy nie odmawiamy wykładów w placówkach, w których nazwie pojawia się przymiotnik „specjalny”.

Oczywiście, jak zawsze, od tej zasady istnieje wyjątek. Kilka lat temu odwiedziłam Kolorowe Przedszkole, nie będąc emocjonalnie przygotowana na to, z jakimi dziećmi przyjdzie mi pracować. O ile w pierwszych salach przebywały dzieci z lżejszymi niepełnosprawnościami, o tyle ostatnie dwie grupy całkowicie rozbiły mój system nerwowy. Wstrząśnięta i zapłakana zamknęłam się w łazience. Zawsze kierowałam się zasadą, że spotykamy się ze wszystkimi dziećmi danej placówki, aby nikogo nie wyróżniać ani nie pomijać, unikając tym samym grupowania czy faworyzowania. Jednak w tym przypadku, chcąc zachować własną stabilność emocjonalną, zdecydowanie odmówiłam prowadzenia zajęć w tej placówce – bez możliwości zmiany decyzji.

Działając i kierując zespołem, który automatycznie podejmuje się najtrudniejszych i najbardziej wymagających interwencji, codziennie narażam swoje emocje i uczucia na niełatwe doświadczenia. Ratowanie kotów oznacza poznawanie okoliczności, w jakich doznały urazów, a czasem wręcz zostały świadomie okaleczone. Nikt spoza Fundacji nie zna całej procedury, jaka każdorazowo towarzyszy interwencjom – od chwili, gdy opiekun zgłasza rannego kota, aż po decyzję o dalszym postępowaniu.

Takie sytuacje wymagają ode mnie zarówno empatii, jak i spokoju. Nie ma miejsca na wahanie, rozpacz czy załamywanie rąk. Cierpiące zwierzę potrzebuje natychmiastowej pomocy, a to właśnie ja – po konsultacji z lekarzem prowadzącym – podejmuję decyzję, jak dalej potoczą się jego losy.

Wychowawcy pracujący w ośrodkach i placówkach dedykowanych dzieciom w różny sposób pokrzywdzonym przez los mają za zadanie przygotować je do samodzielnego życia lub nauczyć, jak pokonywać codzienne bariery wynikające z ich niepełnosprawności.

Jest to stosunkowo łatwiejsze, gdy dziecko jest sprawne intelektualnie, jednak znacznie trudniejsze, gdy dorosły człowiek zatrzymuje się na poziomie dwunastolatka.

Nigdy nie wiemy, dlaczego życie skazuje niektórych na ból i cierpienie, ani dlaczego nakłada na nasze barki ciężary, których nigdy nie uda nam się zrzucić. Chylę czoła przed wychowawcami takich ośrodków – sprawić, by w tak trudnych okolicznościach młodzież czuła się szczęśliwa, doceniona i potrafiła cieszyć się życiem, to prawdziwa sztuka.

Pozytywna energia, wyśrubowana empatia, radosne fluidy i otwarta forma dialogu sprawiają, że ta młodzież nie odczuwa swojej odmienności. Mając przy boku kompetentnych i czułych opiekunów, łatwiej pokonuje wszelkie trudności.

Fundacja po raz pierwszy gościła w takim miejscu. Nigdy wcześniej nie odwiedziłam internatu tego typu. Oczywiście, obowiązują tam procedury zapewniające bezpieczeństwo, ale to nie one tworzą atmosferę – robią to kolorowe malowidła na ścianach, stojące wszędzie kwiaty, wiszące obrazy i wyjątkowe wystroje poszczególnych sal.

Wyjątkowi ludzie podejmują się niezwykłych działań, wiedząc, że ci, dla których to robią, często nie są w stanie w pełni docenić ich wielkiego serca.

Jeszcze jedno doświadczenie za mną, jeszcze jeden bagaż wspomnień dołożony do mojej życiowej walizki. Z lekką nostalgią przyjmuję lekcje, które życie daje mi bezpłatnie w zamian za decyzję o stworzeniu tak nietypowej Fundacji.

Razem łatwiej wkroczyć w te pełne bólu i cierpienia przestrzenie – to uczy pokory, a przede wszystkim ukazuje, jakie wartości są w naszym życiu naprawdę najważniejsze.