z wizytą u oli

Schyłek roku sprzyja podsumowaniom, bilansom, refleksjom. Tak jest zawsze i wszyscy tę sytuację przyjmują jako typową i normalną. W przypadku organizacji działających w trybie wolontariatu, zwyczajowo koniecznością jest przekazanie darczyńcom klarownej informacji o efektach rocznej pracy. Z uwagi na dynamikę toczących się wokół wydarzeń, które niestety rzutują bezpośrednio na naszą kondycję, uważam, że takie postępowanie świadczy nie tylko o profesjonalizmie, ale i o szacunku dla tych, którzy pomagają. Przyjmować pomoc jest rzeczą miłą, jednak zawsze należy pokazać rezultaty wszystkich akcji pomocowych.

Sumienne rozliczenie rozwiewa głupie domysły, buduje wizerunek i kształtuje opinię o firmie. Nie posty czy opinie w googlach, a sumy, liczby i cyfry.
Każdy, kto mnie nie zna, uważa, że jestem nawiedzoną, szaloną kociarą, która bez opamiętania pozwala ratować koty, kociaki, nawet te stare, bardzo schorowane. Błąd totalny. To, że faktycznie przyjmujemy koty w ilości, która innych przyprawia o zawrót głowy, jest faktem, jednak wszystkie decyzje spinają się nie tylko logistycznie, ale co najważniejsze finansowo, ponieważ największą moją umiejętnością jest planowanie krok po kroku. Nigdy nie rzucam się na oślep na głęboką wodę. Każdy kociak ma naszykowany dom, wskazana jest klinika i pomysł na późniejszą adopcję.

Jest już tradycją, że pod koniec roku spotykamy się z Olą, dziennikarką Ret-Sat 1 i gawędzimy o tym, co się działo w Kociej Mamie podczas kończącego się roku.
Temat rozmowy podsunęła Ania, która z racji pełnionego zadania wie doskonale, co, w którym kącie, piszczy w fundacji. O ile wolontariusze dedykowani do konkretnych zadań, aktywni są tylko w określonej przestrzeni, o tyle Ania, opiekująca się fanpejdżem, ma wiadomości napływające z różnych źródeł.

Rola jej nie sprowadza się tylko do publikacji rezultatów. Ona, poprzez systematyczne przypominanie przeróżnych akcji, które prowadzi fundacja, zachęca do udziału w nich, co przekłada się na ostateczny wynik.
Skromność moich wolontariuszy jest znana. Oni się nie puszą, nie wynoszą, realizują zadania, ciesząc się z końcowych efektów.
Edukacja to temat rzeka, mało kto dostrzega jej ważność. Korzystając z rozpoczętego roku, postanowiłyśmy zachęcić wszystkich do wznowienia częstotliwości spotkań na poziomie tych sprzed pandemii. Tłumaczyłyśmy, a w zasadzie argumentowałyśmy, jak bardzo bagatelizowana jest potrzeba wiedzy z przeróżnych sfer, dotyczących szczególnie kotów. Podczas spotkania towarzyszyły nam koty, Ytek, przedstawiciel rasy Devon Rex oraz Ragdoll Laluś.

Koty zawsze są znakomitym elementem wspierającym tworzenie luźniej atmosfery. Nie dość, że są krańcowo kontrastowe, jeden wyjątkowo puchaty i duży, a drugi mały i łysy, jak kolano, to są miłe, odważne i bezgranicznie śmiałe. Nie przewidując żadnej kolizji, tym razem postanowiłam zabrać je bez smyczy, oboje są gadatliwi nad wyraz i bardzo się kolegują, więc miałam świadomość, że zabierając tę parę ze stada moich domowych, nie stwarzam sytuacji awaryjnej, a łagodzę efekty konieczności poznania na moment nowej miejscówki. Laluś z natury jest histerykiem, typowy egocentryk, uciążliwy w namolnym domaganiu się zainteresowania swoją osobą. Ytek tez nie jest milczkiem, ale o uwagę zabiega nie głosem, a całą swoją istotą, zwyczajnie wskakuje na człowieka i bezczelnie go okupuje.

Mam wrażenie, że to moja niedyspozycja w trakcie choroby, a potem rekonwalescencji, przełożyła się na zwyczaj kotów bycia ze mną bez przerwy. Na początku, po powrocie ze szpitala, z przyczyn oczywistych moja aktywność sprowadzała się tylko do wykonywania ćwiczeń, a wszelką pracę związaną z prowadzeniem Kociej Mamy, wykonywałam z pozycji łóżka. Do dobrego każdy szybko się przyzwyczaja, a u mnie doszło do takiego paradoksu, że koty, widząc koci szlafrok, natychmiast szykują się do zagrzebania w jego fałdach.
Podczas rozmowy koty zwiedzały swobodnie studio, było to bardzo fajne, bo oprócz nas, rozmawiających, stanowiły ciekawe tło. W pewnym momencie, kątem oka zauważyłam, że Laluś popycha niedomknięte drzwi i wychodzi. Natychmiast przerwałyśmy program, chcąc sprowadzić delikwenta, jednak po kocie ślad dosłownie zaginął. W jednej chwili wielki Laluś normalnie jakby wyparował. Wszystkie osoby obecne w budynku szukały gagatka, łącznie z prezesem firmy. Operatorzy, dziennikarze, sekretarki, biegaliśmy góra – dół, nawołując Lalusia. Generalnie gadający bez powodu i dłuższej przerwy, teraz milczał jak zaklęty rycerz. Nagle wołać zaczął go również Ytek. Chyba chcąc uspokoić kolegę, że postanowił odrobinkę podnieść nam adrenalinę, wychylił się z kabli, tworzących wysoki zwój i tym samym zdradził swoją fajną kryjówkę pod stołem w reżyserce. On nigdzie daleko się nie oddalił, kiedy my biegaliśmy w popłochu, gagatek sobie spokojnie siedział i śledził całe zamieszanie z boku.

Oczywiście dostał po ogonie za takie naganne zachowanie. Laluś doskonale pokazał i potwierdził, że moja teoria, iż koty są nieprzewidywalne, potwierdza się całkowicie. Nigdy nie wiemy, co im strzeli w danym momencie do głowy i niestety życie z nimi zawsze jest pełne dziwnych okoliczności i niespodzianek. W dość zabawnej atmosferze, wspominając wybryk kota, dalej rozmawiałyśmy o Kociej Mamie, planach jakie sobie stawiamy, a ile z nich faktycznie uda się z sukcesem wprowadzić w życie, zobaczymy tradycyjnie za rok. Zachęcamy z całego serca, zapraszajcie fundację na kocie spotkania. Warto dbać nie tylko o wiedzę, którą wskazuje kuratorium i metodycy, ale wprowadzić elementy atrakcyjne nie tylko z uwagi na obecność kota. Ania kilka lat poświęciła, by stworzyć ciekawą ofertę dydaktyczną, która jest szalenie atrakcyjna dla odbiorcy dosłownie w każdym wieku.

Nasze spotkania ani na moment nie przypominają nudnych pogadanek. Adekwatnie do wieku przygotowane są materiały i narzędzia pomocowe, przez co znacznie wzrasta poziom każdego dosłownie wykładu, zarówno tych przygotowanych dla maluszków w przedszkolu, jak i licealistów czy studentów. Zmienne są także tematy, poruszane w zależności od zamieszkania słuchaczy. Inaczej prowadzimy spotkanie w dużym mieście, inaczej w małym powiatowym, a jeszcze inaczej dla dzieci społeczności wiejskiej. Koty są wszędzie, ale na ich właściwe i godne traktowanie szalony wpływ ma mentalność, zwyczaje, a także świadomość społeczna mieszkających na określonym terenie ludzi. Zabobony, przesądy, zasady powielane przez pokolenia, w które wierzy się z automatu, ufając najbliższym, przez co powielane, a wręcz kalkowane są reguły, które nijak nie potwierdzają się w życiu. Edukacja to temat rzeka, więc w najbliższym roku poświęcimy na tę aktywność zdecydowanie więcej i uwagi i czasu.