Na to ostateczne pożegnanie nigdy nie ma dobrej pory. Zawsze śmierć bliskiej osoby jest dla rodziny wielkim ciosem i sprawia wiele bólu. Kiedy odchodzi osoba mająca jakąś bliską rodzinę, zwierzęta przeważnie są zaopiekowane, dla nich zmienia się tylko właściciel i rejestrują, że ktoś inny stawia im miseczki, wyprowadza na spacer lub sprząta kuwety. Były przypadki, że kiedy umierał pierwotny opiekun, zwierzę nie potrafiło pogodzić się z nagłym jego zniknięciem i samo także zwyczajnie gasło z depresji i tęsknoty.
O tych kotach usłyszałam jakoś dwa tygodnie temu. Dzwoniła Pani, czy bym nie przyjęła do Fundacji kotów po zmarłej, była osobą samotną, która kierowana przeogromną empatią, co tylko znalazła na drodze, ściągała do domu tym samym dając schronienie aż 11 mruczkom. W wieku są różnym, najstarsza, najbardziej chora kicia liczy sobie 15 lat, czwórka najmłodszych 2. Nie wiem w jakim wieku była Pani, bo jest to informacja najmniej istotna w tym przypadku. Kotami, które mieszkają same zajmuje się szalenie odpowiedzialnie dalsza rodzina, ale że i oni są kociarzami szukają dla sierot dobrych domów. Poprosiłam o zdjęcia kotów i kontakt z tymczasowymi opiekunami. Pani szalenie miła, komunikatywna, bardzo dynamiczna, obiecała spełnić moje zalecenia i na tym się jej aktywność zakończyła. Czas płynął.
Kilka dni temu jak zwykle, tradycyjnie podczas dyżuru, telefon dzwonił non stop. Sprawa kotów po zmarłej ponownie do mnie wróciła, tylko teraz zgłaszał prośbę administrator budynku:
-1 kwietnia przejmuje mieszkanie do remontu, koty muszą zniknąć, ma Pani jakiś pomysł?
-Dziś mamy 22 marca – delikatnie sprowadziłam Pana na ziemię- Prowadzę Fundację, ale nie jestem magikiem ani cudotwórcą!
-To co mam zrobić? – ewidentnie szukał pomocy- Sam mam koty, przecież im nie otworzę drzwi.
-Prosiłam już kilka dni wcześniej, by kontaktująca się osoba przygotowała mi podstawę do interwencji, na gadaniu się skończyło, więc sądziłam, że kłopot został ogarnięty!
-Żartuje Pani? Dzwonimy od fundacji do fundacji! – był mocno rozgoryczony- Każdy odsyła z kwitkiem!
-Mam świadomość, to standard, bo kto od Pana weźmie takie stado?
Kiedy poległ na pierwszych moich pytaniach o samotnych kotach, poprosiłam raz jeszcze o kontakt z jakimś rzetelnym informatorem.
Odezwał się następnego dnia. Miły, przejęty losem kotów i całą sytuacją.
Nie uciekał od odpowiedzialności, prosił o jakiś pomysł.
-Wielu znajomych poleciło nam Panią, podobno umie Pani znaleźć rozwiązanie w najgorszych opresjach.
-Muszę zadać kilka pytań i nie powoduje mną wścibstwo – wytłumaczyłam na początku rozmowy – By dobrze ocenić sytuację, muszę poznać kondycję tych kotów – i zaczęłam zadawać stosowne pytania.
Bardzo szybko zrozumiał tor mojego myślenia, w jakim kierunku zmierzam.
Podsumowanie: Jest 11 kotów, te trzy najstarsze zostają z Panem jako spadek po ukochanej ciotce, cztery dwuletnie wycięte, rodzina pokryje koszty zaszczepienia i odrobaczenia. Pójdą dzięki uprzejmości Szefa klinki Amicus do adopcji, czyli już niebawem pojawią się w tamtejszym oknie życia.
Cztery pojadą w Wielką Sobotę do Joanny do Szkocji, Jej znajomi czekają już od zimy na transport moich kotów.
Kiedy młody człowiek poznał mój plan nie mógł wyjść ze zdumienia:
-Normalnie nie wierzę, w ciągu jednej rozmowy uratowała Pani 11 kotów! – był przejęty, szczęśliwy, szalenie zdumiony – Nie rozumiem jak Pani takie rzeczy umie błyskawicznie załatwiać?
-Ja też nie wiem – roześmiałam się serdecznie.
-Najważniejsze, że mamy problem z głowy, w sumie to tylko 11- dodałam na zakończenie, bo przecież miałam takie interwencje, że i 27 trzeba było znaleźć nowe lokum.
Cóż, tę i podobne interwencje mogę tak błyskawicznie rozwiązywać, bo mam w załodze ludzi z wiedzą, że moja kocia misja jest misją mojego życia. Kiedy ja sama proszę lub dzwonię dla każdego, kto mnie zna jest to sygnał, że sytuacja jest niezwyczajna i trzeba szybko działać. Po raz kolejny dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w zaopiekowaniu się sierotkami. Kocia Mama to nie tylko Fundacja, to gromada przyjaciół, która się wzajemnie wspiera i dąży do tego samego celu.