„Z pozycji szefowej” – pod takim wspólnym tytułem powstały kiedyś artykuły opisujące moją pracę, czyli zadania, kłopoty, problemy, interwencje, miłe i przykre niespodzianki. Zdecydowałam się na taką formę pokazania pracy Fundacji od kuchni, ponieważ patrząc, jak reklamują się inni, uważam, że świadomie wprowadzają w błąd w otoczenie, dzieląc się wyłącznie wiadomościami, które budują ich pozytywny wizerunek. A przecież faktyczne zarządzanie firmą wygląda kompletnie inaczej.
Są dobre i złe momenty, mamy lepsze i gorsze dni. Czasem latami znosimy fochy, czy głupie komentarze zjawiających się w siedzibie, ale bywa, że zmęczenie staje się zapalnikiem do zdyscyplinowania niesfornego karmiciela i wtedy nagle okazuje się, że kilka dosadnych słów spełnia rolę zimnego kubła. Przykre jest to, że ludzie milczenie uznają za przyzwolenie na wygłaszanie opinii, które nie budują dobrej atmosfery, a sprawiają, że w znajomość wkrada się zaskoczenie i niesmak. Najgorszą kategorią są ci totalnie pozbawieni dystansu do siebie, pomijam wiek, status społeczny, czy też wykształcenie. Paplają te swoje odrealnione tezy, nie tylko w rozmowie bezpośredniej, ale co gorsza, publikując umoralniające posty, a zapominają, że pouczenia powinny również ich dotyczyć.
Urywam każdą znajomość, kiedy rozmówca zaczyna mnie pouczać. Nie był nigdy i nie będzie w moich butach, więc jego porady nijak się mają do codziennego, fundacyjnego życia. To ja trwam, od prawie 30 lat, jak żołnierz w kocim okopie. Nikogo nie interesuje, skąd biorę wydawaną karmę, w jaki sposób zdobywam na operacje budżet albo jak to się dzieje, że jestem skuteczna w okolicznościach, kiedy inni rozkładają ręce. Jestem twarda, z zasadami, które nie wszystkim przypadają do gustu, jednak tylko w ten sposób mogę zachować osobistą, a zatem i fundacyjną, niezależność. Nie interesują mnie żadne koterie, układy, czy transakcje wiązane. Zawsze z boku, zawsze swoją ścieżką, zawsze ponad. Tak jest bezpieczniej, przede wszystkim dla Fundacji.
Mam świadomość, że nieugięte zasady, ocena realna okoliczności, kompletna awersja do zamiatania pod dywan lub uciekanie od odpowiedzialności, nie przysparzają mi tylko sympatyków. Ludzie nie lubią być wywoływani do tablicy, wolą swoje błędy czy uchybienia pominąć, tylko należy pamiętać, że Kocia Mama nie zajmuje się sprzedażą gadżetów, a adopcją żywych zwierząt. Oczekuję realizacji deklaracji i obietnic. Dialog przekuwa się rozmaicie, jest kilka typowych reakcji. Najczęstszą jest obrażenie się i jest to reakcja dla mnie najwygodniejsza. Mam święty spokój do czasu, aż obrażony powróci skruszony, ponieważ bardzo szybko przekonuje się, że z uzyskaniem pomocy w innych organizacjach bywa różnie. Doświadczony zachowuje się już grzecznie, wręcz przesadnie, co też oczywiście nie jest naturalne. Ludzie zapominają o jednym fakcie, Fundacja nie im pomaga, a kotom, którymi się opiekują i moje osobiste emocje czy sympatie nie są żadnym wyznacznikiem przy klasycznych interwencjach.
Nie mam czasu na festiwal osobowości na moim podwórku, wiele spraw załatwiam telefonicznie, wskazując klinikę lub adres, na jaki należy przysłać ogłoszenie adopcyjne. Nie mam żadnych ulg, opiekunowie są bezlitośni. Nie stosują się do żadnych próśb. Pojawiają się niezapowiedziani, ignorując godziny mojego dyżuru, dzwonią w święta, czy nawet podczas pobytu w szpitalu. Atakują, wymagają!
Kiedy nie godzę się na ich zachowanie, hejtują na forach lub piszą donosy. Takie są wyniki ich niepohamowanej złości.
Donos, kiedy jest podpisany, zawsze musi być zweryfikowany, takie obowiązują zasady.
W 30-letniej prawie działalności społecznej na Fundację złożono trzy donosy. Jeden dotyczył rodziny wolontariuszki i został przysłany na adres siedziby, przechowują go nadal w archiwum. Drugi złożony został do prezydenta miasta i dotyczył przekazanego Fundacji kota ze schroniska w Koninie. Finał tego donosu był przykry dla dyrekcji placówki, ponieważ wyjaśnienia ujawniły nieprawidłowości w jej pracy, w wyniku czego składająca donos straciła posadę. Trzeci, ostatni donos, był obrzydliwym pomówieniem, nijak mającym się do rzeczywistości. Fundacja Kocia Mama nie jest prywatnym folwarkiem, na którym panuje jednowładztwo, tylko firmą zarządzaną przez Radę Nadzorcą, Zarząd, w oparciu o kompetentną współpracę biura księgowego oraz kancelarii prawnej.
Donosy to tylko fragment obrzydliwych uczynków ludzi, kierowanych chęcią zemsty. Jest jeszcze jedno, dość często powtarzające się zachowanie, które mnie strasznie oburza, a mianowicie dwulicowość!
Nie znoszę zakłamania, hipokryzji, kreowania własnej postaci adekwatnie do okoliczności.
Obrazu zobaczonego nie sposób zapomnieć, zasłyszanych słów także, przynajmniej ja mam taką cechę. Kiedy podczas spotkania, czy wydarzenia, wygłasza się hymny pochwalne pod adresem Fundacji, jej wolontariuszy, czy panujących w grupie relacji, a za moment pluje się krytycznym, niczym nie spowodowanym jadem, szkalując kompletnie niewinną osobę, natychmiast kończę znajomość, nawet jeśli wiąże się to z kosztami lub dodatkowym zajęciem. Nie mam czasu na wkładanie na swoje barki roli psychiatry czy terapeuty osób spoza Fundacji. Są miejsca, w których skutecznie leczy się wszelkie natręctwa, uzależnienia czy lęki.
Znam dobrze swoją Fundację. Mam świadomość charakteru, zachowania i wzajemnych ich relacji. Szanuję ich wybory i tak układam zadania, by wolontariat faktycznie wiązał się wyłącznie z satysfakcją, jednak mam też wiedzę, jak bardzo ta nietuzinkowa organizacja jest solą w oku dla tych, którzy nie potrafią osiągnąć podobnego wyniku.
Każdy donos scala działających w Fundacji ludzi, każdy potwierdza słuszność dogi, którą idziemy.