Adopcje to najważniejszy, podstawowy, priorytetowy punkt fundacyjnej pracy. Płynność w tym zakresie zapewnia możliwość zabezpieczania zgłaszanych kolejnych małych, młodych oraz niekiedy dorosłych kotów. Od początku prowadzenia adopcji ogłaszamy również koty grzecznościowo. Osoby oczekujące od nas wsparcia kompletnie nie rozumieją lub raczej nie chcą przyjąć do wiadomości różnicy między statutem kota środowiskowego a właścicielskiego. Fundacja może w sytuacjach wyjątkowych przyjąć i zabezpieczyć kota, który ewidentnie kiedyś miał opiekunka, jednak nie można od nas wymagać obligatoryjnie, iż zgłasza nam się problematycznego futrzaka, a my radośnie z otwartymi rękoma zdejmiemy z rodziny nieoczekiwany problem.
Mam świadomość, iż życie nie zawsze płata miłe figle i przynosi tylko radosne niespodzianki. Często dzieją się małe lub duże dramaty, w wyniku których nagle bez opieki zostaje kot, a niekiedy i kilka. Nie mam zamiaru nikogo oceniać, piętnować czy osądzać. Założyłam Kocią Mamę by przede wszystkim pomagać mruczącym zwierzakom, edukować, promować właściwe relacje, ale nie te preferowane przez zmanierowanych oszołomów, a prawidłowe z poszanowaniem wiedzy o życiu i potrzebach.
Aktywność edukacyjna to nie tylko spotkania z dziećmi, młodzieżą, dorosłymi. To także próba komunikacji z urzędnikami i politykami, by pokazać jakie są karygodne, skostniałe zapisy naruszające dobrostan w obecnie obowiązującej ustawie o ochronie życia zwierząt. Obserwując świat polityki można niestety wysnuć przykry wniosek, że tak naprawdę mimo deklaracji, temat ten jest niesłychanie trudny i nikt nie kwapi się by choćby spróbować przeprowadzić wśród organizacji zwierzęcych konsultacji czy ankiety, które punkty ich zdaniem powinno się rozpatrzyć ponownie albo zmodyfikować.
Marazm urzędniczy powoduje, iż słabe organizacje wegetują, kurczowo z wygody i braku skuteczności zasłaniając się ustawą, te nowoczesne przejmują za nich interwencje i nic się w tym temacie od lat dobrego nie dzieje.
O koty środowiskowe, o ich właściwy byt, o kondycję weterynaryjną troszczą się z różnym efektem społeczne organizacje. Nie lubię być szufladkowaną ani też instruowaną. Z grupą oddanych kociar „wymyśliłam” profil Kociej Mamy i tych reguł od lat się niezmiennie trzymamy.
Jednak z roku na rok, z coraz większym bólem dostrzegam powracający temat kotów po zmarłych właścicielach.
Ten problem wymaga podjęcia kolejnych kroków, by nie tylko kociarzom uzmysłowić jakie są ewentualne konsekwencje oddawania przez rodzinę do dalszej adopcji zwierzę w wieku 14-18 lat.
Mało kto posiada wiedzę jak się faktycznie liczy kocie lata, zatem proponuje się zapoznać:
2 lata – 25 lat
3 lata – 29 lat
4 lata – 33 lata
5 lat – 41 lat
6 lat – 45 lat
7 lat – 49 lat
8 lat – 53 lata
9 lat – 57 lat
10 lat – 61 lat
11 lat – 65 lat
12 lat – 69 lat
13 lat – 73 lat
14 lat – 77 lat
15 lat – 81 lat
16 lat – 85 lat
Każdy, kto faktycznie kocha koty, komu leży ich dobro na sercu, po tej informacji zrozumie doskonale, dlaczego nam czytając posty adopcyjne podnosi się z gniewu ciśnienie, na usta same pakują się brzydkie, niecenzuralne teksty, a z bezsilności opadają ręce.
Nie raz Joanna prowadząca korespondencję fundacyjną dotyczącą szukania domów mruczkom, pytała z rozpaczą: „Iza, co ja mam im odpowiedzieć?”. Chcą oddać po tacie, mamie, cioci, babci- nieważne w tym przypadku są szczegóły, 13 albo 18-letniego kota…
Rozumiejąc, że w życiu bywają sytuacje, których woleli byśmy uniknąć, spadają nieoczekiwanie wywracając życie do góry nogami, proszę o spokojne rozejrzenie się wśród osób, które znało osierocone zwierzę, bo może ktoś się pochyli nad tym już niestety mocno geriatrycznym futrem.
Pamiętajmy, iż mniejszym szokiem dla zwierzaka jest dalsze życie z osobą, którą kojarzy nawet incydentalnie, która pojawiała się przy okazji pewnych okoliczności niż przekazanie do totalnie nowego domu, w którym na nowo trzeba budować wzajemne relacje.
Nie raz miałam już przypadki, kiedy to rodzina oddawała mi kota po zmarłej bliskiej osobie. Proszę wierzyć, że zawsze niestety zakończenie było niesłychanie bolesne. Pamiętam kilka lat temu przyjęłam 14-letniego totalnie zaniedbanego czarnego norweskiego leśnego. Pomijam konsternację rodziny, kiedy zadałam typowe w tej sytuacji pytania, które pomogłyby mi zrozumieć stan zaniedbania mimo, iż jego opiekunka wymagała całodobowej opieki.
Troską i zaopiekowaniem mogła się cieszyć niestety tylko ona, na kota już nikt nie miał czasu.
Mało kto wie, że koty tak samo jak i my popadają w depresję, bulimię, a nagły stres jest odpowiedzialny za nagłe uaktywnienie choroby prowadzące do śmierci.
Dokładnie tak było w przypadku czarnego Wani, mimo moich wysiłków, akceptacji przez domowe stadko, cierpiał do tego stopnia, że odmówiła pracy trzustka, kot odszedł za Tęczowy Most, a ja nie byłam na tyle spolegliwa, by pytającym o stan zdrowia kota oszczędzić prawdy.
Farmacja weterynaryjna w połączeniu z wiedzą i umiejętnościami lekarzy to zbyt mało by wygrać z kotem, który żyć nie chce!
Ludzie w bólu, w cierpieniu często zapominają, że takie same emocje posiadają zwierzęta. Nie mam pojęcia jak ochronić zwierzaki po zmarłych. Umierają w schroniskowych klatkach z depresji, a organizacje nie mają takich mocy, by je wszystkie przejąć i zabezpieczyć. Od lat zastanawiam się jak rozwiązać ten problem. Jestem kociarą i byłabym nieuczciwa wobec siebie, gdybym zbywała ten temat. Jednak pracując w oparciu o Statut powinnam troszczyć się tylko o środowiskowe. Z drugiej strony jak się będę pochylać nad każdą właścicielską sierotą zablokuję skutecznie domy tymczasowe, przez co sparaliżuję politykę adopcyjną.
Kółko się niestety zamyka bez sensownego rozwiązania.