Coraz częściej zadaję sobie pytanie o sens funkcjonowania pewnych prozwierzęcych grup, które z założenia miały być platformą pomocową, a są miejscem, gdzie szerzy się obłuda, rozsiewane są plotki, kłamstwa, oszczerstwa i pomówienia, a wszystkie hejterki cechuje głęboka hipokryzja.
Kasia buszuje po forach, wyłapuje zgłoszenia o chorych, takich którym nikt nie spieszy z pomocą, wyłapuje sytuacje, kiedy człowiek, który spotkał nieszczęścia nagle na swej drodze, jest rozdarty, niepewny, nie ma pojęcia, gdzie pukać o pomoc.
Kasia dokładnie w takiej samej sytuacji była kilka lat temu, kiedy to w porywie serca, widząc koty w potrzebie, szybciej zadziałała niż sytuację przemyślała, wtedy to napisała post na grupie Koty i admin skierował ją do Kociej Mamy. To była celna rekomendacja, bowiem Kasia otrzymała skuteczną pomoc, a ja oddaną, przekochaną wolontariuszkę. Sens takich grup jest zarówno pomocny i jak funkcjonowanie mocno zasadne.
Ale jak to w życiu bywa są i takie fora, na których proste zapytanie momentalnie wywołuje konflikt, a ludzie nie cenzurują swoich wypowiedzi plując jadem, złością, obrażając autora postu i potem w trakcie dyskusji siebie wzajemnie.
Pewnego dnia Kasia przeglądając wpisy na pewnej grupie wyhaczyła prośbę pana o pomoc z kotami bytującymi przy ulicy Astronautów w Łodzi. Prosił o pomoc w odłowieniu, pytał laik kompletny w temacie kotów, co dalej ma z tym fantem począć, ponieważ podświadomie czuje, że samo karmienie problemu nie rozwiązuje. Reakcja była niemalże natychmiastowa, padały nazwy przeróżnych organizacji działających na terenie miasta. Ludzie, wiedzeni doświadczeniem i wieloletnią skuteczną współpracą z Kocią Mamą, wskazywali jako jedną z polecanych. I zaczęła się zbiorowa histeria moich zaciekłych wrogów. Co wypisywali ci, którzy odeszli z Fundacji, bo nie umieli dobrze pracować to dosłownie wstyd czytać. Od zawsze powtarzam, że taka firma jaką jest obecnie Kocia Mama, to nie ochronka dla egzaltowanych ludzi, miejsce do forsowania własnych poglądów czy płaszczyzna do awantur, to grupa oddanych skupionych na pomaganiu kotom ludzi, którzy spokojnie i systematycznie pełnią swoją misję. Nie jestem niańką ani opiekunką dla rozkapryszonych, niedowartościowanych dziewcząt, a szefową Fundacji, która prowadzi najtrudniejsze interwencje w mieście.
Nagonka pod tym niewinnym postem trwała do momentu aż ktoś postronny zapytał: “Ludzie, a co jest nie tak z tą Fundacją?”.
Momentalnie zapadła cisza.
Kasia skierowała pana do kliniki Amicus, która potwierdziła gotowość przyjęcia piątki maluchów i matki na zabieg.
Interwencja przebiegła błyskawicznie, złapane zostały chore na koci katar smarki, a matka wycięta.
Mam świadomość lekkości z jaką działam, mam świadomość, że ten fakt budzi zazdrość, bo pamiętam czasy, kiedy zaczynałam i z jakiej pozycji, ale w wyniku tytanicznej pracy jesteśmy już na takim etapie, że spokojnie możemy się porywać na najtrudniejsze interwencje, a taka niezależność i stabilna kondycja zamiast uznania i podziwu budzi tylko gniew i zawiść.
Skutkiem ubocznym takich incydentów jest wzmożona ilość próśb o pomoc dla znalezionych kociaków czy dorosłych kotów. Wolontariuszki nadzorujące skrzynki pocztowe Kociej Mamy odbierają zgłoszenia chęci przekazania nam kotów w takiej ilości, która budzi zdziwienie. W sumie każda reklama jest formą polecania Fundacji, zarówno dobre jak i złe opinie, ludzi myślących zachęcają do zapoznania się z naszą pracą. Czytają uważnie co Ania zamieszcza na fanpejdżu a Iza na stronie internetowej i sami wyrabiają sobie pogląd na temat faktycznej naszej pracy.
Najważniejsze jest to, że pan wcale się nie przejął hejtem, oddał nam pod skrzydła kociaki, ponieważ prawdę mówiąc nikt się nie kwapił, by wziąć je swoje barki, wiedząc, że wszystkie są chore i leczenie ich będzie generowało określone koszty, nie mówiąc już o wydatku związanego z wyżywieniem rosnącej żarłocznej piątki.