Z pozycji szefowej. Cz. 5, Ratujemy Norę

Pewnego dnia, tuż po moim powrocie z wakacji duet Iza-Małgorzata zawitał do siedziby po kocią wyprawkę. Wyjątkowe w tym tandemie jest to, iż w przypadku tych kobiet nigdy tak naprawdę nie została przecięta pępowina, bowiem znają się od urodzenia, jedna jest córką, druga matką.
Łączy ich ta sama pasja, miłość do wszystkiego co mruczy, szczeka, lata czy chrząka.
Fajna i jak dla mnie niesłychana sytuacja, ponieważ nie dość, iż mieszkają pod jednym dachem, to razem pracują zawodowo i działają w Fundacji.

Znam je lat kilka i jakoś tak po drodze, przez przypadek zacieśniły nam się relacje, iż nie wyobrażam sobie nie mieć ich w swojej Kociej Mamie. Pomocne, kocio szalone, zawsze uśmiechnięte.
Kiedy już wydałam kocie artefakty, patrzę uważnie na Małgorzatę, jest jakaś dziwna, przygaszona, zastanawiam się czy nie jest chora.
Sytuacja staje się odrobinę dziwna, bo wyraźnie zwlekają z pożegnaniem, jakoś nieśmiało rzucają spojrzenia, więc pytam: dziewczyny co się stało?

Odetchnęły. Teraz już jedna przez drugą stara się opowiedzieć co im leży na sercu.
Sprawa dotyczy niestety suni Nory, kundelki lat 12 mieszającej na sąsiedniej posesji. Nora jest przesympatyczna, kochana, rozpieszczana do bólu, problem jest tylko jeden pies nigdy nie był u weterynarza. Jej opiekunowie, mówiąc poprawnie politycznie, szybciej wydadzą na winko i inne napoje wyskokowe niż na zabieg ratujący życie. Mają świadomość, że guz, który wyrósł na listwie mlecznej wymaga usunięcia, tylko skoro nie mają stałej pracy, to automatycznie nie mają na ten cel środków. Osoby takie nazywamy potocznie „niebieskie ptaki” – nie pracują, nie mają dochodów, a jakoś się utrzymują. Odwieczny społeczny cud.

Wysłuchałam i zadałam pytanie dla mnie w tej sytuacji najważniejsze:
-Dlaczego dopiero teraz z tym przychodzicie?
Popatrzyły zaskoczone.
-Bo Pani ma tyle na głowie, te małe kociaki w czapkach, te operacje i Pani jest kociara przecież – jedna przez drugą sięgały po argumenty które niestety nie przemawiały do mnie.
-Zwierzę nie może tak cierpieć- rzuciłam ostro, a one znając mnie i moje reakcje pospieszyły z kolejnym niewiarygodnym wyjaśnieniem.-Córka dzwoniła do Towarzystwa, pani która przyjęła zgłoszenie zaproponowała odbiór suki od właścicieli w asyście policji i przekazanie jej do schroniska.
Ręce mi opadły.
-Nie tak się załatwia podobne sprawy, tu nie o lans chodzi, a prozaiczne wyłożenie kasy- rzuciłam ze złością.

Ma opiekunów może i społecznie trudnych, ale jest u nich i dzięki nim szczęśliwa.
Umówiłam w klinice badanie morfologii i prześwietlenie RTG, by sprawdzić czy nie ma przerzutów do płuc. Starałam się tak przygotować dokumentację, by doktor podczas konsultacji mógł mieć możliwość wyznaczenia terminu zabiegu. O to, że zawalczy o sunię nie miałam żadnych wątpliwości.
-Poniedziałek, jedziemy na 11- poinformowała po piątkowej wizycie Iza – Doktor nie chce dłużej czekać.
Operacja się udała, pacjentka ma się dobrze, pobrany został materiał do histopatologii, czekamy na wynik.

Nie uważam, by dobrym pomysłem było odbieranie starego psa i pakowanie do schroniskowego kojca. Dziewczyny monitorują psa nieustannie, w chwili, kiedy zgodziłam się opłacić koszty operacji i wszystkich czynności towarzyszących opiekunowie doceniając gest, przygotowali czyste pomieszczenie dla Nory z miękkim posłaniem, by w spokoju i ciszy mogła reanimować siły i goić ogromną pooperacyjną ranę. Mam nadzieję, że wynik będzie negatywny, ale jakby co, jest pod opieką dobrej kliniki, której Szef nie dość, że jest sprawnym operatorem to jeszcze onkologiem.