– Mam zgłoszenie, jutro przed pracą zrobię rekonesans, dziewczyna z wioski nieopodal Szadku zgłosiła trzy małe kociaki, które niedawno przyprowadziła nieznajoma kotka. Mieszkają w stodole, ludzie je karmią, ale zostać nie mogą w tym gospodarstwie.
– Wiola jesteś zakocona po kokardy. – delikatnie upomniałam. – Nie wyrażam zgody na żadne przyjęcia, adopcje stoją, lato… wakacje… A oprócz Ciebie nikt z miejscowych kociarzy nie deklaruje pomocy i odciążenia w pracy!
– Szefowa, może to tylko kwestia poprowadzenia za rękę, pokazania drogi, pomoc w adopcji i zabiegu…
Ach ta Wiola i jej optymistyczne nadzieje – myślałam, głośno zaś powiedziałam:
– Nie ma co pisać scenariuszy. Jedź, popatrz, oceń sytuację, wtedy wrócimy do rozmowy.
Sobota.
Chwila po godzinie 12 jak zwykle wisiałam na telefonie, Maryla zgłaszała jedną za drugą interwencję, rozważałyśmy różne opcje. Kiedy nagle usłyszałam drugi sygnał w aparacie, sprawdziłam, to Wiola dojechała. Zanim zakończyłam rozmowę, już oglądam przesłane naprędce zdjęcia. „O Boże! Gdzie te kociaki mają oczy? Co za ludzie, że dwa tygodnie karmią i mają sumienie na nie patrzeć?” pomyślałam.
– Maryla muszę kończyć. – rzuciłam szybko.
– Dobrze, zdzwonimy się za moment.
Pracujemy razem ponad 15 lat. Dziewczyna doskonale umie rozpoznać barwy mojego głosu: napięcie, niepokój, złość i zmartwienie.
– Iza widziałaś zdjęcia? Tu sobie Szadek nie poradzi, kociaki muszą jechać do Łodzi, oczy musi obejrzeć specjalista.
Wiola była przerażona.
– Organizuj transport, ja przygotuję lecznicę, działaj!
Nie czas na dyskusje, dywagacje, sytuacja była jednoznaczna. Ze wsparciem czy bez, z zaangażowaniem ze strony zgłaszających czy nie, ani ja ani Wiola maluchów bez pomocy nie mogłyśmy zostawić.
To była jedna z tych sytuacji, obok których żadna osoba związana z Fundacją nie umie przejść obojętnie. „Koty bezdomne na początku zawsze mają opiekunów w nas” to motto określające naszą postawę. Mimo świadomości, że Wiola nie miała w tym momencie możliwości przyjmowania kolejnych kotów, mimo postawy, jaką przyjęli zgłaszający nam interwencję, podjęłyśmy kroki, by uratować małe, bezbronne, bardzo chore, powiem wręcz na granicy śmierci i życia, smarki.
W eter poszedł apel: „Kochani prosimy o pomoc w transporcie z Szadku do Łodzi, liczy się dosłownie każda minuta i godzina, ratujmy te nieporadne kociaki. Fundacja zapewni leczenie, klinika postawiona w stan pogotowia na nie czeka.”
Kilka godzin trwała cisza. Wiola grzmiała rozżalona, zła, rozczarowana. Na gniew dziewczyny reagowałam spokojnie.
– Popatrz na to z drugiej strony, mimo ciężkiej infekcji maluchy mają farta, gdybyś nie odebrała telefonu, wszystkie by padły. To trzy małe kociczki i matka. Teraz kocie istnienia mają szansę na fajne życie, a nie na tułaczkę od stodoły do obory, wiecznie w ciąży albo obarczone opieką nad stadem chorych dzieci. Jakoś to będzie, nie czas teraz na pochopne decyzje, jeszcze moment poczekajmy. Jestem pewna, że będzie odzew na nasz apel, zobacz ile ludzi go udostępnia.
Wieczorem nabrałyśmy wiary w ludzi. Odezwali się chętni, zareagowali na apel, doceniając wagę sytuacji.
– Mogę w środę – pisze wspierająca nas Klaudia. Ewa deklaruje gotowość we wtorek wieczorem. Gosia pisze SMS do Wioli: Jestem od rana dostępna, mieszkam w Łodzi, czekam na dyspozycję.
Przygotowałam wyprawkę, zabawki i leki, przydał się też cykloferon, który przywiozłam ze Lwowa!!!
– Spokojnej drogi, zero korków! – życzyłam z uśmiechem żegnając Gosię, wdzięczna za serce i pomoc.
Wiola zabrała do siebie małe i matkę dzień wcześniej, przetrzymała w kennelu. Z ostrożności izolowała, eliminując zarażenie zdrowych podopiecznych. Nie potrzebna nam żadna epidemia. Niestety najsłabsza koteczka odeszła.
Nikt Wioli nie spytał dokąd zabiera kocią rodzinę, jakie będą dalsze ich losy. Kompletna obojętność, wręcz ulga, że z ich obejścia znikną niechciani goście.
Lecznica podjęła walkę. To był ostatni dzwonek, by zachowały oczy!
– Iza, zbliża się długi weekend, przychodnia będzie zamknięta, a maluchy wymagają troskliwej, nieustannej opieki. Dwa razy dziennie trzeba zakraplać oczy trzema różnymi specyfikami.
– Maluchy do mnie, przygotowałam już izolatkę. – wyjaśniłam.
– Zastrzyki podajemy naprzemiennie, zresztą zrobię Ci rozpiskę. Świetnie, że to Ty kociaki weźmiesz. – ucieszyła się Agnieszka, lekarka z Pupila. – Masz praktykę, podołasz opiece.
W niedzielę, kiedy Wiola przyjechała odebrać ich matkę po zabiegu, zajechała przy okazji po wyprawkę. Głową kręciła z podziwu oglądając moje podopieczne.
– Normalnie cuda się u nas dzieją!
Cieszyła się jak małe dziecko, zdumiona, że koty tak znakomicie reagują na antybiotyki. Pokazałam jej instrukcję podawania, popatrzyła na mnie odrobinę zakłopotana.
– Teraz to się trudno ruszyć Ci z domu.
– Nie pierwszy raz, nie ostatni, najważniejsze, że one są dzielne. Popatrz jak na mnie syczą czarne, małe złośnice!!!
Cała Fundacja odetchnęła z ulgą. Maluchy są bezpieczne, skoro wszystkie DT pracują na pełnych obrotach, Szefowa ma nieplanowane zajęcie.
Troska i Nadzieja zachowają na szczęście oczy. Dzięki szybkiej, sprawnej interwencji, aktywności i empatii sprzymierzeńców Fundacji, specjalistycznej i fachowej opiece lekarek z Przychodni Pupil oraz determinacji Szefowej, która umie zdobyć niedostępne w kraju leki.
Leczenie kociąt można wspomóc poprzez zbiórkę.