z cyklu musze, bo się uduszę!

Myślałam, że działając na rzecz kotów, oczywiście oprócz tego, co one same mogą nawyprawiać, ludzie nie są już w stanie mnie zaskoczyć, zadziwić czy oburzyć w żaden sposób. To, że fundacja ma misję pomagania, nikogo nie zaskakuje. Kociarze znają drogę w każdej sytuacji czy okoliczności, która ich przerasta, przeraża czy zwyczajnie sprawia, że są bezradni. Mając wiedzę, a przede wszystkim doświadczenie, przerabiając dosłownie każdy rodzaj sytuacji – od banalnie prostych, po skomplikowane, czasem z domieszką czarnej komedii, burleski albo horroru – mogłabym pisać tysiące elaboratów. Problemem jest jedynie czas. Jednak fundacja jest skarbnicą wszelakiej wiedzy, której nie trzymamy tylko dla siebie. Pewnie, że nikomu nie odważę się udzielić rady, jak być szefową największej organizacji w regionie. Zjawisko to od wielu lat komentuje Emilka mówiąc: „Szefową się kocha albo nienawidzi!”. Krótko, zwięźle, prosto i szalenie celnie. Nie mam zamiaru tłumaczyć swojego charakteru, nie on jest przedmiotem rozprawki. Temperament, styl bycia oraz predyspozycje relacyjne pomagają mi opiekować się nie tylko kotami i wolontariuszkami, ale i zachować świetne kontakty ze sponsorami i darczyńcami. Moje zero-jedynkowe zasady pomagają i ułatwiają komunikację oraz bardzo szybko z grona eliminowani są konfabulanci, naciągacze, kłamcy.

Rozmach, impet działania, odwaga w podejmowaniu wyzwań, czyli trudnych interwencji, buduje nie tylko bagaż doświadczeń o różnej skali i natężeniu, ale jest propozycją, wskazówką dla innych. Otwarty na pomysły umysł przekłada się na nieustanny rozwój Kociej Mamy, ponieważ nie bojąc się nowinek, uaktywniam tylko najlepsze intencje wolontariuszy. Nie stopuję, nie zasklepiam, nie podcinam skrzydeł. Każda propozycja jest rozważana, a moi wolontariusze nie obawiają się nawet, jak to określam, wymyślaniem mi nowych zadań. Przyzwyczaiłam się do delikatnych sugestii Ani: „Iza, a może być miała chwilkę sklecić kilka słów, taki mi pomysł przyszedł do głowy…”.

Emilka czyni to inaczej: „Słuchaj, coś mnie naszło, mam w głowie plakat, może być z tego fajna akcja albo kampania, napiszesz mi klika zdań…”.
Ela też czasem dokłada, jakby mało miała pracy przy korekcie tekstów: „Szefowa, a popatrzysz co napisałam, należy się wolontariuszom za tyle lat pracy, trzeba ich wizerunki bardziej przybliżyć, pokazać, jacy są wspaniali…”.

Zapytacie mnie, czy mają litość dla mnie, pakując mi co rusz nowe zadania?!
Tak, ogromną połączoną z szacunkiem. Tu panuje niepisana zasada troski całej społeczności, nie tylko o kondycję finansową, jesteśmy tylko z pozoru wylewni, bezpośredni i szalenie sympatyczni. Wszyscy bardzo pielęgnujemy przede wszystkim atmosferę, która nie spadła na nas z nieba. Taką sobie wypracowaliśmy w oparciu o szczerość, szacunek i zawsze mówienie nawet najbardziej bolesnej prawdy.

Kiedy jestem wściekła grzmię: „Zaraz buty zjem!” albo „Muszę, bo się uduszę!”.
Teraz spotkała mnie bardzo przykra sytuacja, która dotknęła bezpośrednio także Iwonkę. Jest zwyczajem, stanem normalnym, że każdy wolontariusz przenosi swoje umiejętności i wiedzę zawodową w przestrzeń Fundacji. Prawnicy pilnują swojej działki, księgowa nadzoruje porządek w fakturach, Iza kontroluje Pchli Targ.

Kila lat temu Iwonka, moja szalenie sprawnie poczynająca sobie w pozyskiwaniu wsparcia menadżerka, zgłosiła chęć wypełniania PIT-ów w zamian za datek dla Fundacji, chcąc w ten sposób wykorzystać swoje umiejętności do pomocy naszym choraskom. Pomysł przypadł mi do serca, Emilka zrobiła plakat i ten projekt fajnie sprawdzał się przez lata.
Iwonka ma dość liczne grono stałych klientów, opłatę za PIT wpłacali na konto Fundacji ze stosownym dopiskiem. Kwoty nigdy nie ustalałyśmy dolnej, ponieważ wychodziłyśmy z założenia, że osoba kontaktująca się z Kocią Mamą w tej kwestii zna cenę usługi komercyjnej. Jeśli chce nas wesprzeć, to przekaże wpłatę adekwatnie mniejszą, ale pomocną.
Generalnie przez cały czas projektu kwoty za rozliczenie PIT-u zamykały się między 60 a 100 zł. Z ręką na sercu przyznam, że nawet do głowy mi nie przyszło wcześniej zapytać o honorarium za rozliczenie PIT-u naszej fundacyjnej księgowej.
Sytuacja, która zapaliła czerwone ostrzegawcze światło nie dotyczy żadnej mi znanej osoby. Muszę się nią podzielić, bo jest skandaliczna i oburzyła w takim samym stopniu zarówno mnie, jak i wolontariuszkę.

Pewnego dnia otrzymałam zapytanie, czy faktycznie rozliczamy PIT-y za wsparcie dla kociaków i jak można z tej akcji skorzystać. Wysłałam plakat kierujący do Iwonki. W trakcie typowej rutynowej rozmowy, wolontariuszka radośnie pochwaliła się, że właśnie zyskałyśmy jeszcze jedną klientkę, że już ją rozliczyła, ale na przelew musimy poczekać, bo konto jest niestety puste.
Wiadomość przyjęłam i pominęłam. W życiu są różne sytuacje, a tymczasowa pustka na osobistym koncie może być wynikiem tysiąca przyczyn, w które nie mam czasu ani ochoty się zagłębiać.

Minęło klika dni. Obowiązki zmusiły mnie do odrobienia zaległości, ponieważ uzbierały się faktury, trzeba było je opłacić. Kiedy przejrzałam historię przelewów, co zawsze robię, aby wiedzieć, kto i w jakim stopniu wspiera nas lub realizuje złożone obietnice, byłam lekko zdziwiona kwotą przekazaną za pracę Iwonki. Osoba, która przelała środki za rozliczony PIT, przekazała kotom fantastyczną kwotę 15 złotych!
Nie uprzedzając wypadków, poprosiłam Iwonkę o rozeznanie, jak kształtują się opłaty komercyjne w profesjonalnych biurach księgowych.
Wcześniej oczywiście wykonałam już to zadanie, sprawdzając w Internecie, jak wyglądają ceny. To, że już kipiałam było oczywiste, ale wyraża się ostateczną opinię tylko, kiedy informacje pokryją się z kilku źródeł.

Iwonka relacjonowała przygaszona: „Najprostszy PIT bez odliczeń, doliczeń, z jednym miejscem pracy, dla jednej osoby, kosztuje od 130,00 zł do 180,00 zł (brutto), a przy wspólnym rozliczeniu małżonków (dwie osoby) od 180,00 zł do 190,00 zł (brutto).”.
Cała ta sytuacja nie mieści się w głowie, jak można bowiem tak cynicznie wykorzystać zaufanie, dobrą wolę i naiwność wolontariuszki. Nie znamy tej osoby, nigdy wcześniej nie kontaktowała się w żadnej sprawie z Fundacją, więc tym bardziej nie rozumiem, dlaczego oszukała organizację wszechstronnie pomagają wszystkim w kłopocie. Kwota 15 zł to ma być godne wsparcie za pracę Iwonki? Dziewczyna ma dość obowiązków, a robienie prezentów osobom zewnętrznym nie wpisuje się w zadania jej wolontariatu.

Takie sytuacje nie pozostają bez echa. Szanując tych, którzy do tej pory korzystali z naszych usług, komunikuję, że dla nich sprawdzone zasady zostają utrzymane. Nowi klienci, niestety będą musieli wcześniej złożyć pisemną deklarację dotyczącą wysokości opłaty za pracę Iwonki. Mam nadzieję, że sytuacja i fundacyjne stanowisko jest dla wszystkich klarowne. Łączymy siły, środki i wiedzę, żeby ratować koty, a nie być płaszczyzną pomocową dla naciągaczy i cwaniaków.

P.S. Emilka naniesie stosowne poprawki na plakat, aby wszystko było jasne i aby uniknąć rzucania nam ochłapów za wykonaną pracę. Swoją drogą, trzeba mieć tupet, żeby tak się zachować!

 

 

Opublikowano w kategoriach: Łódź