wypadku nie przewidzisz!

Wypadki są zaskoczeniem, zawsze wywołują szok i przerażenie. Ale zanim dojdę do meritum, nakreślę jak to się magicznie zadziało, że mamy na pokładzie niezwykłą rezydentkę. Zacznę opowieść od początku. Wiemy doskonale, że lecznice fundacyjne współpracują ze sobą, nie konkurują, nie rywalizują, świadome swoich umiejętności i możliwości, wymieniają się wiedzą i doświadczeniem. Typowa jest sytuacja, kiedy jednym lekarzom kończy się pomysł na leczenie, przekazują delikwenta koledze. Często bywa, że idziemy utartym torem, a fajnie jest, kiedy ktoś popatrzy na futrzaka, nie znając całej historii choroby i stara się postawić diagnozę mając tylko badania, wyniki, analizy.

Kilka lat temu, dokładnie osiem, niespodziewanie równocześnie w Filemonie i w Żyrafie pojawiły się dwie małe kotki. Miały kilka cech wspólnych, otóż obie były w podobnym wieku, raczej były dziećmi środowiskowej kotki i obie uległy wypadkom. Nie wiem, który był bardziej przykry. Ania idąc do pracy uratowała maluszka, któremu sroki rozdziobały łapkę. Mała trafiła do Żyrafy, gdzie chirurg Wojtek amputował łapkę i kotka zamieszkała w lecznicy. W tym samym dokładnie czasie, do Żyrafy jakieś osoby, prawdopodobnie dzieci, przyniosły burą kotkę po wypadku lokomocyjnym. Mała miała uraz łapki, uszkodzony staw kolanowy i zderzenie zaburzyło jej motorykę. Żeby oddała mocz, musi człowiek jej pomóc, a kupę niestety niekontrolowanie gubi. Diagnoza nie była pomyślna.

Po historii z Ajlawiu, byłam sceptycznie nastawiona do ratowania takich kotów. Fakt, że historia burej od Anetki zakończyła się happy endem, nie mogłam na podstawie jednego przypadku wnioskować, że tak zadzieje się i tym razem. Nie zliczę, ile wiadomości z prośbą o pomoc z kotami mającymi problemy z trzymaniem bądź oddawaniem moczu i kału przez te lata przychodzi na fundacyjną skrzynkę. Ludzie chcąc ratować, nie mając właściwej, rzetelnej informacji od weterynarza na jakie porywają się wyzwanie, po czasie są przerażeni i bezradni, kiedy ich ukochane zwierzę nagle czyni ogromne szkody w domu. Są rozdarci, zagubieni. Z jednej strony kochają nad życie a z drugiej trudno się pogodzić z życiem w permanentnym brudzie. Zniszczone kanapy, panele, dywany.

Rozwiązanie ostateczne nikomu już nie przychodzi na myśl, więc tak modelują dom, by te szkody były jak najmniejsze. Dużą pomocą są w takich przypadkach dziecinne majteczki i pampersy.
Mając informacje z obu klinik w zasadzie nie umiałam narzucić nikomu rozwiązania. Decyzję podjęła Ania, urzeczona urodą burej kotki. Wszyscy kochają te szare, bure, niby typowe, a jednak jedyne w swoim rodzaju.

Miśka zamieszkała w Filemonie. Sprawa była ułatwiona, ponieważ Ania pomagała jej przy toalecie, a mając wiedzę i pomysł, pracowała nad ocaleniem uszkodzonego stawu. Te zmagania trwały prawie 3 lata. Miśka stała się maskotką lecznicy. Przychodzący ze swoimi pupilami przynosili jej prezenty i smakołyki, każdy miał ogromny sentyment do tej charakternej szarej kotki poruszającej się jak mały króliczek.

Mijały lata. Miśka znała każdy kąt w Filemonie. Miała swoje ulubione posłanie i z godnym podziwu uporem tresowała zaglądające psy, a czasem nawet furczała na fundacyjne futra.
Nic nie zapowiadało tragedii. Co się stało, nikt nie wie. Dlaczego zawieszając się na kracie, którą nigdy się nie interesowała naderwała sobie koniuszek niesprawnej łapki na zawsze zostanie dla wszystkich tajemnicą. Kotka nie cierpiała, ponieważ akurat w tej lapie nie ma czucia, więc uraz był większym szokiem dla Ani niż dla Miśki.

Po założeniu opatrunku szybko podjęłyśmy kroki, by fundacyjny chirurg jak najszybciej przeprowadził zabieg. Rankiem, po dramatycznym incydencie Miśka stawiła się do Amicusa. W oczekiwaniu na zabieg wykonano wszystkie niezbędne badania i prześwietlenia, żeby operator miał czas na zaplanowanie zabiegu. Trudność w tym przypadku polegała na tym, że nie wchodziła w grę amputacja, która byłaby najlepszym, najrozsądniejszym w tym przypadku rozwiązaniem, ponieważ obciążona zostałaby druga łapka, która też nie do końca jest sprawna. Jak zwykle jak już nasze koty coś odstawią, to zawsze wyzwanie dla podejmującego się naprawy musi być z mega górnej półki. Tym razem złamanie otwarte kości piszczelowej łapki, w której stopa jest w zasadzie atrapą i już dawno z uwagi na defekt nie posiada żadnych funkcji życiowych zostało zabezpieczone specjalną szyną. To, że rana się otworzyła nie jest niczyją winą, a już tym bardziej błędem w sztuce, zbyt rozległe obrażenia czasem powodują takie reakcje, dlatego wspomagamy organizm specjalną karmą i przyspieszamy proces gojenia stosując odpowiednie plastry. Firmy farmaceutyczne, na szczęście świadome trudności w zasklepianiu się ran pooperacyjnych lub po oparzeniach, nieustannie prowadzą prace nad wynalezieniem odpowiednich opatrunków zmniejszających ból, dyskomfort i eliminujących ewentualne zainfekowanie rany. Sprzyjająca jest sytuacja, że wiele właśnie ludzkich preparatów można z powodzeniem stosować u zwierząt, przez co uzyskujemy szybsze i lepsze efekty w rekonwalescencji.

Miśka przebywa w kennelu, dla właściwego zrostu kości konieczne jest przez okres 6 tygodni ograniczenie ruchu. Podawane ma antybiotyki, probiotyki, preparaty witaminowe na wzmocnienie.

W pakiecie są też badania kontrolne, oprócz wizyty u prowadzącego chirurga, jeszcze dodatkowe zdjęcia RTG. Mała pacjentka jest grzeczna, jakby wiedziała, że już dość narozrabiała i swoim wybrykiem przyczyniła wszystkim kłopotu i troski. Na szczęście połączone siły fundacyjnych ratowników pomagają Miśce dojść do zdrowia i sumiennie asystują przy zmianie opatrunku.
Jak zwykle tradycyjnie proszę o pomoc w opłaceniu faktury za zabieg i wszystkie czynności okołooperacyjne. Sądzę, że kwota 4000 zł jak na skalę trudności nikogo nie dziwi, ale nam mającym obecnie stado maluszków na pokładzie, każdy grosz dosłownie ma wymiar prawie czystego złota. Mam świadomość, że niejedna osoba się obruszy, zapyta, w jakim celu zgodziłam się, by podarować Misi życie? Odpowiem szczerze, gdybym raz jeszcze miała podjąć decyzję byłaby ona taka sama. Skoro była osoba chętna ją pielęgnować, a w dodatku z wyksztalceniem medycznym i świetnym racjonalnym podejściem do pacjenta, nie mogłam inaczej się zachować. Wierna doktrynom, według których od lat pracujemy nie umiem, nie chcę i nie potrafię czynić wyjątków, które dla mnie na zawsze byłyby przykrym wyrzutem sumienia słabości i pójścia na skróty. Dziękuję wszystkim, którzy dołożą choćby symboliczną złotówkę do jej leczenia.