wyjątkowe zajęcia

To były wyjątkowe zajęcia edukacyjne – po raz pierwszy i zarazem ostatni w tak cudownym składzie.

Zima i wiosna to czas szalejących gryp oraz wszelkiego rodzaju infekcji, które często zaburzają skład klasycznych duetów edukacyjnych. Zazwyczaj działamy w parach, które ustalają się samodzielnie, w zależności od grafiku pracy i aktualnego stanu zdrowia edukatora. Ja włączam się w sytuacjach awaryjnych, gdy faktycznie pojawia się problem ze składem.

Prowadząc zajęcia od ponad 17 lat, przetestowałam wszelkie możliwe ustawienia logistyczne – zawsze z pozytywnym efektem. Bywały wykłady prowadzone równolegle w trzech zespołach, co było prawdziwym pokazem możliwości i kreatywności Fundacji, ale zdarzały się też takie, gdzie miałam do pomocy tylko jedną wolontariuszkę, a zajęcia obejmowały aż osiem grup.

Z reguły staram się tak modelować składy, aby zarówno wolontariusze, jak i koty pracowali w pełnym komforcie.

Tego dnia cieszyłam się ogromnie, ponieważ mimo że Grzegorz jest w Fundacji już od kilku lat, nigdy wcześniej nie nadarzyła się okazja, abyśmy razem poprowadzili koci wykład.

Te zajęcia na zawsze zapiszą się w historii Kociej Mamy jako jedyne w swoim rodzaju – wyjątkowe, magiczne, niepowtarzalne. Po raz pierwszy, a zarazem ostatni, działaliśmy w takim składzie: Iwan, Ytek, Grzegorz i ja.

To był poniedziałek. Słońce świeciło pięknie, a koty spędziły podróż wyjątkowo spokojnie, bez tradycyjnego miauczenia.

Składaliśmy wizytę w dobrze znanej nam placówce – społeczność tego przedszkola zaprasza Fundację co roku, nieprzerwanie od kilkunastu lat. Koty zachowywały się wzorowo, prezentowały swoją niebywałą urodę i dostojnie przechadzały się po przedszkolnych salach, wzbudzając zdziwienie swoim spokojem i opanowaniem.

Scenariusz pogadanki był klasyczny – dla starszych grup krótka „klasówka” ze znajomości tematów poruszanych podczas ubiegłorocznego spotkania, a dla maluszków podstawowy pakiet kocich wiadomości.

Świetnie mi się pracowało, byłam szczęśliwa. Dziękowałam kotom za fantastyczną pracę, drapiąc je w nagrodę po łysym uchu – lub w przypadku Iwana, po jego kosmatym.

Każdy punkt klasycznej edukacji został doskonale odhaczony. Dzieci, szczęśliwe z kocimi makijażami, żegnały nas radosnym „do widzenia za rok”. Niestety, dla Iwana tego dnia rozpoczęła się szybka droga za Tęczowy Most.

Czuję się szalenie rozdarta i wciąż szukam winy w sobie za to, co się wydarzyło. Choć rozum i serce podpowiadają mi, że nie mogłam postąpić inaczej – nie wobec mojego kociego przyjaciela. Ta intuicja, która tyle razy pomogła mi uratować inne koty, tym razem sprawiła, że w krótkim czasie musiałam pożegnać swojego!

Są ludzie, którzy wolą odwracać wzrok od problemów, odkładając na bok wszystko, co budzi w nich niepokój. Ja wręcz przeciwnie – kiedy coś mnie martwi, natychmiast działam.

Wyraz oczu Iwana zapalił we mnie ostrzegawczą lampkę. Wiem, że niektórzy podchodzą do takich sytuacji z dystansem, a nawet ironią, ale ci, którzy żyją z kotami przez całe życie, noszą w sobie bagaż doświadczeń, który laika mógłby wręcz przerazić. Nie zignorowałam tego sygnału, a szybka diagnostyka doprowadziła mnie do jednej, jedynej decyzji – pomocy w jego przejściu za Tęczowy Most.

Iwan był zbyt cudownym kotem, bym kierowała się własnym ego czy uczuciami. Jego dalsze życie oznaczałoby jedynie pasmo niekończącego się bólu, którego natężenie rosłoby z każdym dniem. Mogłam wymusić leczenie chemioterapią i sterydami, ale zmiany nowotworowe były tak rozległe, że przedłużyłabym mu życie jedynie o kilka dni, wypełnionych jedynie cierpieniem. Miłość i szacunek do Iwana kazały mi pozwolić mu odejść w takiej kondycji, bym nigdy nie miała wyrzutów sumienia.

Wiem, że wiele osób odmawia kotom prawa do godnego pożegnania, tłumacząc się miłością i przywiązaniem, a jednocześnie zabierając je na kroplówki i przeciągając ich agonię. Moje sumienie nie pozwoliłoby mi na takie rozwiązanie.

Iwan na zawsze zapisze się w pamięci wszystkich, którzy go poznali – jako dostojny, aktywny, przyjazny i szalenie rozumny kot. Przez dziesięć lat pracowaliśmy razem w duecie, odwiedzając setki placówek. Mam świadomość, że gdy pojawię się w którejś z nich, usłyszę pytanie o Iwana. Nie zrani mnie to, bo już raz przez to przechodziłam – kiedy odszedł Leon, wielki przyjaciel i nauczyciel Iwana. Pracowali razem, dwa ogromne, spokojne, puchate kocury, będące radością i atrakcją dla każdej społeczności, do której zawitali.

Tym razem życie, los – jakkolwiek to nazwać – zadrwił sobie okrutnie. Uderzył mnie prosto w serce, zabierając Iwana w kwiecie wieku. Nic nie zapowiadało tej tragedii – żadnych objawów, żadnych symptomów, nawet najmniejszych oznak śmiertelnej choroby. Tylko ten jeden niepokojący mnie koci wzrok… i intuicja, która nigdy mnie nie zawodzi.

Opublikowano w kategoriach: Łódź