Wenus i Wasyl to dwa koty kalekie z trudnych adopcji, cudem odratowane, których emocjami pani adoptująca bardzo brzydko się zabawiła. Nic kompletnie nie pokryło się z jej „zarzutami” stanowiącymi przyczynę zwrotu kotów z adopcji. Nie były chore, ani kłopotliwe w kontakcie, przykładnie korzystały z kuwety, miseczki opróżniały bez grymaszenia. Faktycznie sprawiały jeden, dość specyficzny problem: nieustannie podążały za człowiekiem by na nim się ułożyć. Rozumiem dyskomfort z posiadania takich namolnych kotów, człowiek niezwykle musi się natrudzić, by wykonać zaplanowaną robotę. Znam to z autopsji. Mając cztery koty w domu i każdy w innej relacji ze mną, bywa, że prosta czynność staje się prawie niemożliwą do wykonania.
Na przykład reportaże przeważnie piszę bladym świtem, gdy dom śpi. Odkąd pojawił się w rodzinie czarny Wacławek, ten zwyczaj jest lekko utrudniony, bowiem kochający do bólu człowieka kotek moje trzepanie w klawisze postrzega jako rodzaj fajnej zabawy. Efekt jest taki, że oczywiście skutecznie mnie rozprasza, zabierając cenny czas. Jednak mimo tego nigdy w życiu bym nie wpadła na pomysł, by z tego powodu szukać mu nowego domu. Wręcz wykorzystałam jego skłonności, by trenować nową formę wspólnej zabawy. Stukamy w klawisze naprzemiennie. Kiedy wreszcie tej kradnącej mi czas miziastej bestii znudzi się zabawa, układa mi się na kolanach i beztrosko zasypia, a ja wtedy wracam do pracy.
Leon ma inny zwyczaj, lubi sprawdzać z jakiego mięsa przygotowuję potrawę. Staje na łapach obok mnie przy bufecie i bezwstydnie kradnie krojone kąski. Bardzo muszę uważać, by nie skaleczyć łakomczuchowi łapy. Jednak i to nie jest wskazaniem, bym pomyślała o jego oddaniu do adopcji.
Budując związek oczekujemy od partnera szacunku, tolerancji, wyrozumiałości. Adoptując zwierzaka zapominamy, że nie jest to zabawka. Że czuje, kocha, ufa.
Agata przyjęła koty pod swoje skrzydła. To dobry, świadomy opiekun. Po tygodniu złożyła deklarację: „Nie oddam ich byle komu, są wyjątkowe, może tak się zadziać, że będę miała swoich pięć i tak nie przekroczę fundacyjnego limitu.”
„Jeszcze jedna” pomyślałam rozbawiona, dobrze, że kiedyś i mnie ktoś ograniczył w zostawianiu sobie chorych…
Minęło kilka tygodni. Nie naciskałam na ponowne posty adopcyjne, w przypadku tych kotów pośpiech nie był wskazany. Nadal męczyła mnie porażka adopcyjna, nadal nie byłam pogodzona z sytuacją.
Któregoś ranka Agata zadzwoniła z mega cudną wiadomością:
– Moje ślepaczki idą spod lady do adopcji, razem do przekochanego domu – prawie tańczyła ze szczęścia.
– Agatka, a coś więcej? – też udziela mi się entuzjastyczny nastrój.
– Będą mieszkały z moją mamą!
Teraz już obie piszczymy ze szczęścia!
– Zostają w rodzinie!
Tym razem nie weryfikowałam domu, nawet do chwili obecnej nie miałam czasu na dokumentację adopcji. Mama Agaty koty dosłownie porwała do siebie, nie czekała na formalności, zachwycona, że dzięki adopcji łączonej ma wyjątkowo przekochane miziaki.
Jak zwykle dałam zapewnienie opieki w razie potrzeby. Na kawę i biurokrację jesteśmy umówione, ale tyle się dzieje w Kociej Mamie, że wizytę z tygodnia na tydzień przekładam.
Jednak fanom i sympatykom Fundacji jestem winna wiadomość o zmianach jakie zaszły w życiu Wenus i Wasyla. Obecnie sytuacja przedstawia się następująco: koty rozpuszczone są niemożebnie, mają swój nowy, prywatny drapak, pudełka na wyłączność i psią przyjaciółkę Zuzię, która uwielbia kiedy z nią śpią. Pani Marylka, mama Agaty, spełnia wszystkie kaprysy i zachcianki Dudusia i Florki. Tak sobie żyją zgodnie w piątkę, a ja jestem spokojna tym razem o ich los.