Koty kalekie to temat rzeka i dylematy trudne do rozstrzygnięcia.
Z jednej strony są tacy, którzy ślepe mioty z automatu poddają eutanazji, powołując się na zapis w ustawie, na trudność adopcyjną, na dużą populację tych już żyjących.
Po drugiej stronie barykady są ci, którzy koty w bardzo dużej niepełnosprawności utrzymują za wszelką cenę przy życiu. Nawet jeśli mają kłopot z podstawowymi czynnościami fizjologicznymi.
W Kociej Mamie staramy się zachować zdrowy rozsądek, ale w sumie nie wpisujemy się ze swoją filozofią w żadną z obu wymienionych grup.
Nie usypiamy małych kociaków, każde życie, nawet to najsłabsze, liczące kilka dni, staramy się ocalić. Koty kalekie zabezpieczamy, ale tylko te, które mogą egzystować bez nieodzownej opieki człowieka. Zdarza się, że na decyzję ma wpływ nie tylko rozmowa z weterynarzem ale i moja intuicja.
I tak, o ile nie uśpiłam Ajlawiu, mimo iż wymagała codziennego wyciskania moczu, o tyle nie utrzymywałabym przy życiu kota na 2 łapkach. Są granice, których nie można przesuwać, bo poprzez brak podjęcia właściwej decyzji, skazujemy kota na totalne uzależnienie od człowieka, fundując mu codziennie życiowy dramat.
Ajlawiu oprócz tego, że trzeba było pomóc w toalecie, była normalną, aktywną kotką. Biegała po drzewach, łapała myszy, psociła z innymi kotami. Wiodła życie takie jak tysiące zdrowych kotów, korzystała z kuwety. Problemem było samodzielne oddawanie moczu po urazie, którego doznała w wyniku wypadku lokomocyjnego.
Jednak u kotów wiele chorób i blokad ma podłoże psychiczne. Systematyczne podawanie leków i eliminacja stresu w przypadku Ajlowiu zakończyło się sukcesem, skończył się przykry codzienny rytuał. Mimo to, nie mogę się uwolnić od myśli, że to w wyniku mojej decyzji, Aneta przez prawie dwa lata nie mogła opuścić domu dłużej niż na dobę.
Kategorycznie odmawiam przyjmowania do Fundacji kotów, które gubią kał lub nie trzymają moczu, ponieważ pracujemy w trybie domów tymczasowych nie hospicjum. Nie wyobrażam sobie, bym utrzymywała przy życiu koty leżące we własnych odchodach z uwagi na częściowy paraliż bądź stopień ułomności.
Wśród kotów kalekich, które opieką otacza Fundacja Kocia Mama, jest jedna grupa, która w zasadzie ma specjalne prawa, są to koty niewidome, niedowidzące lub kompletnie ślepe.
Rodzą się jako niby normalne, ale chore matki sprowadzają na świat maluchy dotknięte w różnym stopniu kocim katarem. Kiedy maluchy trafią do nas w miarę szybko i infekcja nie jest zbyt głęboka, niekiedy potrafimy oczy ocalić, ale bywa, że jak w przypadku Wenus, Temidy czy Tenora, trzeba obie gałki oczne usunąć.
Moją pracę na rzecz kotów w dość znacznym stopniu zweryfikowały, zmieniły i ukierunkowały dwa przełomy, kiedy to odważyłam się na podjęcie innej decyzji niż te, uznawane wtedy za prawidłowe i rozsądne.
Pierwszy przełom zadział się prawie 20 lat temu, kiedy odmówiłam eutanazji kota, któremu trzeba było amputować łapkę. Na adopcję nie czekałam zbyt długo, znalazło się wielkie serce, któremu nie przeszkadzał widok trójłapka.
Później jakby się te kalekie umówiły. Schował się pod skrzydłami Kociej Mamy biały, dziki kocur karmiony przez mamę Ingi, trafił z fatalnym urazem do Żyrafy, wyszedł zdrowy ale na trzech łapkach.
Później była Walentka, która obecnie mieszka w przepięknym miejscu pod Warszawą. Teraz Aneta socjalizuje kota odratowanego przez Ewę. Żadnej z nas nawet przez myśl nie przemknie pomysł, by te trójłapki usypiać.
Jeszcze przed założeniem Fundacji znalazłam kotkę której trzeba było usunąć oczy, innej drogi ratunku dla kici nie było. Byłam przerażona, ale nie uśpiłam. Popłakałam się, gdy usłyszałam pytanie od współpracującej ze mną lekarki:
– Czy mogę wyadoptować Małą?
– ???- bywa, że i mnie udaje się zaskoczyć.
– Do mojej pani sprzątającej, urzekła Ją.
Kotka ma teraz 15 lat.
To był drugi przełom.
Dał mi wiarę, odwagę i przekonanie, że świat składa się też z dobrych ludzi.
Potem trafił do nas niedowidzący Homer, Jednooki Pietrynek i tak się samo dalej potoczyło.
Obecnie na adopcję czeka jednooki Odyś, u Moniki maluszek Filipek czekający na operację oczka uszkodzonego przez ten wredny, koci wirus, u Izy duet kompletna niewidoma Wenus i opiekujący się Nią Wasylek.
Za każdym razem, kiedy mam wątpliwość, kiedy się zastanawiam czy podejmuję właściwą decyzję, oglądam zdjęcia wakacyjne Tenora. O tym, że koty ślepe w domu odnajdują się cudnie, nikt nie musi mnie zapewniać. Bywa, że goście nawet nie zauważą, że ukochany pupil nie ma oczu. Ale zdjęcia wakacyjne przysyłane przez Danutę zawsze podnoszą mnie na duchu.
Tenor przechodzi sam siebie. Kompletnie ślepy niemal od początku swego życia, wynoszony przez kotkę z gniazda by ktoś malca zabrał, zwyciężył chorobę, dostał szansę od losu i proszę, teraz jest fajnym, radosnym kotem. Jest oczywiście otoczony nieustanną opieką, kiedy wychodzi z domku, ale widok kompletnie niewidomego kota na drzewie zawsze mnie rozczula. Te zdjęcia dają przewagę, są najlepszym argumentem w dyskusjach z lekarzami, choć prawdę mówiąc, coraz rzadziej od nich słyszę, że „może lepszym wyjściem byłaby eutanazja?”
Myślę, że nasze niegodzenie się na rozwiązania ostateczne ma wpływ nie tylko na działających z nami lekarzami, ale i inni stają się odważniejsi, bo przecież skoro Kociej Mamie od tylu lat się udaje wyszukać tych najlepszych ludzi, to czemu nie iść tą drogą?
Kiedyś dla moich hejterów pożywką była odmowa eutanazji ślepych miotów, teraz, po latach to oni weryfikują swoje stanowisko.