Kocia branża to trudny temat w normalnej rzeczywistości. Aż kipi od hejtu, nienawiści, insynuacji, niedomówień delikatnych lub nie, odbijania interwencji i zbywania kocich petentów.
Już tyle lat działam sobie w tym dość specyficznym obszarze, iż prawdę mówiąc straciłam już chęć by wszystkie te bzdury wypisywane w necie przyjmować jako prawdę i jeszcze dawać tym farmazonom szansę.
Najbardziej dziwi mnie fakt, że działalność społeczną zaczynało wraz ze mną, dokładnie w tym samym czasie, wiele łódzkich organizacji i nawet gdybym nie chciała porównywać to na usta ciśnie się zapytanie: Dlaczego nasza kondycja jest stała i mocna, a u innych wręcz przeciwnie. Nie mają wydatków na edukację, ponieważ jej nie prowadzą, nie mają obciążenia związanego z prowadzeniem warsztatów dla seniorów, projektów z Łódzkim Towarzystwem Alzheimerowskim czy Stypendium im. Pitusia. Nie opiekują się żadną szkołą przyszpitalną, nie mają tylu enklaw ani domów tymczasowych, a nieustannie jęczą: „Błagam o każde, nawet symboliczne wsparcie!”.
Rozkładnie teatralnie rąk sytuację czyni nie dramatyczną a satyryczną, bowiem automatycznie osoba tak zachowująca się traci autorytet i patrzymy na nią dziwnie, kiedy kreuje się na lidera.
Słowo „błagam” pewnym ludziom nie wypada używać. Błagać można o litość, o spokój, o ciszę, o jedzenie, o pomoc. Są w życiu sytuacje i okoliczności, kiedy używanie tego słowa ma zasadność, sens i usprawiedliwienie, jednak kiedy głowa organizacji, szef czy prezes o coś błaga swoich Sympatyków, to takie zachowanie jest oznaką słabości i brakiem pomysłu na działanie organizacji. Lider musi zawsze umieć znaleźć rozwiązanie, nawet w kryzysowej nieoczekiwanej sytuacji, nie ma prawa do wahania, do manipulacji okolicznościami, nie może odkładać ani uciekać od decyzji. Żaden uśmiech czy gest rozpaczy nie ukryje ani nie wytłumaczy nieporadności. Bycie liderem zobowiązuje i wreszcie kocie środowisko powinno zrozumieć, że przeciętni ludzie zwracający się z problemami doskonale widzą to uciekanie od problemu, odsyłanie dalej i niestety wyciągają odpowiednie i słuszne wnioski.
Czas w jakim przyszło nam obecnie działać, tylko oscyluje i uwypukla te słabe poczynania.
Wojna to dramat wszystkich, całego narodu, ale i zwierząt. I proszę co się teraz wyprawia. Ludzie jeżdżą na granicę w celu ratowania przywożonych tam zwierząt. Są tacy, którzy przebierają w kotach jak w ulęgałkach, sama doświadczyłam tego faktu. Wybrano z konwoju 15 zdrowych rasowych, a mnie zostawiono łaskawie 52 w tym przeważnie dachowce do zabiegów albo chore. Nie wybrzydzałam, przyjęłam wszystkie.
Kiedy już jakaś organizacja przyjmie pewną ilość mruczków, zaczyna się „pijarowy“ cyrk w stylu: Kochani, jak kasy nie dacie to po nas, sami nie dźwigniemy tej interwencji etc.
Małe pytanie ciśnie się automatycznie, skoro mieli świadomość własnej niemocy, to w jakim celu wyciągali łapki po te koty? Przykre bardzo i mało eleganckie.
Kocia Mama w ciągu tygodnia przyjęła 69 futer. Nigdzie nie pojawił się żałosny apel o wsparcie, tylko raport z interwencji. Jest zbiórka, ale typowa, klasycznie w naszym stylu, informacyjna, zachęcająca do pomocy, ale nie szantażująca.
Trzeba mieć wyobraźnię i plan na działanie, to jest podstawa sukcesu. Bieganie na oślep powoduje niepokój i chaos i nikt, ani wolontariusz, ani weterynarz nie czuje się w takiej atmosferze komfortowo.
Przyjęcie prawie 70 kotów ani na moment nie zaburzyło normalnego codziennego cyklu pracy. Nadal kurierzy rozwożą żywność i kocie wyprawki, rytmicznie wydają się polskie i ukraińskie koty.
Przyjęte chore wędrują na konsultację specjalistyczne, te niewycięte umawiane są na zabiegi. Spokojnie, równo, bez szaleństwa realizują się typowe projekty.
Kolejny kwiatek dość irytujący.
Ludzie zwożą znad granicy psy, chwała im za to, ale niektórzy moi nawet okazjonalni znajomi, a wszyscy wiemy, że każdy iluś takich ma na przeróżnych portalach, atakują mnie prywatnie prośbami o reklamowanie psów. Kiedy wyjaśniam, że kompletnie nie umiem poruszać się w psiej przestrzeni, że w moim przypadku nie jest to dobry pomysł, bo nikt u mnie nie będzie szukał do adopcji psa, obrażają się lub wręcz obrzucają mnie złośliwymi, brzydkimi komentarzami. Rozumiem doskonale niemoc w zaistniałej sytuacji, ale moim zdaniem trzeba umieć przyjąć wyjaśnienie zgodne z prawdą. Nikt, kto mnie zna nie wpadnie na chybiony pomysł by zwrócić się z prośbą o pomoc w szukaniu stałego domu psu! Od zawsze moje zachowanie w tym temacie jest takie samo: Mogę pomóc operacyjnie, zdrowotnie, nawet przekazać karmę, ale szukać stałej miejscówki nie umiem i nie będę sobie dokładała zadań ani czynności, w których nie jestem skuteczna.
Kocia Mama od zawsze była jasno i wyraźnie zdefiniowana w swoim działaniu. Nigdy nie kreowałyśmy się na sprawne we wszystkich zwierzęcych tematach, nie posiadamy schroniska ani przytuliska, dlatego nie porywamy się na ratowanie psów, krów, koni czy kóz.
Twierdziłam i nadal tego się trzymam, że tylko określona specjalizacja może być gwarancją dobrej efektywnej pracy i tak to się w przypadku naszej Fundacji dzieje, dlatego żadne naciski czy próby emocjonalnej manipulacji w odniesieniu do mojej osoby nie odniosą zamierzonego efektu.
Wiem w jakich tematach jestem skuteczna i tego kierunku nadal będę strzegła.