– Rozpuściłaś karmicieli – usłyszałam kilka lat temu od lekarki prowadzącej jedną z moich enklaw. – U nas, w Bydgoszczy, trzeba bardzo się postarać, by jakaś organizacja pomagała zgłaszanym kotom, aż na takim poziomie. Generalnie opiekunowie piszą podania, stoją grzecznie w kolejce czekając aż Zarząd rozpatrzy i określi, na ile może wspomóc, a z tego co widzę, u Ciebie wystarczy zgłosić kota i mają sytuację pod kontrolą.,Bez skrupułów przerzucają na Fundacje wszelkie wydatki.
Nie zaprzeczałam, miała rację.
– Wiesz, to nie do końca jest tak… – starłam się wyjaśnić filozofię według której prowadzimy leczeniowe interwencje – Wolontariuszki raportują o stanie zdrowie kota, przeważnie wiem, czy jest konieczność leczenia, a jeśli się zgapią nawet te, które bardzo lubię dostają upomnienie. Mam wsparcie w postaci Moniki, od lat koordynuje komunikację na poziomie opiekun – lecznica, bardzo dużo spraw zdejmuje mojej głowy.
Największy kłopot sprawiają ci, którzy sympatyzują z Kocią Mamą.
Znam ich od lat, wiem, że kochają koty nad życie, ale z uwagi na zaawansowany wiek albo na trudny i niezgodny charakter nigdzie nie mogą na dłużej zagrzać miejsca. Próbowali współpracy z towarzystwami, innymi fundacjami, i zazwyczaj okazywało się, że nikt nie miał do nich tyle cierpliwości co ja, mimo mojego cholerycznego charakteru.
Tajemnicą poliszynela jest, że jak mi się przeleje, to wybucham, a wtedy trzeba przeczekać. Nic nie jest w stanie mnie uruchomić tak, jak brak wyobraźni, zaprzeczanie oczywistym faktom i, mówiąc potocznie, palenie głupa.
Naszą misją jest pomaganie, trudne operacje i skomplikowane zbiegi ale żeby spokojnie to realizować, muszę planować budżet. Stąd taki nacisk na prawidłową komunikację.
To obowiązkiem wolontariuszki jest raportowanie o podopiecznym, wróżką nie jestem, więc informacji ze szklanej kuli nie wyczytam…
Dodatkowo mam jeszcze inne obciążenie, moralne, to nie ja bowiem odpowiadam swoim majątkiem tylko Rada i Zarząd, ta sytuacja stresuje mnie najbardziej. Dziewczyny przyjmując funkcje, ogromnie mi zaufały.
To, że jesteśmy wypłacalne, jest przede wszystkim moją zasługą, bo nigdy nie dopuszczę do sytuacji, by Fundacja popadła w długi.
Wracając do tematu.
Jest kilka kobiet, które znam od ponad 20 lat. Korzystały z pomocy innych organizacji, ale z przyczyn, o których już pisałam, pozamykały się znajomości. Koty jednak znajdują nadal, więc przychodzą do mnie. Pomagam oczywiście, ale komunikacja siada totalnie.
Przy stałym obciążeniu (na chwilę obecną już 10 enklaw), przy prawie 100 futrach oczekujących na adopcje, przy tylu operacjach ratujących życie, muszę trzymać rękę na pulsie kontrolując budżet. Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić jak stresujące jest bycie szefową Kociej Mamy szczególnie, kiedy zamyka się miesiąc i płyną faktury z lecznic oraz zapotrzebowania wyprawkowe z DT.
Sytuacja obecnie jest komiczna lekko, bowiem obok normalnego wolontariatu, który pełnią związane umową osoby, powstał dość spory drugi wolontariat, nieoficjalny, jakby „na kocią łapę”. Tworzą go te osoby, które nie podpisały zobowiązania, a korzystają ze wszelkich dobrodziejstw, jakimi swoich podopiecznych otacza Kocia Mama.
I tak, nie dość, że koty mają super opiekę medyczną refundowaną przez Fundację, otrzymują normalne wyprawki jedzeniowio-żwirkowe i konieczne leki, to na dodatek nie mają wobec organizacji żadnych zobowiązań, a nawet nie poczuwają się do zwykłej wdzięczności, że ktoś im zdjął kłopot z głowy. Powiem więcej, tak się „”zagapiają”, że zapominają informować, iż kot niedomaga i wymaga leczenia. Beztrosko leczą kota na koszt Fundacji wychodząc z założenia, że wsparcie jest im dane bez ograniczenia.
Jestem wyrozumiała ale do czasu. Roszczeniowe zachowanie i traktowanie mnie i Fundacji w stylu „założyłaś Kocią Mamę to tyraj” albo „od czego jest Fundacja?” zawsze jest początkiem końca wspólnego działania.
Krytykę, poprawiające bądź usprawniające sugestie zawsze przyjmę, bowiem świadczą o trosce i zaangażowaniu, ale nie pozwolę na traktowanie siebie jako sponsora.
To kolejny paradoks w Fundacji: działam obecnie w oparciu o dwa rodzaje wolontariatu, jeden typowy tradycyjny, klasyczny gdzie każdy pracuje zgodnie i wspólnie by ratować koty ale i dbać o kondycję i rozwój Firmy i ten drugi „na kocią łapę”, który cechuje ogromna krótkowzroczność kocich opiekunów i korzystanie ze wsparcia ale kompletnie bez wyczucia.