Wielokropek – historia wyjątkowego kota

Historia tego kotka jest dość niezwykła. Zawitał do Fundacji w wyniku interwencji noszącej tytuł roboczy „Koty Trola” – adekwatnie do zachowania i postawy opiekuna kocic, które miały względnie bezpieczną przestrzeń w jego domu.

Dorosłe kotki umiały być czujnymi, kiedy Pan, nie znając umiaru w spożywaniu trunków, tracił jasność i trzeźwość spojrzenia, ale bywało, że malcom działa się krzywda. Zbyt głupiutkie są dzieci na początku swej drogi życiowej, by ocenić zachowanie opiekuna, by pojąć paradoks, iż te same ręce stawiają miskę z karmą ale niekiedy są dla nich także wielkim niebezpieczeństwem.

Ktoś zgłosił sytuację do wolontariuszki, ta oczywiście przekazała prośbę dalej i się potoczyło, bo przecież nie mogłam zignorować takich sygnałów.

Zabezpieczyłam tyle kocic, ile mogłam a na ile udało mi się przejąć inicjatywę i narzucić fundacyjne warunki, tyle kociąt odebrałam. Chorowały wszystkie. Koci katar, kalcywiroza, robaczyca. Leczyłam, operowałam zajęte przez koci katar oczy, walczyłyśmy z nadżerką na językach. Nie była to łatwa interwencja. Koty były poza Łodzią, nie miałam na wiele kwestii wpływu.

Lecznica blisko miejsca akcji nie miała dobrego pomysłu na skuteczną diagnozę, ta natomiast, która podjęła się leczenia, wystawiała takie rachunki, że włosy stawały mi na głowie, za nic mając wiedzę, że  Fundacja pomaga bezdomnym, że działa non profit i w oparciu o własne zasoby.

Koszmarnie długo trwała ta interwencja, mimo że kociaki były bardzo atrakcyjne, bo rude, szylkrety, trikolorki i jakieś niebanalnie umaszczone bure. Powinno iść szybko, gładko i sprawnie, a ciągnęło się jak przysłowiowe flaki z olejem.

Wszystkiemu winne są odległości oraz fakt, że podjęła działanie tylko jedna osoba. Bez wsparcia trudno działać, lokalni kociarze stali z boku, nikt się nie rwał z pomocą. Choć publiczną tajemnicą były sytuacje dziejące się u Trola, bez skrupułów i żenady scedowano pracę wyłącznie na Fundację.

Interwencja, która zapowiadała się na nieskomplikowaną, ciągnie się w sumie do dziś. Półtora roku i nadal generuje koszty.

Wielokropek jest ostatnim ratowanym kociakiem z tego stada. Jego dziąsła leczone były przez kilka miesięcy. Na konsultacji i postawieniu diagnozy był raz w łódzkiej lecznicy, terapia miała być kontynuowana lokalnie, jednak z powodu ostatnich wydarzeń, postanowiłam Go zabrać do Łodzi. Przyjechał obolały, niejedzący, skulony, z wysoką gorączką.

Po tygodniowym pobycie w klinice, obecnie sprawuje nad Nim opiekę w DT Kasia realizując wytyczne doktor Małgorzaty z Perełki.

Kociak miał kamień na nerce. Kroplówki, antybiotyki, testy, badania, morfologia, USG.
Znowu koszty.
Ktoś powie: od tego jest Fundacja!
Zgodzę się z tym faktem, ale kiedy lekarz ordynuje leki, tylko przy sumiennym dawkowaniu pacjent ma szansę na powrót do zdrowia. Systematyka jest podstawą skutecznego leczenia.

Na Domach Tymczasowych spoczywa ogromna odpowiedzialność.
Ja ze swej strony zabezpieczam: sprzęt do opieki, karmę, płacę faktury za leki, konsultacje medyczną, badania i testy… Cała reszta jest w gestii opiekunów DT.

Stan na dziś: Kotek czuje się lepiej, ale oczywiście wymagana jest specjalistyczna karma, nadal antybiotyki i to już stosowane dwutorowo, bo na dziąsła i te wspomagające nerki.

Wielokropek jest niesamowitym miziakiem, kocha człowieka bezgranicznie. Jako pacjent nie jest uciążliwy, ze stoickim spokojem znosi wszelkie zabiegi zarówno w domu jak i w gabinecie.

W Jego przypadku nie ma pośpiechu adopcyjnego, każdy będzie szczęśliwy mając Go za przyjaciela. Ja ze swej strony marzę, by już zapomnieć o trolowej interwencji, kosztowała mnie zbyt dużo emocji i nerwów.

Leczenie Wielokropka można wesprzeć tu.