Był swego czasu cykl reportaży pod wspólnym hasłem: „Kultowe koty”, odrobinę później sygnalizowałam pomysł na kolejny cykl pod zbiorczym tytułem: „Ludzie fundacji”, a dziś zrodził się następny: „Weterynarze Kociej Mamy”.
Opiszę te najważniejsze klinki, te które mają ewidentny wpływ na rytm i jakość naszej pracy, te które nie traktują fundacji wyłącznie w kategorii klienta, a dokładają do naszej pracy swój czas, zaangażowanie, empatię i przede wszystkim medyczną wiedzę. Te, które nie rozkładają bezradnie rąk, a walczą! Naprawiają zepsute organa. Usuwają to co przynosi ból, dyskomfort, cierpienie. Diagnozują, z uporem analizując wyniki badań i testów. Nigdy się nie poddają, nie rozkładają w bezradnym geście rąk. Obca im rezygnacja. Są waleczni, dzielni, śmiali. Wiedzą, że ja jestem z takiej samej gliny, a kieruje mnie autentyczna, zdrowa miłość do kotów, nie tylko okazja do lansu i reklamy.
Mali ludzie innych posądzają o brzydkie rzeczy. Przypisują im swoje myśli, swoje pomysły, swoje decyzje.
Dając szansę każdemu pokazuję otwartość, pomagam i zachęcam w działaniu, ułatwiam i usuwam przeszkody i kłody.
Za jakość decyzji i wnioski wysnute kompletnie nie odpowiadam.
Lekarze naszych lecznic są przeważnie twardzi, mocno osadzeni w rzeczywistości, nie załamują ich drobne niepowodzenia.
Porażki, bo i takie niestety nam się zdarzają, są bolesne, ale mamy świadomość, iż są nieodłącznym zdarzającym się skutkiem ubocznym. Nie jest tak pięknie, że uda się ocalić wszystkie, które przyjdą do nas. Koty środowiskowe to trudny temat. Urodzone z chorych matek, często są obciążone chorobami przekazanymi. Błahostką są drobne infekcje, niepokój budzą zawsze te, kiedy występują deformacje genetyczne, ułomności, defekty w budowie czy niedowłady. Stawiana jestem nie raz przed murem. Muszę rozważyć za i przeciw, wyważyć i zrównoważyć, jaka decyzja jest optymalnym najlepszym rozwiązaniem dla kota. Moje uczucia, emocje, pomysły zawsze w sytuacji kontrowersyjnej odkładam na bok. Konsultacje, narady czy nawet spory z lekarzami mają rozstrzygnąć podstawową, najważniejszą kwestię: wybrać taką opcję, by przede wszystkim nie szkodzić kotu!
W przypadku tych chorych tylko na koci katar, jakieś banalne świerzbowce czy grzybice, wszystko rozbija się tylko o finanse, jaką wybrać profilaktykę, by kot mógł być szykowany do adopcji. Najtrudniejsze niezmiennie dla mnie są te sytuacje, kiedy muszę wnikliwie rozpatrzyć, czy moja decyzja nie ma znamion znęcania, czy nie funduję kotu reszty życia w bólu, cierpieniu, dyskomforcie.
To, na co ja bym się odważyła z uwagi na obciążenia opiekuńcze, nawet na mocno wykluczającą swobodę, nie pożegnać kota, muszę rozważyć, czy mam prawo takiego samego poświęcenia oczekiwać od przyszłych opiekunów.
Często w takich przypadkach, dylematy nie rozwiążą się same. To właśnie jest ta druga rola lekarzy, ich ukryta misja, by tak dobitnie mi całość skomplikowanej sytuacji wyłożyć, bym uniknęła zabawy w Pana Boga.
Właśnie o tych moich cichych doradcach, o ludziach o wielkich sercach, o tym jak bacznie pilnują, by nie przekroczyć zasad etyki, pomagać, ratować i nie mieć przy tym wyrzutów sumienia.
Mam świadomość, że czytając o sobie będą się nie raz rumienić, czuć zakłopotanie, mówiąc przecież to część naszej pracy. Totalnie błędna, niepotrzebna skromność, ponieważ każdy ma wiedzę i tysiące dowodów na poparcie tezy, że ta fundacja jest wyjątkowa, że skupia wyjątkowych wolontariuszy, zatem i medycy muszą być z takiej samej, niecodziennej, wyjątkowej półki. Obiecuję, że artykuły będą ociekały dramatem, przykładem jak trudne przypadki ratują, troszkę śmieszne, żartobliwe, czasem nawet ckliwe.