Weryfikacja przez życie

Zaczęło się kilka lat temu od spotkania, któremu towarzyszyło tysiące pytań i wątpliwości.

Jak zwykle w przypadku Kociej Mamy nie rzeczy niemożliwych do wprowadzenia w codzienną aktywność ale oprócz sprzyjających okoliczności wymagana jest  dobra wola z obu zainteresowanych stron.

Rzadko a raczej wyjątkowo korzystam z pozycji biorcy, z reguły zawsze staram się rekompensować otrzymywaną pomoc. Najprostszą ale i najtrudniejszą formą okazywania szacunku i wdzięczności jest uczciwość bezpośrednia czyli  jasne stawianie granic zapewniających wszystkim uczestnikom naszego życia wolność osobistą i prawo do indywidualnych wyborów. Nigdy nie lubiłam pieniaczy, bałam się ludzi określanych terminem : taki, to ma bajzel w mózgu sądząc po jego manipulacyjnym zachowaniu. Lubię jasne sytuacje, nawet jeśli są kłopotliwe i trudne. Rozmowę po to wymyślono by rozwiązywać waśnie spory, niepewności i wątpliwości. Jest to jedyny skuteczny  sposób można z korzyścią rozwiązać każdy konflikt.

Nie umiem być dyplomatyczna w przypadku krzywych, fałszywych spojrzeń, a przypadłość widzenia sytuacji wprost automatycznie eliminuje frustratów  budując w ten prosty sposób grono stałych, wypróbowanych przyjaciół.

Do nich od lat zaliczam Łódzkie Towarzystwo Alzheimerowskie. Pamiętam z jakim niepokojem jechałam na pierwszą inicjującą cykl wykładów wizytę. Jak konsultowałam z Majką pomysły, jak szukałam potwierdzenia czy aby dobrych dokonuję wyborów. Pamiętam jak mizerna była mój wiedza, na ilu oparta mitach. Jak mało ja totalny laik w tym temacie ale i lekarze będący mocno w tym środowisku, mało mieliśmy wskazówek jakie tematy podnieść by pokonać postępujące otępienie mózgu.

Teraz, po kolejnym już roku wspólnej nie terapii, nie wykładów a towarzyskich raczej spotkań z radością wyznaczam kolejny termin.

Nasza znajomość przybrała inny wymiar nie mający nic wspólnego z typową, klasyczną edukacją.

Wpadam do nich na kawę przy okazji dzieląc się kocimi opowieściami.

Wiem już, że nie muszę omijać tematów trudnych, przykrych, nawet mocno drastycznych.

Przeważnie  opowiadam o interwencjach, o pracy nad zmianą mentalności szarego kociarza, o tym jak niekiedy nawet mocno przerysowując sytuację zmuszam opiekuna do włączenia wyobraźni i odrzucenia traktowania kota dzikiego jako wyłącznie osobnika będącego elementem przyrody sprowadzonego wyłącznie  do roli łapacza myszy i szczurów.

Rola Kociej Mamy to też terapia wstrząsowa, nauka szacunku do dzikich zwierząt ale  zachęcania do traktowania ich  z należną im godnością z poszanowaniem ich potrzeb.

Na ostatnim spotkaniu poruszyłam temat kontrolowania narodzin szczególnie kociąt. Wiemy wszyscy jaką praktykę stosuje od lat każde bez wyjątku schronisko, ustawa o ochronie zwierząt także określa rutynowe procedury w przypadku ślepego miotu. Na szczęście dla kotek i ich potomstwa, ludzie zaczynają zmieniać piętnowane przez Fundację decyzję, coraz  rzadziej odwożą zabrane kotom mioty do uśpienia, pozwalając im dorosnąć do momentu kiedy są gotowe do adopcji.

Ogromną pomocniczą rolę, wspierającą pracę Kociej Mamy wykonują lecznice. Oni są pierwszym strażnikiem kociego życia, sugerując że bardziej humanitarną opcją jest komunikacja adopcyjna z Fundacją. Każdy kto tylko zdecyduje się zmienić decyzję zawsze bezwzględnie może liczyć na nasze wsparcie. 

Opowieść o starszej Pani, o tym jak zawiozła na uśpienie ukradzione kotce matce dzieci, o tym jak biedna, zrozpaczona kotka biegała w popłochu po podwórku szukając dzieci, o tym jak zapewniałam dzwoniącą do mnie Panią, że gdyby matce kto skrzywdził dzieci toby życie sobie odebrała wieszając na pierwszym napotkanym drzewie, poruszyła słuchających do łez.

Ale jak to moim przypadku bywa, przeważnie każda kocia historia  kończy się happy endem.

Tym razem było tak samo.

Pani się rozłączyła ze słowami: jest Pani bez serca, to tylko dzikie zwierzę, co za pomysł porównywać kobietę z kotką!  pani jest chyba szalona!

Minęło kilka miesięcy, kiedy miałam przyjemność ponownie rozmawiać z Panią. Mimo dość trudnej pierwszej sytuacji jednak odważyła się na komunikację.

Pamięta mnie Pani? zapytała zamiast powitania, zdecydowanie niepewna mojej reakcji.

Oczywiście!

Mam koci problem…

Nie chcę być złośliwa, ale z tego co pamiętam niekoniecznie chce Pani przyjąć moje zasady postępowania, z szacunku dla Pani wieku nie chcę brnąć w jakieś spory. 

Miała Pani rację! przerwała mi z mocą, ależ ja byłam durna, wdzięczna jestem, że na starość trafiłam na smarkulę, która mi oczy otworzyła. Wie Pani krytykę, nawet zasadną trudno jest przyjąć. Przez Panią tydzień płakałam tak mi Pani dopiekła, ale z czym dzwonię już wyjaśniam: kotka się znowu okociła, tym razem było a raczej jest 6! Pilnowałam uważnie by nikt im krzywdy nie uczynił, mają już 6 tygodni co zatem dalej robimy!?

Teraz to mnie się oczy  zaszkliły. 

Finał tej historii jedyny słuszny oczywiście. 

Małe znalazły fajne domy, kotkę wysterylizowała mi pracująca wtedy w schronisku Kamilka a ja w osobie Pani Babci zyskałam fajną opiekunkę i strażniczkę narodzonych kociąt w okolicznych komórkach. Porządek robiłyśmy zaczynając od Jej posesji ale tradycyjnie jak to bywa, fama i opowieści zachęcały do działania i innych.

To spotkanie zapamiętam jako niezwykle udane, nie dość że szkliły się oczy, to w prezencie dostałam Sowę Mądrą nie Przemądrzałą jak z mocą podkreśliła Ola.

Cieszę się, że mimo swojej choroby radują się na spotkania z Kocią Mamą, ich uśmiech jest dla nas najcudowniejszym podziękowaniem!

Nadal będę zaglądać do mojego wyjątkowego Ośrodka, podrzucać nowe malowanki, rebusy, materiały do rękodzieła, ponieważ  obserwując wyniki wprowadzanych metod terapeutycznych wiedzę jasno, że nasza wspólna praca ma sens i  daje wymierne,  satysfakcjonujące efekty.