Kilka lat temu marzyła mi się mapa Łodzi, na której zaznaczałabym miejsca, gdzie bytują koty będące pod opieką ludzi związanych z Fundacją. Pomysł oczywiście nie wypalił, bo Kocia Mama nie podjęła się zabezpieczania potrzeb wyprawkowych opiekunów, a zajęła się finansowaniem skomplikowanych operacji i przysposabianiem adopcyjnym. Poszłam w trudniejszy temat z kilku przyczyn, z których najbardziej dla mnie istotna, to fakt, że lokalnie bytujące koty karmione są przez miejscową społeczność, a wielu karmicieli faktycznie nie jest świadomych aktywności innych .
Koty buszują zaglądając do okolicznych stołówek i trudno byłoby mi określić realnie formę koniecznego wsparcia. Mając 11 enklaw, które wymagają zaopatrzenia, nie mogę przerzucać odpowiedzialności na osoby, które zaufały mi i przejęły opiekę nad moimi dzikimi.
Generalnie odmawiam wydawania karmy. Wyjątki czynię wyłącznie z okazji urodzin Fundacji wspierając tych najwytrwalszych karmicieli, którzy od lat związani są z Fundacją i oprócz oczekiwania z naszej strony pomocy, starają się nas wspierać np. zabiegając wśród znajomych i rodziny o przekazanie Kociej Mamie 1%.
Nie jestem altruistką z prostej przyczyny, zbyt duże mam stałe obciążenie finansowe fundacji. Raczej rzadko odmawiam przyjęcia kota lub całego stada, a zdarza się też, że po cichu, bez medialnego nagłośnienia, likwiduję różnego rodzaju pseudo hodowle. To też znamienne dla Kociej Mamy, że ja, gwałtownie reagująca na brzydkie zachowania, ze stoickim spokojem przechowuję od lat dokumenty niekompetencji innych. Nie są to asy, które czekają na sprzyjającą chwilę, by je wyciągać jako argument, są dla mnie osobiście przestrogą, bym nie dawała obietnic, których potem nie umiem konsekwentnie zrealizować.
Ludzie łatwo rzucają słowa na wiatr, dają obietnice bez pokrycia licząc, że jakoś to w życiu będzie, ale niestety wszystko wraca jak bumerang i tylko kwestią czasu jest kiedy pęknie bańka mydlana. Mam świadomość, że trudna bywa współpraca z Fundacją, ale taką przecież relację budują dwie strony: wolontariuszka i osoba się z nią komunikująca.
Po raz kolejny przypominam: to, że osobiście bezpośrednio nie nadzoruję i nie kontroluję pracy każdego członka Fundacji, nie oznacza, że jestem pozbawiona wiedzy o ustaleniach, umowach i wszelkich deklaracjach.
Od lat przypominam schemat pracy: jestem od gaszenia pożarów. Nie mam zamiaru ingerować w te przestrzenie, które działają bezkolizyjnie. Nie wchodzę w nadzór ustaleń edukacyjnych. W tym przypadku jestem tylko jedną z edukatorek, dla których ważny jest termin, bym mogła wpisać spotkanie w kalendarz. Nie wchodzę w zasady wydawania sprzętu przez Anię, mogę wyłącznie udzielić wyjaśnienia jeśli pyta o rodzaj powiązania danej osoby z nami czyli Fundacją. Przejmuję owszem jej działanie ,ale tylko w przypadku wyjazdu, nawet podczas choroby, jeśli o to nie prosi, nie odciążam jej z przyjętej pracy.
Konsekwentnie od lat przypominam schemat, bo nadal trafiają się przypadki, kiedy chce się ukryć swoje niedopatrzenie i pomija się świadomie osobę, z którą dotąd czyniono ustalenia, myśląc nawinie, że dam się na to nabrać. Otóż nie, kochani! Takie zachowanie byłoby naganne wobec dobrze pracujących wolontariuszek.
W poniedziałek byłyśmy na zajęciach z dziećmi. Wiadomo, to dla zapewnienia karmy wędrujemy po mieście, poznając kolejne przedszkola, szkoły, świetlice. Koniec lutego to trudny czas dla Kociej Mamy, bo pogoda sprzyja kocim amorom, już gromadzę czapki oczekując na kocie maluchy.
Karmiciele dzwonią z zapytaniem o zabiegi refundowane przez urząd, ten natomiast tradycyjnie się zagapia z rozpoczęciem akcji, marzec zostawiając na promocje zabiegowe weterynarzom.
Opiekunowie dzwonią po Fundacjach, nie wiem z jakim efektem, wiem natomiast jak to wygląda w Kociej. Anna z Marylą i Monią zgłaszają oczekujących. Tradycyjnie tnę kotki, zgodnie z zasadą, że wolę zapłacić za zabieg niż zaopatrywać potem małe.
Renia umawia edukację licząc na sensowną zbiórkę karmy. Od pewnego czasu dałyśmy organizatorom dość atrakcyjną furtkę, mogą zamiast karmy zebrać adekwatną do liczby dzieci kwotę i zakupić zalecaną przez nas karmę. Wolę nawet mniejszą ilość, ale konkretnie wskazaną zgodnie z naszymi potrzebami.
W tym przedszkolu jeszcze nie rozpoczęłyśmy spotkania, a już na dzień dobry spadła na mnie informacja o kłopotach ze zbiórką. Faktycznie, niewielka torba zakupowa stała schowana pod stołem, w połowie tylko pełna. Kolejny zawód, kolejna aktywność bez kompletnej rekompensaty.
W całej historii najbardziej przykra dla mnie jest postawa grona pedagogicznego, ich kompletna niewiedza odnośnie from i zakresu pracy Fundacji. Nie umiem pojąć jak można zaprosić do domu – w tym przypadku przedszkola – Gości i totalnie nic na ich temat nie wiedzieć.
Zamurowały mnie pytania w stylu: „Ile teraz macie kotów?” „Gdzie je trzymacie?” Odpowiedziałam przewrotnie: „Pyta pani o DT, enklawy czy też o tych stałych rezydentów, tych nie adopcyjnych z uwagi na chorobę, stan psychiczny czy kompletną dzikość?”
Na naszej stronie jest zakładka „Nasz dorobek”, jest także „Możesz pomóc”. Myślę, że dołożę jeszcze jedną pod tytułem „Co trzeba koniecznie o Fundacji wiedzieć, by uniknąć kłopotliwych sytuacji.”
Zapraszają nas osoby wykształcone, kształtujące charakter i mentalność powierzonych im dzieci. Co to za forma towarzyska ale i zawodowa wykształciła się obecnie jest dla mnie zagadką, dlaczego trudno się odrobinę przygotować by uniknąć gaf nawet w zwykłej grzecznościowej rozmowie.
Nie oczekuję, że ktoś będzie znał nasze reportaże na wyrywki, ale często komunikacja ustalająca spotkanie odbywa się przy pomocy bardzo popularnego portalu społecznościowego, wystarczy maleńki wysiłek sobie zadać, wpisać dwa słowa: Kocia Mama i mamy natychmiast przekierowanie na nasz fan page, a tam jest całe kompendium wiedzy podane przystępnie jak na tacy.
Mam świadomość, że edukacji nie zarzucę, bo to jedyna forma promocji Fundacji wśród dzieci, ale i też możliwość kształtowanie ich postawy w relacjach ze zwierzętami. Mogę jedynie mieć nadzieję, że jeśli będzie w ogóle kolejne spotkanie, tym razem społeczność przedszkola wykaże więcej serca i w przygotowanie i w motywację rodziców do rzetelnego udziału w zbiórce.
Na szczęście ja za pracę i postawę wolontariuszek zbieram wyłącznie same pochwały.
Mimo dziwnych okoliczności miałyśmy ogromną radość ze wspólnej pracy, a dzieci frajdę, bo Fundacja tradycyjnie przyszła nie tylko z ciekawą wiedzą i interesującymi opowieściami, ale i z kotami i torbą fajnych prezentów.
Zapamiętają ten dzień jako ten, kiedy mogli nie tylko pogłaskać i przytulić koty, ale także się ładnie Mopikowi ukłonić i szepnąć mu do ucha swoje największe marzenie, bo Mopik jest przecież czarnym kotem, a czarny zawsze przynosi szczęście podobnie jak kominiarz.