wątpliwości

Kastrujemy koty od lat, systematycznie, jednak istnieją pewne okoliczności, na które kompletnie nie mamy wpływu. Możemy edukować, tłumaczyć, ale tak naprawdę żadne nasze wysiłki nie przyniosą efektu, jeśli człowiek nie przejmie odpowiedzialności za swoje zwierzęta. Historia, która nam się przydarzyła jest dziwna, niejasna, budząca wiele pytań. Było to kilka tygodni temu, kiedy zaczęły się wyjazdy działkowiczów w teren. Ruszyli czynić wiosenne porządki, sprzątali weekendowe domki, pielili skalniaki i sadzili na rabatach kwiaty. Generalnie dzikie koty, bo tak nazywamy te środowiskowe, marcują się, czyli mają swoje zaloty, zgodnie z terminem przypisanym temu zjawisku. Oczywistym jest, że nagle wszystkie kotki i kocury poczują wolę rozmnażania dokładnie pierwszego marca. Fizjologia u kotów dokładnie, jak w naszym ludzkim przypadku, notuje różne zaskakujące anomalia.
Kilka tygodni temu, w niedzielę, odebrałam dramatyczny telefon z prośbą o przyjęcie trzech małych kociaczków, które zostały porzucone gdzieś w szczerym polu przez kotkę matkę. Otrzymałam zdjęcie pudła stojącego w przestrzeni.

Kwiecień to jeszcze nie pora na porody dzikich kotek, jednak kiedy trzeba pomóc kocim dzieciom nie zawsze jest pora, by zabawiać się w śledczego. Maluszki zgłoszone przed południem, dotarły do opiekunki dopiero wieczorem. To, że nie reaguję natychmiast, kiedy mi się fakty nie pokrywają z nabytą wiedzą, nie oznacza, że nie umiem wyciągać racjonalnych wniosków. Dawno już przyjęłam taktykę, by z troski o los kotów nie dociekać za wszelką cenę prawdy. Nie każda pora jest odpowiednia, a konsekwencje zawsze są dramatyczne dla zwierząt.
Natalia przyjęła maluszki, a były to trzy kocie dziewuszki, w zaskakująco świetnym stanie. Petarda, Torpeda, Rakieta.

Nie rozumiałam paniki pani przekazującej nam koty o dalszy ich los. Nieustannie powtarzała o eutanazji, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem, ponieważ wszyscy wiedzą, że Kocia Mama walczy o każdego malca. Z drugiej strony, mnie zaskoczył spokój tej osoby i dziwne zachowanie. Kiedy zgodziłam się na przyjęcie, nie było reakcji natychmiastowej. Nie wiozła maluszków w ekspresowym tempie, jak to bywa przeważnie, a oddała koty po powrocie do Łodzi dopiero wieczorem. Nie miała mleka pod ręką, nie było podobno matki karmiącej, więc rodzi się pytanie, dlaczego maluszki w chwili przekazania miały pełne brzuszki.
Kocięta, te malutkie, karmimy przeważnie co trzy godziny. Od chwili zgłoszenia do przyjęcia minęło około siedmiu godzin, więc powinny być wilczo głodne, a nie były!
Nie będę bajek pisać, wymyślonych scenariuszy, bo skoro nawet mam jakąś koncepcję, to nie mam zamiaru pokazywać innym gotowego rozwiązania na okoliczność, kiedy rasowa kotka popełni mezalians.

Panika o los maluszków, deklaracja adopcji ich wśród znajomych po osiągnięciu odpowiedniego wieku, natychmiast zapaliła czerwone, ostrzegawcze światło nie tylko w mojej głowie, ale i wolontariuszek, które prowadzą kocie żłobki – Natalii i Ani.
Powiązałyśmy kropki w chwili, kiedy się z czasem okazało, że maluszki mają nietypowe uszy, czyli ewidentnie przypominają hodowane w Ukrainie koty zwisłouche. Wojna i zawierucha będąca jej wypadkową, zaburzyła życie tysiącom ludzi. Cierpią także zwierzaki. Wiemy, ile kotów uratowała tylko Kocia Mama, ale mamy także świadomość o setkach innych, które różnymi drogami trafiły do naszego kraju. Jakie są ich losy, nie mamy pojęcia.

Nie będziemy pochylać się nad tą zagadką, szkoda czasu, energii, emocji. Podzieliłam się tą historią dla przykładu, chcąc pokazać, że dobro kotów jest dla nas celem nadrzędnym, nawet w przypadku, kiedy powinniśmy się za brak szczerości wobec nas obrazić.
Kociczki rosną jak na drożdżach, coraz bardziej utwierdzając nas, że mają znamiona rasy. Na wolontariuszkach nie robi to wrażenia, sensem dnia codziennego jest sprawna, uważna opieka.