Kocia Mama to więcej niż fundacja. Taki wniosek wysnuła przed laty wolontariuszka, robiąc nawet do tego hasła stosowną grafikę. Dziewczyny już wśród nas nie ma, co nie oznacza, że jej spostrzeżenie nie jest nadal adekwatne do panujących w organizacji układów, powiązań oraz relacji.
Kiedy formacja przekracza tradycyjny tryb pracy, kiedy nie wpisuje się w żaden znany dotychczas schemat, kiedy porywa się na interwencje dla innych zbyt wielkie, nie ma dla niej ani partnera ani przeciwnika, mogącego dorównać czy sprostać, choć w niewielkiej mierze.
Tak się zadziało kilka lat temu, kiedy wraz z kocimi akcjami do codziennych zadań dokładać zaczęłyśmy te z pozoru mało ważne, mniej istotne. Gdyby Kocia Mama była małą, skromną grupką, zamkniętą w zaklętym, obcym, niedostępnym dla innych kręgu, gdyby skrywała swoje działanie, pilnując, by żaden nie wyciekł przeciek na zewnątrz, nie byłoby kompletnie rozwoju, a działające osoby popełniałyby bezkarnie błędy, nie rejestrując, że czynią tym sposobem krzywdę innym.
Uważam, że na sukces Kociej Mamy ma przeogromny wpływ rzetelna, wiarygodna informacja o tym, co się u nas faktycznie dzieje. Dzielimy się z sympatykami każdą wiadomością, zarówno tą o Tęczowym Moście, jak i o udanej adopcji.
Koty kalekie, trudne, wirtualne, pojawiły się na pierwszym miejscu wraz z powołaniem organizacji. Potem poleciało już z automatu, roztoczyłyśmy opiekę nad szkołą przyszpitalną w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki, zaczęłyśmy odwiedzać z kocimi towarzyszami szkoły specjalnie dla dzieci niewidomych, niedowidzących, z zespołem Downa, aż wreszcie włączyłyśmy się w projekt z Łódzkim Towarzystwem Alzheimerowskim, by spowolnić rozwój choroby otępiennej mózgu.
Prowadziłyśmy także projekty z innymi organizacjami, towarzystwami, stowarzyszeniami, tylko przykro to mówić, miałyśmy pełnić rolę nie partnera, a promotora, sponsora, patrona. Wtedy to postanowiłam, iż z naszej opinii oraz wiarygodności nikt obcy nie może zbierać profitów, a Fundacja nie może być rękojmią dla aktywności, których nie popiera oraz nie akceptuje. I tak zostaliśmy w gronie, które współpracuje, a niczego się od nas nie oczekuje ani też nie wymusza.
Szkoła przyszpitalna w ICZMP od wielu lat jest mocno związana z Kocią Mamą. To, że opiekujemy się kotami środowiskowymi, bytującymi na tym rozległym terenie, jest wszystkim powszechnie wiadome, jak i fakt, z jaką atencją myślimy o chorych, małych pacjentach. Stypendium im. Pitusia, wyjątkowego kota, to już miła, dobra tradycja. Dla dzieci ze szpitala nie raz prowadziliśmy przeróżne zbiórki, nauczycielki pracujące w tej szkole bardzo chętnie akceptują wszelkie nasze akcje pomocowe, te drobne, ale i te wielkie, promowane, reklamowane wszędzie.
Przyznanie dotacji z Urzędu Marszałkowskiego określało wyraźnie nie tylko kwotę, ale i zadania, które fundacja musi spełnić, by ją utrzymać. Działamy dwutorowo, z kocimi zajęciami, ale i również mamy obowiązek prowadzić warsztaty oraz ogłaszać konkursy, oczywiście z nagrodami.
Naszym zwyczajem, żeby wyeliminować wszelkie zbędne spekulacje oraz sytuacje kontrowersyjne, zanim przystąpiłyśmy do realizacji, określone zostały normujące zasady czyli powstały regulaminy.
Stosowną grafikę opracowała Emilka, Ania zawsze odpowiednio flaguje każdą aktywność, wpisującą się w projekt, a ja, oczywiście, zajmuję się tematami, związanymi bezpośrednio z zakupami, czyli materiałem koniecznym do przeprowadzenia warsztatu oraz wyborem i zakupem nagród.
Komfortem ogromnym jest sytuacja, że wszystkie warsztaty w ramach realizacji dotacji na terenie szkoły przyszpitalnej, prowadzą nauczycielki, zastępując wolontariuszki Kociej Mamy. Ścisła, rzetelna współpraca, poparta wieloletnim, nigdy nie zachwianym zaufaniem, teraz po raz kolejny procentuje.
Fundacja zapewnia materiały, a reszta zostaje w gestii nauczycielek. Jest to dla wszystkich sytuacja nad wyraz komfortowa. Pamiętać trzeba, że inaczej każda aktywność wygląda z pozycji szpitalnego pacjenta. To, że na dany dzień przygotuję fajną ekipę, która zagości w Matce Polce, kompletnie nie oznacza, że dzieci, którym dedykowany jest danego dnia warsztat, będą w formie na tyle dobrej, by w nim aktywnie uczestniczyć. Inaczej pracuje się z dziećmi, które trafiły do szpitala z określonym problemem, każdy dzień jest innym bólem i inną formą oznaczony.
Chcąc jednak sprawić dzieciakom radość, pomóc zapomnieć o chorobie, na moment przenieść w inną rzeczywistość, poprosiłam o wsparcie znane mi od lat osoby. Nauczycielki mają większą możliwość kreatywności, adekwatnie do sytuacji zdrowotnej, ponieważ i tak codziennie są w pracy, więc to tylko od okoliczności zależy, która grupa małych pacjentów zostanie zaproszona do udziału w warsztatach. Jest jeszcze inna korzyść, szczególnie dla dzieci, nauczycielki mogą swobodnie wchodzić we wszystkie nieomal szpitalne przestrzenie, co oczywiście jest, ze zrozumiałych względów, poza możliwością wolontariuszek Kociej Mamy.
W przypadku tradycyjnej szkoły, można działać według opracowanego planu, w odniesieniu do szkół przyszpitalnych niestety te reguły zawodzą. Nie udałoby się nam tak manewrować czasem wolontariuszek, stanowiących trzon zespołu edukacyjnego, żeby być w gotowości do akcji na niespodziewane, nagłe zaproszenie ze szpitala. Uważam, że to rozwiązanie jest optymalne, projekt jest realizowany, dzieci są szczęśliwe, a my, edukatorki, mamy fajne zastępczynie.
Pierwsze koty za płoty, czyli kocie warsztaty, już ruszyły. Sukcesywnie do sytuacji będą organizowane dla dzieci także z innych oddziałów. Mimo, że są wakacje, dzieci nadal są pod opieką nauczycielek i to ich ocenie zostawiam decyzje, gdzie i kiedy, do której grupy zajrzą.
Mijają lata, zacieśnia się samoistnie współpraca. Naturalną sytuacją jest, że każde dobre wydarzenie przekłada się na emocje dziecka, poprawia humor, zabija szpitalną nudę, zmienia jakość dnia. Procentując dobrą opinią wśród rodziców chorych dzieci, Fundacja pozytywnie zapisuje się również w pamięci całego personelu medycznego.