Temat rzeka czyli niekończące się opowieści o tym, jak to i dlaczego się dzieje, że fundacja z takim zapałem udziela się na polu, zwyczajnie mówiąc, edukacyjnym. Od lat jest to nie tylko kwestia promocji i wdrażania właściwych, pozytywnych odruchów wobec zwierząt, ale, co jest szalenie istotne, nauka pozytywnej współpracy wolontariuszy z osobami odpowiedzialnymi za wspólny projekt z ramienia zapraszającej nas placówki.
Sympatycy Kociej Mamy, którzy bardzo uważnie śledzą nasz fanpejdż, generalnie emocjonalnie reagują na posty dotyczące adopcji, Tęczowych Mostów czy też nietypowych interwencji, natomiast aktywność wobec informacji o kolejnych, odbytych zajęciach, przechodzi raczej bez echa lub zbiera recenzje tylko z placówki, w której ostatnio gościły.
Traktowanie po macoszemu tej aktywności jest dla mnie niezwykle dziwne i budzi zawsze mieszane uczucia, przy czym brak satysfakcji niestety udziela się nie tylko mnie, ale i zaangażowanym w projekt wolontariuszom.
Nauka o kotach proponowana przez fundację, to nie tylko tradycyjne przekazywanie wiedzy w formie drętwej prelekcji na auli, gdzie spędzono kilka klas czy grup jednocześnie, a wykłady dedykowane adekwatnie do wieku i poziomu intelektualnego słuchacza. Traktowanie z szacunkiem partnera, w każdym dosłownie wieku, to bardzo pilnowana zasada.
Gromadząc ekipę, muszę starannie zaplanować scenariusz, by nawet małym zespołem osobowym zrealizować najważniejsze punkty spotkania.
Jedyną formą zapłaty jest zbiórka karmy i to, jaka ona jest, zależy wyłącznie od środowiska i jego sumienności.
Tak, jak wsparcie adopcyjne jest dobrowolne i nigdy nie określamy jednej stałej kwoty, tak samo nie mogę zmienić zasad i na przykład zażądać, by każdy uczestnik lekcji przybył na spotkanie z określonym datkiem pieniężnym. Spotkania nie są odpłatne, wszelka pomoc dyktowana jest wiedzą o skali naszych interwencji i potrzebach, wynikających z opieki nad dużą ilością zwierząt.
Wolontariuszki bardzo często prowadzą zajęcia kosztem swojego czasu wolnego, który powinien być przeznaczony na zaległe sprawy czy nawet odpoczynek. Tak naprawdę, to edukatorki nigdy nie mają wolnego, ponieważ kiedy nie pracują zawodowo, edukują społecznie. Myślę, że to właśnie ten dział wolontariatu przynosi tyleż samo radości, co rozczarowania.
Radość zawsze czerpiemy z uciechy i reakcji dzieci na koty oraz na nasze opowieści. Ich zaangażowanie jest dla nas nagrodą i szaloną satysfakcją, a kiedy również zbiórka karmy jest solidna, to zawsze wracamy zmęczone, ale mega szczęśliwe.
Zajęcia prowadził supersprawny duet, tym razem jednak indywidualnie, w trybie równoległym.
Na tak głęboką wodę rzucam tylko te, sprawdzone w każdej dosłownie sytuacji. Przeważnie udział biorą dwie osoby uzupełniające się, jedna prowadzi, druga opiekuje się kotem, rozdaje materiały reklamowe, wykonuje kocie makijaże. Jest to klasyczny układ, ale jak to u nas, jest i wyższy „level”, czyli wolontariuszki, które świetnie sobie radzą, pracując solo.
Nie dość, że prowadzą interesujący wykład, to nadzorują zachowanie dzieci, monitorują aktywność kota i jeszcze nawiązują dialog z opiekunkami grupy.
Tej sztuki nie sposób się nauczyć, ten dar albo się ma albo nie i zalicza się do tej grupy wybranych tylko kilka wolontariuszek, niestety. Dobre chęci i zapał to połowa sukcesu, edukatorka działająca, jak samotny wilk, musi posiadać predyspozycje komunikacyjne, ale i przywódcze, wiadomości merytoryczne więcej niż przeciętne, ale też, co najważniejsze, musi umieć opanować i nadzorować reakcje i emocje wszystkich słuchaczy, nie tylko dzieci. Koty wywołują niemałe zamieszanie, a jak się pojawią jakieś nietypowe, tym większa jest ekscytacja obecnych.
Szalenie trudno jest jednej osobie prowadzić spotkanie i jednocześnie panować nad reakcjami. Kiedy na spotkanie rusza Natalia czy Kasia, jestem zawsze spokojna i wiem, że wolontariuszki poradzą sobie bez kłopotu. Oprócz miłości do kotów, sumiennej pracy w fundacji, mają jeszcze jedną znakomitą cechę, która szalenie wiele ułatwia, a mianowicie dziewczyny mają mocne charaktery i nie dadzą sobie wejść na głowę. W bardzo grzeczny, kulturalny sposób, potrafią osadzić na miejscu nawet najbardziej niesforną grupę.
Jakie było to spotkanie? Bardzo pozytywne, a to dzięki solidnej postawie organizatorki. Wszystkie punkty projektu zostały skrupulatnie przygotowane, łącznie z niesamowicie przeprowadzoną zbiórką na rzecz naszych mruczących podopiecznych. Fajne koty, smaczne krówki, kocie makijaże, to tylko niektóre elementy wizyty. Mam nadzieję, że miłym wspomnieniem zapisała się fundacja w pamięci tej społeczności. Współpraca została podjęta, a co przyniesie przyszłość , czas pokaże. Pierwsza porcja kociej nauki za przedszkolakami, jak się uda za rok, przekażemy większą dozę wiadomości.
Dziękujemy za miłą, sympatyczną atmosferę, za spontaniczne reakcje na widok naszych pracujących kotów i, mam nadzieję, do zobaczenia przy innych kocich okazjach.