W wyniku rekomendacji

Na szczęście nadal spotykamy pedagogów, którzy wykonują swoją pracę nie tylko kierowani wykształceniem i profilem ukończonych szkół, a mają za cel i ideę autentyczne kształtowanie empatii, wskazywania kierunku rozwoju intelektualnego swoich podopiecznych, wskazując im i przybliżając przeróżne formy społecznego działania. Szkołę w Aleksandrowie Łódzkim poznaliśmy kilka lat temu w wyniku zaproszenia osoby bliskiej wolontariuszce pracującej w Fundacji.

Osoba rozstała się z przyczyn sobie tylko wiadomych z Kocią Mamą, ale dobre wrażenie jakie swoim pobytem wywarłyśmy zostało, tkwiło w pamięci i procentowało. W czasie pandemii wiemy, jak przebiegały spotkania, niezmienne coś je zaburzało, zmieniane były terminy, ilość klas czy grup. Oszaleć można było, zawrót głowy i zamieszanie większe niż na górskiej karuzeli! Jakoś dałyśmy radę składać wizyty, zbierać karmę i opowiadać kocie historie. Przetrwałyśmy najgorszy marazm będący wypadkową mało stabilnej sytuacji wywołanej Covidem-19.
Udało mi się nie oszaleć, nie zwariować, nadal prowadzić interwencję, nam tylko możliwym trybem. Żadna płaszczyzna aktywności nie została zaniedbana, zaniechana ani spowolniona, to raczej wyjątkowa jak na ten czas sytuacja. Po raz kolejny zbieramy żniwo naszej perspektywicznej gospodarki i właściwej logistyki.

Szkoła w Aleksandrowie nie jest typową placówką szkolną, to raczej kompleks składający się z kilku placówek funkcjonujących w jednym miejscu. Oprócz typowej szkoły podstawowej, mieści się przedszkole, basen, obiekty sportowe umożliwiające uprawianie wielu dziedzin sportu. To taki fajny twór, w którym dziecko czy młodzian, bezpiecznie, nie wędrując po mieście przemieszcza się z punktu, gdzie doskonali język obcy, na pływalnię bądź salę sportową. Sytuacja komfortowa zarówno dla uczniów jak i nauczycieli, a przede wszystkim dla rodziców.
Spotkanie w grupie zerowej umawiane było jeszcze w roku ubiegłym, ale wirus i wojna niestety zaburzyła pierwotne ustalenia. Świadoma faktu, że mimo dramatycznych wydarzeń, okrucieństw za naszą granicą, dzieci czekały na Kocią Mamę, jej opowieści i rzecz jasna zawsze obecne koty.

Jak zachowują się Polacy w obliczu napaści na Ukraińców, wiemy wszyscy doskonale. Wszyscy stanęli do pomocy, osoby prywatne, instytucje, organizacje i fundacje. W kraju rozbrzmiewają dwa języki, zjawisko wynikające z przyjęcia uchodźców. Nie stoją, nie czekają aż im się wszystko poda na tacy, to dumny naród, szybko znajdują pracę, dzieci zaczynają chodzić do szkół i przedszkoli. Jak dziecko odczuwa efekt wojny, jak szybko kojarzy fakty i wyciąga proste wnioski, mogłam się przekonać właśnie podczas ostatniego spotkania. Było typowe jak setki poprzednich, scenariusz zajęć dedykowany sześciolatkom, tradycyjnie przekazałam kalendarz, były prezenty, drobne upominki, malowanie kocich wąsików i przepyszne krówki z logo Kociej Mamy. Wszyscy dorośli zamarli, poczuli się bezsilni, zaskoczeni, kiedy jedno z ukraińskich dzieci w chwili, kiedy przedstawiałam mojego mądrego łagodnego Iwana, gwiazdę i ozdobę każdego spotkania, atrakcję i sprawcę ogromnej radości, powiedziało: „To ruski! Jest brzydki, nie będę go dotykać!”.

To jest bezpośredni wynik wojny! Nienawiść zaszczepiona do wszystkich i wszystkiego co się bezpośrednio kojarzy z agresorem. Faktem jest, że Iwan to kot rasy syberyjskiej leśnej. Mieszkający na terenie rosyjskiej Syberii!
Nie kontynuowałam tematu, nie próbowałam chłopca przekonać by pogłaskał Iwana, siedział naburmuszony z boku, wpatrywał się w kota wzrokiem jakby to zwierzę było winne dramatom dziejącym się obok.

W takich czasach przyszło nam przyjmować przeróżne reakcje, nie na wszystkie jestem przygotowana, ale jak zwykle staram się delikatnie wytłumaczyć, że nie możemy obarczać winą niemające wpływu na dzieje historii istoty. Nie przypuszczałam, że i tego rodzaju sytuacje spadną na mnie i będę musiała umieć w nich zaistnieć. To jeszcze jedno smutne tym razem doświadczenie, jednak widząc reakcję nauczycielki w jaki sposób przyjęłam zachowanie dziecka, wiem, że nie popełniłam błędu. Nie zraniłam uczuć i patriotyzmu chłopca, ale także obroniłam przed złością swojego kota. Mimo wszystko to spotkanie dało mi bardzo szczególną wiedzę, od wojny, od traumy z nią związaną, mimo, że w naszym kraju są bezpieczni, nie da się uciec nawet dzieciom. Ból, strach tkwi w nich nadal choć tak naprawdę nie mają na szczęście całej tej wiedzy, z którą każdego dnia muszą się zmagać dorośli. Barbarzyństwa, jakie dokonują się każdego dnia na ludności cywilnej szokują cały świat.

To spotkanie było dla mnie, dla towarzyszącej mi wolontariuszki przeżyciem, którego żadna z nas nie spodziewała się ani nie była na nie przygotowana. Tym razem, mimo miłych okolicznościom towarzyszącym spotkaniu, wracałyśmy przygnębione bez chęci na tradycyjne miłe pogaduchy.