Praca społeczna, wbrew pozorom, wcale nie jest spokojna czy nudna. To, że jest harmonijna, stabilna i rzetelna wynika z faktu, iż doskonale zarządzam moją niesamowitą, różnorodną pod każdym względem gromadą. Rozmaitość temperamentów i charakterów sprawia, że dynamika pracy przypomina oszalałą sinusoidę, która nie wpisuje się w żadne racjonalne prawo matematyczne. Kiedyś, wiele lat temu, ja, będąc raczej przeciwnością oazy spokoju i opanowania, traciłam czas na zupełnie zbędne emocje, starając się jakoś zminimalizować napięcia wynikające z przekraczania granic. Każda osoba ma określony poziom umiejętności przyjmowania i realizacji celów, zadań oraz obowiązków. Jeśli nie potrafi nad tym zapanować ani kontrolować, a nadmiernie naraża się na zewnętrzne bodźce, szybko może dojść do momentu zniechęcenia, a ostatecznie nawet do apatii. Nie da się działać w trybie dyspozycyjności 24 godziny na dobę. Budując organizację przypominającą w kształcie rodzinę, na siebie nałożyłam największy obowiązek. Najważniejszym moim zadaniem jest nie tylko ocena predyspozycji każdego wolontariusza, ale przede wszystkim racjonalny nadzór nad zakresem jego obowiązków. Nie każdy umie działać w maksymalnym obciążeniu. Niejednokrotnie podkreślałam, że szufladkowanie w przypadku Kociej Mamy nie jest ujmą, lecz gwarantem stabilności. Nie mogę powierzać obowiązku związanego z prowadzeniem domu tymczasowego osobie uczulonej na sierść czy pracującej w trybie wyjazdowym.
Świadomość ograniczeń każdego wolontariusza przekłada się na efekt spełnienia i zadowolenia z pracy społecznej. Pracujemy już tyle lat odnosząc znaczące sukcesy, musimy przede wszystkim dbać o wiarygodność, sprawną komunikację i nauczyć się nie przenosić życia zawodowego czy rodzinnego na teren fundacyjny. Jest to oczywiście szalenie trudne, jednakże związane sympatią i lojalnością, staramy się opanować sytuacje kryzysowe, wchodząc w kompetencje osoby pauzującej.
Aktywność w internecie ma swoje plusy, ale oczywiście również minusy. Szybkość i łatwość komunikacji, przesyłania danych oraz pozyskiwania informacji wiele ułatwiają i upraszczają, ale także znacząco uaktywniają pieniaczy i poszukiwaczy sensacji, zwłaszcza tam, gdzie takiej sensacji nie ma.
Zamieszanie wprowadza przede wszystkim nerwowa, nieprzemyślana reakcja na przeczytane wiadomości. Jak wynika z przeprowadzonych badań, większość ludzi nie odczytuje tekstu właściwie, nie potrafi wyciągnąć właściwych wniosków ani zrozumieć przesłanki umieszczonej między wierszami. Nie zliczę, ile otrzymuję komunikatów podważających czy wolontariuszka opiekująca się domem tymczasowym właściwie pełni swoją funkcję, albo czy koty zamieszczone w zakładce ‚spoza’ faktycznie znajdują się tam za moją zgodą i aprobatą. Czuję się dość mocno kontrolowana, nadzorowana i oceniana, jakbym pełniła swoją misję nie prawie przez 30 lat, lecz co najmniej stawiała niezdarne pierwsze kroki.
Patrząc na Kocią Mamę obiektywnie, należy odnotować kolejne etapy jej rozwoju. Pierwsza faza, to praca Grupy Kocich Opiekunek skupionych wokół Izy Milińskiej. Tak same siebie określałyśmy, kiedy nawet żadna z nas nie marzyła o Fundacji. Funkcjonowałyśmy w świadomości miejskich kociarzy, ale także w przestrzeni administracyjnej, biorąc udział w programach dedykowanych kotom.
Kiedy grupa urosła, wypracowała normy i ścieżki kociej pracy, stanęłyśmy przed faktem, że tak dalej działać się nie uda. Założenie Fundacji stało się nieodwracalną koniecznością. Ewolucja dokonała się naturalnie, płynnie. Grupa przeobraziła się w organizację z dawnej nazwy zachowując moje nazwisko, aby kociarze mieli przesłanie, że grupa nie rozpłynęła się w powietrzu, ale przeistoczyła się w inną instytucję, prawnie i administracyjnie uznawaną.
W naszej pracy nic nie uległo zmianie. Te same osoby, ci sami opiekunowie, te same tematy codziennej aktywności pozostały niezmienione. Nie psując sobie opinii awanturami, nie inicjując sporów czy niepotrzebnych napastliwych dyskusji, mając dobre notowania, nie musiałyśmy korzystać z ratowania wizerunku poprzez odcinanie grubą kreską przeszłości od teraźniejszości. Kontynuacja, ciągłość, spójność zawsze przynoszą profity. Śmiesznie i raczej mało poważnie wyglądają notowania grupy, kiedy co rusz nie tylko zmienia nazwę, ale i dokonuje dziwacznych przeobrażeń administracyjnych.
Stabilność jest gwarancją spokojnej pracy. Nigdy nie lubiłam hymnów pochwalnych, jakiś dziwnych peanów czy podniosłych deklaracji, zawsze źle to wróży dalszej wzajemnej komunikacji. Nauczona doświadczeniem, wiem, że tylko spokojna rytmiczna praca przekuwa się na sukces. Żadna szanująca się organizacja nie wywołuje konfliktów ani kłótni. Jesteśmy dalekie od takich poczynań, aby na naszym fanpage’u buszowały osoby naruszające godność innych. Cenzura ma pilnować dobrej atmosfery. Zawsze dbałyśmy o styl i formę dialogu i nadal będziemy strzegły, żeby rozmawiać o kotach, interwencjach, planach i marzeniach w kulturalnym eleganckim tonie.
Konkludując, bardzo proszę o racjonalne podejście do przeczytanego tematu. Zaoszczędzi to pracy przede wszystkim mnie. To ja bowiem opiekuję się pocztą na fundacyjnym fanpage’u i staram się skrupulatnie odpowiedzieć na każde zapytanie, nawet na te z cyklu „wyssana z palca plotka”. Jak nie odpiszę, pominę, odbieram hejt, zażalenie albo wręcz oburzoną pełną obelg wiadomość. Nie ma dobrej opcji w tym przypadku. Tak czy siak, muszę podejmować i nawiązywać kontakt, nawet jeśli doskonale wiem, że wątek umrze śmiercią naturalną, kiedy korespondent albo się zmęczy, albo wyczerpie wymyślone argumenty.
Zawsze byłam z sympatykami szczera. Fundacja nie ma powodu zamiatać pod dywan. Dzielę się zarówno dobrymi, jak i przykrymi wiadomościami z naszego kocio-maminego życia, ale zwiększa się liczba płaszczyzn aktywności, co oznacza, że mam również relatywnie więcej zadań do wykonania. Nie dodawajcie mi proszę czynności, które nic nie wnoszą do ratowania kotów. Skupmy się na tym, co pozytywne, co pomaga faktycznie zmienić przykrą kocią rzeczywistość.