w obronie zwierząt

Generalnie unikam konfliktów, nie inicjuję awantur i nawet temperament typowej kociary nigdy nie bierze góry nad rozsądkiem, analizą i zimną oceną sytuacji.

Staram się być sprawiedliwa, rozumiejąca przeróżne aspekty poprzedzające ludzkie decyzje i mało kiedy swoimi słowami przypieram kogoś do muru, a jeśli już nie trzymam języka na uwięzi, to wypowiedzi nawet w przypadku, kiedy są mega sarkastyczne, nigdy nie przekraczają granicy dobrego tonu, smaku i kultury.

Jednak patrząc co się wyprawia w świecie tak zwanych miłośników zwierząt, czasem włos mi się na głowie jeży, kiedy obserwuję jak prywata, buta, pycha i własne chore intencje biorą górę nad faktycznym celem, jakim powinna być troska o zwierzęta.
Zwierzę samo się nie obroni, nie upomni o swoje racje, dlatego tak istotne jest godne ich traktowanie.

Codziennie powtarzane są znane slogany: „odpowiedzialny jesteś za istotę, którą oswoiłeś”, „nie zmienisz świata ratując jedno życie, choć dla tej istoty życie diametralnie się zmienia…”.
Powtarzamy regułki automatycznie, a faktycznie wcale ich nie wprowadzamy w życie.
Dzieci, osoby w wieku bardzo podeszłym, zwierzęta także zaliczają się niestety do tej samej kategorii, wiele ludzi odmawia im prawa do własnego zdania. Brak szacunku przejawia się w ignorowaniu sygnałów manifestujących prośby o uszanowanie i akceptacje wyborów. Rodzice z obawy o utratę autorytetu zamiast dialogu, który wiele by rozwiązał i ułatwił we wzajemnych relacjach, przybierają postawę wyroczni absolutnej mówiąc: „cicho wiem lepiej, bo jestem starszy”. Przykro mi, bo to z tego powodu sami nieuchronnie fundują sobie klęskę, ponieważ dziecko rośnie i kiedyś dojrzeje do walki o swoje potrzeby.

Gorsza niestety sytuacja dotyka zwierzaki, opiszę pewne zjawisko opierając się na autentycznych obserwacjach i sytuacjach, które niestety mają miejsce, a fundowane są Bogu ducha winnym kotom przez osoby nazywające się zwierzolubami.

Mamy świadomość jak przykre jest dla kotów środowisko schroniskowe, jak bezduszne jest skazywanie na pobyt w klatce, jak zwierzęta nie rozumiejąc zmiany kategorii życia cierpią, popadają w apatię i depresję. Wiele osób chcących zmienić ich rzeczywistość zakłada przeróżne organizacje. Nieważne, jaką dostaną nazwę fundacji, stowarzyszenia, przytuliska czy ochronki. Ważne jest podejście do kota i forma opieki, jaką wybieramy.

Kocia Mama od zawsze stawia na wszechstronną socjalizację, dlatego pobyt w klatce kennelowej jest tylko sporadyczny, stosowany w wyjątkowych sytuacjach, kiedy wiąże się to bezpośrednio z nauką czystości u maluszków lub rehabilitacją po operacji ortopedycznej.
Bardzo często pada pod moim adresem, szczególnie podczas spotkania z mediami, pytanie o poziom adopcji, jak sobie radzimy i w jaki sposób pracujemy na taki rezultat.
Odpowiadam zgodnie z prawdą, że wynik jest tak imponujący, ponieważ my jako fundacja nie prowadzimy ani nigdy nie stosowałyśmy adopcji kota lub kociaka prosto z klatki. Nasi podopieczni mieszkają razem z nami, są członkami rodzin, śpią tam, gdzie chcą, biegają z naszymi kotami, bawią się z dziećmi i dostosowują się do rytmu i dynamiki rodziny.

Koty znają dźwięki domu, pralki, odkurzacza, telefonu. Wiedzą, jak wygląda rodzinna sprzeczka, potrafią reagować na intonacje głosu. Mają świadomość, kiedy psocą, reagują na nasze komendy. Uczą się granic, czego im nie wolno, gdzie nie należy łapki wkładać, dlaczego skok do wanny automatycznie kojarzy się z przymusową kąpielą. Próbują nas naśladować, są koty, które korzystają z toalety wzorem ludzi, wchodzą pod prysznic lub moczą z lubością łapki w misce.
Mają jak dzieci przeróżne pomysły, a naszym zadaniem jest je ułożyć i przygotować, by w nowym domu nie wisiały na firankach i zasłonach, by nie wykopywały kwiatów z doniczek i gazonów, nie tłukły bibelotów ani wazonów.

Klatka jest dla zwierzaka karą, a tym bardziej dla niezależnego kota, który tak jak mówi stare przysłowie „kocha chodzić własną drogą”.
Trwale przetrzymywanie kotów w kennelach, ograniczanie ich wolności i swobody niestety odbija się na psychice i nie rokuje ani socjalizacji, ani tym bardziej uległości. Jako przykład zawsze przytaczam historię Leona, który to zdziczał do tego stopnia przebywając w klace, iż zaatakował opiekunkę, u której się urodził.

Dlaczego jestem wrogiem kenneli? Bo jest to straszna przemoc, zniewolenie, wręcz pastwienie. Każde zwierzę pokazuje czy chce być wolne, czy godzi się na nasz pomysł na swoje dalsze życie. Sprawa jest prosta w przypadku małych kociaków, one złapane przed 12 tygodniem życia rokują jakąś socjalizację, gorzej z tymi starszymi, które, mimo iż wykastrowane nie chcą być udomowiane. Wolą niestety wolno, nawet na mrozie, biegać i skandalem jest by nie uszanować ich woli.

Mam przykłady niestety warte potępienia, że koty trzymane są w klatkach po kilka miesięcy, tygodni. Wegetują w oddzielnych, zamkniętych, rzadko odwiedzanych przestrzeniach, siedzą skazane na udrękę przez osoby, które nie dość, że z nimi nie pracują behawioralnie, to jeszcze postępują wobec nich kompletnie bezdusznie wiedzione dziwnymi instynktami. Kompletnie nie rozumiem jak takie zachowanie można nazwać dobrą pracą na rzecz zwierząt. Totalny brak rozsądku nasuwa pytanie o faktyczne pobudki emocjonalne, które leżą u podstaw takiego zachowania. Zwierzę nie dość, że ma ograniczoną wolność, to w wyniku zniewolenia, jeszcze bardziej się przed człowiekiem chowa i broni, bo zwyczajnie wie co go może spotkać, a ostrożność jest ich naturą, kocia postawa obronna automatycznie staje się naczelną w komunikacji z człowiekiem.

Nie raz oswajałam koty z problemami emocjonalnymi, takie, które ewidentnie doznały krzywdy w wyniku złego traktowania. Nigdy kennel nie był pomocny, wręcz utrudniał socjalizację. Tylko wolność i pozwolenie poznania domu i otoczenia, obserwacja nas i reszty domowników może przełamać nieśmiałość, obawę czy strach. To kot powinien inicjować kontakt.

Te zwierzaki szybko i właściwie rozpoznają nasze zamierzenia, odczuwają emocje i nasze do nich nastawienie. Z kotem stosując przemoc i siłę nigdy nie nawiąże się właściwej relacji. Żeby prowadzić dobry dom tymczasowy, nie wystarczy mówić, że się kocha koty, trzeba znać ich psychikę i szanować potrzeby. Mam świadomość, że bardzo łatwo zatracić granicę pomiędzy rozsądnym pomaganiem a dręczeniem, ale przyjmując zadanie rozpoczynające misję na rzecz zwierząt, nasze potrzeby powinny ustąpić na rzecz dobra braci mniejszych. To nie nasze emocje powinny mieć priorytet. Człowiek pełniąc służbę dla kotów jako cel nadrzędny stawia przede wszystkim świadome adopcje, ale tylko tych, które akceptują nasz pomysł w 100 %. Jeśli kot jest przetrzymywany przez dłuższy czas w kennelu, a tym samym nie jest w żaden sposób przygotowany do warunków życia domowego, tłumaczenie potencjalnym chętnym na adopcję, iż nagle w domu stałym zmieni swoje nastawienie jest kłamstwem działającym na szkodę zwierzaka, nowych opiekunów, a finalnie organizacji, w której się działa. Tylko uczciwe opisanie charakteru kota i stopnia socjalizacji pozwala na rezultaty jakie osiąga Kocia Mama. Podstawą każdej poprawnej adopcji jest prawda, dlatego fundacja nie ma najmniejszego kłopotu z szukaniem domów dla kalekich, powypadkowych, tych, które idą na do kocenie albo z uwagi na wycofanie jednego osobnika wydawane są w pakiecie.

Polecam ten artykuł wszystkim, którzy uzurpują sobie prawo i wyłączność do modelowania życia każdej istocie. Pamiętajmy, że kiedy kot rodzi się wolnym, a my pracując nad ograniczeniem populacji środowiskowych odławiamy je na stosowne zabiegi, to szanujmy ich wolę i nie zniewalajmy na siłę. Nasze głupie i błędne decyzje mogą mieć katastrofalne scenariusze i kończyć się tragicznie dla kota. Apelując o wyobraźnię, proszę czasem o refleksję nad samym sobą.