Po raz kolejny, tym razem niestety z okazji dramatycznych wydarzeń, przyszło nam wolontariuszom Fundacji zdawać najtrudniejszy życiowy sprawdzań z empatii, troski o los zwierząt, ale także łączymy siły by wspierać uchodźców, którzy uciekli przed zagładą. Nie jesteśmy politykami, nie jesteśmy żołnierzami, ale postawa całej mojej Kociej Mamy jest jak zwykle wyjątkowa i godna naśladowania. Nie bawimy się w żadne politycznie poprawne spekulacje, nie kręcimy przy okazji pomagania swoich drobnych interesów, jesteśmy w tym co czynimy bezinteresowne, kierujemy się sercem świadome tragedii jaka spotkała napadnięty naród. Pomagamy, jak umiemy.
Przyjmujemy i leczymy przywiezione z miejsc działań wojennych koty, nie lamentujemy, nie grozimy, że jak nie pójdą przelewy to palcem nie ruszymy! Nie szykanujemy tych, którzy przyszli z nadzieją o bezpieczne jutro swoich przede wszystkim matek, staruszek i dorastających dzieci. Współczujemy, że rozdzielono rodziny, jednak rozumiejąc ten fakt, staramy się poprzez realną, konkretną pomoc, wesprzeć, by rozwiać niepewność i obawę przed zaufaniem w nowej rzeczywistości.
Ośrodki, które bezpośrednio współpracują z Kocią Mamą w działaniu zmierzającym do zapewnienia podstawowych przedmiotów życia codziennego jakie potrzebne są w każdym gospodarstwie domowym, środków czystości, higieny, ubrań, również i zabawek dla dzieci, cudnie wymieniają się nie tylko informacjami o potrzebach, ale i komunikują występujące u nich nadwyżki.
Kocia Mama swoją opieką otoczyła były hotel PCK w Zgierzu, w którym schronienie otrzymało 250 Ukraińców, w tym 120 dzieci w wieku różnym, hotel znajdujący się na terenie stadionu Orła, w którym mieszka 16 rodzin, dzienny ośrodek pobytu przy ulicy Wschodniej w Łodzi, kilkanaście, bo około 40 rodzin, którymi opiekują się moi znajomi Ukraińcy. Zewsząd spływają wieści do Kociej Mamy o potrzebach, jak również o nadwyżkach. Nie sądziłam, że oprócz normalnych obowiązków wynikających z bycia głową rodziny i szefową Fundacji, będę miała czas i siły na koordynację akcją dedykowaną walczącej Ukrainie. Tu, na miejscu z pozycji siedziby, rozdzielam wsparcie przekazując najpilniejsze podstawowe przedmioty, ale pamiętamy też o tych, którzy walczą na froncie i do transportów humanitarnych dokładamy sprzęt jaki uda nam się pozyskać jak np. dwa duże namioty czy wojskowe lornetki.
Siedziba zamieniła się w mały punkt dowodzenia, magazyn rzeczy przeróżnych, do którego znajomi, przyjaciele, wolontariusze, ale i osoby kompletnie mi nie znane przynoszą rzeczy, przedmioty i produkty dedykowane Ukraińcom. Nie przypuszczałam nawet najśmielszych marzeniach, że jeszcze jedno zadanie zdołam unieść na swych barkach, a jednak dopiero w ekstremalnych sytuacjach człowiek poznaje swoje prawdziwe możliwości i moce sprawcze. Szkoda, że te prawdy spadają na nas w obliczu tak drastycznych wydarzeń.