Organizacje działają w przeróżnym trybie. Jedne są przejrzyste, czytelne do bólu, dzielą się ze swoimi sympatykami wszystkimi informacjami, zarówno tymi dobrymi, jak i porażkami. Inne natomiast na publiczne forum przekazują tylko te o randze sukcesu, zaciemniając tym samym dość mocno prawdziwy obraz pracy grupy. Organizacja to taka mała formacja skupiająca ludzi w różnym wieku, o różnej skali empatii, ale i o zróżnicowanej wyobraźni, kompetencjach, umiejętnościach, a także ograniczeniach. Każdy z nas, przystępując do grupy, musi mieć świadomość jednej naczelnej, obowiązującej wszystkich zasady, nie jest się jedynym, na którym priorytetowo koncentruje się uwaga wszystkich, a jednym z wielu trybików odpowiadających za idealnie pracujący cały mechanizm.
Dotyczy to każdego bez wyjątku, bez względu jaką pełni rolę czy funkcję w Kociej Mamie. Oczywiście, jak od każdej zasady, tu też istnieją wyjątki, aczkolwiek tylko wtedy, kiedy mają za cel finalnie usprawnić pracę. Opowiem Państwu raz jeszcze, gwoli przypomnienia, bo jakoś dziwnie pewnie informacje umykają z umysłu, jak faktycznie funkcjonuje na co dzień Kocia Mama.
Patrząc na fundację z dystansu, wszystkie decyzje zapadają po stosownych konsultacjach na poziomie szefowej. To ja ostatecznie zatwierdzam, daję zielone światło, sygnał do dalszego wprowadzania w życie każdego projektu. Dzieje się tak, by zapobiec sytuacji odpowiedzialności zbiorowej. Zawsze musi być jedna, czytelna osoba ponosząca wszelkie konsekwencje. O ile wolontariusz odpowiada za swój wycinek, o tyle za całość pracy czyli rytmikę i wydajność, tylko i wyłącznie szefowa. Bufor albo parasol bezpieczeństwa, można wybrać stosowniejsze dla siebie określenie, otaczał zawsze nie tylko pracujących w Kociej Mamie, ale i sympatyków, przyjaciół i lubisi. Każdy zawsze może liczyć na wsparcie i poradę.
Funkcjonując w świadomości kociarzy kilkanaście lat, stałyśmy się jakoby ostoją, u której zawsze, o każdej porze dnia i nocy, można znaleźć pomoc. Tak było kiedyś, kiedy organizacje pracujące na rzecz zwierząt można było policzyć na palcach jednej ręki. Odkąd namnożyło ich się, jak grzybów po deszczu, a każda największe siły skupia na reklamie na portalach społecznościowych, u nas dokonała się mała reorganizacja i wprowadziłyśmy dyżury w określonych godzinach. Ponadto powołano do życia oddział do ratowania zwierząt przy Łódzkiej Straży Miejskiej – Animal Patrol, więc nocne i dramatyczne interwencje częściowo zostały przejęte. Ilość działających organizacji nie przekłada się w żaden sposób na zmniejszenie czy zastopowanie w interwencjach. Po prostu , by mieć możliwość złapania dystansu i oddechu, musimy mieć czas na regenerację emocji, uporządkowanie myśli i przepracowanie problemów. Tylko idiota pozbawiony uczuć pracuje w trybie zmianowo- zadaniowym. Nie jesteśmy robotami, a rutyna i obojętność są początkiem zmiany jakości kategorii działania.
Jedna tylko rola pełniona w fundacji, a mianowicie bycie szefową, bezpośrednio z uwagi na decyzyjność o budżecie sprawia, że, niestety, tak naprawdę nigdy nie mogę sobie pozwolić na faktyczną przerwę. Kiedy przygotowuję Kocią Mamę do moich wyjazdów urlopowych, zawsze ustalam i określam czas kontaktu w przypadku sytuacji trudnej. Interwencje mogą czekać, trudne adopcje również, bowiem skoro czas nie pilił dotąd, to i te dwa tygodnie nie zbawią nikogo. Wyjątek stanowią wypadki, których kocie ofiary wymagają natychmiastowej pomocy. Wszystkie inne okoliczności związane z zabezpieczeniem zwierząt mogą spokojnie przejąć inne organizacje.
Jedni rozumieją moje stanowisko, inni nie. Jest to szalenie przykre zjawisko, które niestety staje się nagminne, ponieważ osoby zapominają, jakie obowiązki wynikają bezpośrednio z pełnionego wolontariatu.
Czas ostatnich dwóch tygodni był dla mnie kolejną okazją do wyciągnięcia wniosków w temacie społecznej pracy. I o ile cała fundacja doskonale rozumiała, że jest to wyjątkowa okoliczność i należy teraz mnie schować pod parasol ochronny, a nie wynikało to z kaprysu, tylko z powodu skomplikowanego zabiegu i koniecznej rehabilitacji, to z opiekunami zwierząt bywało różnie. Mimo, iż starałam się sumiennie odpowiadać na telefony i wiadomości, informując o sytuacji, ze zrozumieniem spotykałam się różnym.
Cóż, kolejne dość niezwykłe doświadczenie za mną.
Przepraszam wszystkich, których rozczarowałam swoją niedyspozycją, ale i ja, jak widać, jestem tylko człowiekiem, który czasem się zepsuje. Nie byłam na tyle bezduszna, by prowadzić interwencje telefoniczne, sama źle się czułam, a obok na łóżkach zwijali się z bólu inni pacjenci. Dziękuję fundacji za ostre dyżury, za gotowość, za sumienność. Mimo braku mojego nadzoru za sprawność, fachowość, odpowiedzialność. Kolejny egzamin zdaliśmy razem na sześć z plusem, ale oby był to jeden z ostatnich.