Spadło i na nas przekleństwo życia w niecodziennej dziwnej rzeczywistości, czyli w mega ciekawym, aczkolwiek trudnym czasie. Tematy: pandemia i strajk kobiet podzieliły społeczeństwo na dwa wrogie obozy. Zawsze tak jest, kiedy dzieją się wiekopomne zmiany dochodzi do burzy, zawieruchy, strajków, manifestacji, zamieszek, niekiedy do ulicznej walki. Dzieją się rzeczy niewyobrażalne, przekraczane są wszelkie granice, tłamszona jest tolerancja i to w takiej samej mierze przez obie zwaśnione strony.
Daleka od polityki, układów, oporna na wszelkiego rodzaju kumoterstwo, od zawsze sama modelująca swój wizerunek i to nie pod publiczkę i łatwy poklask, a zgodnie z moimi zasadami, kodeksem moralnym i etyką. Przez jednych kochana, naśladowana, przez innych zwalczana, szykanowana, robiłam swoje mając na uwadze kondycję ukochanej Fundacji, zapewnienie spokojnej pracy cudownym wolontariuszom, a przede wszystkim pełniłam niestrudzenie misję na rzecz tych, którym oddałam całe swoje życie, czyli nieznośnym kotom!
Jedną z form, przewodnią i najważniejszą tuż po ograniczaniu nadmiernego rozmnażania, jest dla Kociej Mamy edukacja, prowadzona konsekwentnie od samego początku powstania grupy kocich opiekunek skupionych przy Izie Milińskiej. To, co sobie wymyśliłam realizowałam konsekwentnie z uporem maniaka. Przyjmowałam zaproszenia wszędzie, podróżowałam do Szadku, Piotrkowa Trybunalskiego i Tomaszowa Mazowieckiego, przy każdej okazji z takim samym zapałem siejąc miłość do kotów, głosząc prawo do godnego ich życia, walczyłam z panującymi zabobonami, apelowałam o tolerancję i szacunek dla naszych szumnie zwanych “braci mniejszych”. Piętnowałam okrucieństwo, bestialstwo, mordowanie ślepych zdrowych miotów, a decyzję o aborcji pozostawiając weterynarzom.
Swój swojego zawsze znajdzie, nawet w gąszczu tysięcy ludzi, dlatego wraz ze mną pracują od lat osoby o takim samym kośćcu moralnym. To wiele upraszcza, ponieważ eliminuje czcze dyskusje i spory, a jednomyślność poglądów i przekonań pozwala na spokojną konkretną pracę. Dlatego kilkanaście lat temu ukuło się powiedzenie: “Szperasz w mej głowie!”.
Realizując zadania wynikające z potrzeby, wręcz konieczności edukacji kociej trafiałam do przeróżnych placówek oświatowych, dużych i małych, bogatych lub mniej zasobnych, ale i do ośrodków, gdzie spotykałam się z dziećmi z niepełnosprawnymi, niewidomymi, dotkniętymi autyzmem, zespołem Downa. Nie były to dla mnie przykre doświadczenia, bowiem wyznając filozofię, że prawo do życia ma kaleki kot, z taką samą atencją traktowałam spotkania z tymi wyjątkowymi dziećmi, szczęśliwa, że mimo swoich ograniczeń szaloną radość sprawia im kocia wizyta.
Najpiękniejszym podziękowaniem było szczęście malujące się na malutkich buziach.
Wszyscy wiedzą z jakim oddaniem walczę o każde kocie życie, dosłownie i w przenośni! Do historii przeszła już moja biała wełniana czapka, w której siedzą najbardziej słabe kocie istoty noszone blisko mego serca. Nie zdołam policzyć nieprzespanych nocy na czuwaniu przy chorym kocie, ilości maluszków wykarmionych butelką, kocich rodzin ukrytych przed fanatyczkami ostro respektującymi prawo do mordownia ślepych miotów.
Ja doświadczona kociara, twarda baba, mocno stąpająca na ziemi, raz jedyny poddałam się i nie skończyłam zajęć z dziećmi. Wszystko było zorganizowane cudownie, przeprowadzona została pokaźna zbiórka karmy, opiekunki były przesympatyczne, rodzice szczęśliwi, ale ja z kolejną wizytą w następnej grupie, przekraczając próg sali, napotykałam coraz to większą dawkę dziecięcego nieszczęścia. Zbyt mocne były to bodźce bym mogła się z tym zmierzyć, zwyczajnie jak tchórz uciekłam do łazienki płacząc jak małe dziecko! Dla mnie mieszkającej z kalekimi niepełnosprawnymi kotami, z Pitusiem padaczkowym, którego trzymałam za ogon pomagając utrzymać równowagę podczas biegu, walczącej o prawo do życia dla niewidomych kotów, nie byłam przygotowana na widok, aż takich deformacji genetycznych. Magda była dzielniejsza zastąpiła mnie, a ja opuszczałam “Kolorowe Przedszkole” zapłakana, chora przez kilka następnych tygodni, nigdy więcej nie odważyłam się tam zawitać. Nie byłam nawet w stanie napisać zwyczajowego reportażu, podziękowałam tylko za cudną zbiórkę karmy.
Od tamtej pory minęło 8 lat. Tamto spotkanie mimo upływu czasu nadal wywołuje silne emocje, żaden obraz niestety nie chce być mniej ostry.
Tamto spotkanie było dla mnie osobiście traumatycznym przeżyciem, chylę czoła przed tytanicznym heroizmem Rodziców tych dzieci. Podziwiam ich determinację, codzienne anonimowe bohaterstwo, walkę, choć wiedzą, że są pokonani i nie ma najmniejszego cienia nadziei na cud. Wiele we mnie zmieniło to przeżycie, z taką samą zaciętością walczę o każdego kota, z wyjątkiem tych, które mają ewidentne wady genetyczne, które uniemożliwiają im normalne sprawne funkcjonowanie.
Ja mam łatwiej od tamtych wyjątkowych Rodziców. Mam wybór. Z bólem serca, zawsze po rozważeniu tysięcy za i przeciw. Nie zajmując żadnego stanowiska, nie oczekując najmniejszych deklaracji ani obietnic, w czasie, kiedy krajem targają rozmaite emocje, ja kociara, matka, kobieta podzieliłam się jeszcze jedną opowieścią z mojego kociego podwórka. To wspomnienie nadal boli, niezmiennie wywołuje smutek i sprawia, że same płyną łzy. Jest tak mocne, tak przykre, tak wstrząsające, że nie umiem go zamknąć głęboko w sobie. Jest jak drzazga, która boli, ale nie daje się usunąć.