Zabierając się corocznie za statystykę, normą jest, że po drodze i w trakcie, a czasem przy okazji, przychodzą nam do głowy nowe pomysły bilansowe.
W tym roku zadziało się dokładnie tak samo. Od zawsze podkreślam, że fundacja Kocia Mama to zespół, to ciąg połączony mocnymi splotami duszyczek bardzo aktywnie zabiegających, by lepiej żyło się wszystkim kotom. Z tego powodu przeróżne projekty stają się najpierw nowością, by za moment stać się priorytetem. Kiedy organizacja jest mała, skupia się na jednym, góra dwóch zadaniach, kiedy jednak cechuje ją odwaga, siła, rozmach i kreatywność, wtedy można próbować osiągnąć wyższy szczebel. Kiedyś byłam przekonana, że osiągnęłyśmy szczyt, że więcej i lepiej już się działać nie da. Totalny błąd. W naszym przypadku nie ma miejsca na typowe rozwiązania, zawsze nawet w przypadku szalenie skomplikowanej kwestii, nagle okazuje się, że możemy, umiemy, potrafimy jeszcze więcej. Przełamywanie granic i barier to nasza największa specjalność.
Przyjmowanie kotów w wieku różnym w celu przysposobienia ich do późniejszej adopcji, to aktywność kompletnie typowa dla profilu organizacji, jednak i w tym temacie są aspekty, które wymagały uporządkowania. Nie lubię pracy rwanej, chaotycznej, ponieważ takowa nie tylko wprowadza zamęt i bałagan, ale wywołuje niepokój i niepewność. Mam świadomość, że natłok oraz nadmiar zadań, które muszę koordynować powoduje, że postrzegana jestem, delikatnie mówiąc, jako osoba odrealniona od rzeczywistości, odrobinę zakręcona, taka z innej czasoprzestrzeni. Muszę rozwiać te opinie. To, że odważam się ratować koty, nad którymi nie chcą pochylić się inni, nie zmienia faktu, że kontroluję i nadzoruję każdą płaszczyznę doskonale. Dzieje się tak, ponieważ umiałam stworzyć zespół sumiennie pracujących wolontariuszy. Nie muszę nikogo dyscyplinować, monitować czy ponaglać. Tryby same ładnie działają i każdy doskonale rozumie, jak jego osobista rzetelność przekuwa się na całokształt opinii o Kociej Mamie.
U nas nic nie dzieje się bez powodu, przyczyny czy sensu. Ponieważ od zawsze ilość rocznych adopcji w organizacji i nieistotne jest, czy działałyśmy jako Grupa Opiekunek czy Kocia Mama, budziła zdumienie, niedowierzanie, zazdrość, dlatego naturalnym krokiem było opracowanie dokumentów, które na każdym etapie aktywności związanej z zaopatrzeniem kota, regulowałby jego status prawny.
Typowe przekazania przez karmicieli odbywają się tradycyjnie, odławiany jest miot i przekazywany do wskazanej przeze mnie kliniki. Od początku do końca każdą tego rodzaju interwencję monitoruję osobiście, od czasu, kiedy to opiekunowie z premedytacją łamali przekazane przez Marylę ustalenia. Na pierwszy rzut oka, odbierając wolontariuszce zadanie, dołożyłam sobie pracy. Ale tylko z pozoru, bowiem finalnie mam mniej zamieszania z dociekaniem, kto i kiedy pomerdał przez przypadek albo zachował się tak, by jemu było na rękę.
Zatem, gdy kocię, kot lub miot trafia do wybranej kliniki, zawsze przechodzi standardowy przegląd, po którym jest kierowane albo do okna życia, albo do domu tymczasowego. Dokument przekazania do fundacji podpisują wszyscy, co do których mam pewne wątpliwości o autentyczności ich intencji.
Koniecznie i nieodwołalnie dokumenty zrzeczenia się kota podpisują hodowcy kotów rasowych oraz osoby unikające opłaty kosztów wynikających z konieczności naprawy kota, bez wnikania w drobiazgi i szczegóły.
Adoptujący natomiast obligatoryjnie podpisują umowę normującą dalszymi losami zwierzaka.
Oba zjawiska, adopcje i zrzeczenia są typowe dla naszej działalności i o ile to pierwsze zawsze wiąże się z radością i satysfakcją, o tyle drugie wywołuje uczucie niesmaku. Jednak pracując na rzecz zwierząt, musimy nauczyć się przyjmować takie sytuacje nie rutynowo, ale klasyfikować je jako konieczność unikania gorszych w skutkach decyzji dla kota.
W taki oto sposób administracyjny starałam się zaprowadzić ład i porządek w dokumentacji związanej z pojawianiem się kocich osobników w fundacji. Spokój i ład trwał kilka lat aż do momentu, kiedy to do pracy włączyły się wolontariuszki pracujące w Animal Patrolu.
Jakie są cele i zadania tych służb, nie moją jest sprawą, jednak pośrednio ich interwencje zaczęły naturalnie wpisywać się w nasze cele statutowe. My i oni działamy na rzecz zwierząt, to nas łączy, ale oni, mam na myśli mundurowych, pracują zgodnie z nakazem, rozkazem i procedurami. Nie ma miejsca w ich w pracy na sentyment, są natomiast normy i paragrafy.
Dylematy pojawiały się, gdy podczas interwencji zabezpieczały ślepe niesamodzielne mioty. Zgodnie z ustawą i literą prawa, maluszki powinny trafić do wskazanej kliniki celem ich eutanazji. Empatia, emocje macierzyńskie, odruch serca, czyli mieszanka totalnie burząca spokój duszy powodowała, że do mnie zgłaszały się o pomoc. Prywatna fundacja ma to do siebie, że skoro zostawiona jest sama sobie i żadnych urzędników nie interesuje, jak sobie finansowo radzi, nikt także nie ma wpływu ani nacisku na moje decyzje. Moja wiarygodność to wypłacalność. Dopóki nikt mnie nie wyprasza z kliniki odmawiając opieki weterynaryjnej z uwagi na zadłużenie, dotąd mogę podejmować decyzje zgodnie z własnym pomysłem i sumieniem.
Opieka nad maluszkami to największa wydatkowa pozycja w budżecie, co oczywiście przekłada się na wielkość faktury. Nawet operacje kostne nie generują takich kosztów, jakie wynikają z utrzymania przy życiu licznego stadka. Koszty to jedna pozycja, ale w tym aspekcie nie o niej chciałam rozprawiać, bardziej martwiła mnie właśnie strona prawna tych odchowanych maluszków. Jak podpisywać umowy adopcyjne na kociaki, których faktycznie nie było?
Brakowało mi uporządkowania problemu dotyczącego tych kotów w chwili ich przyjęcia.
Życie na szczęście samo zweryfikowało i tę okoliczność. W chwili, kiedy podejmowana jest interwencja to do mundurowych z patrolu należy decyzja, czy przekazują kota do schroniska czy kontaktują się z Kocią Mamą. Jeśli kot czy miot trafia do nas, podpisujemy dokument przekazania i wszystko odbywa się jawnie i prawnie. W ten sposób my też uzyskujemy dokumenty świadczące o wykonanej pracy, ponieważ zawsze opisany jest dokładny stan, wiek oraz dalsze wskazania.
Jeszcze w ubiegłym roku uporządkowana została kolejna przestrzeń, na której podejmujemy działalność pomocową. Nie jest ona problemem, ponieważ ratowanie ślepych miotów jest jednym z celów statutowych i nie ma żadnej różnicy, czy przekażą kocie dzieci do fundacji karmiciele, przypadkowi znalazcy czy osoby z patrolu.
Dążyłam do uporządkowania tej kwestii z kompletnie innego powodu niż empatia. Drażni mnie traktowanie prywatnych organizacji po macoszemu, bez wsparcia, unikania współpracy, ignorowanie skutecznych podpowiedzi. Nie jesteśmy nowicjuszkami, skutecznie i aktywnie działamy na rzecz zwierząt od ponad 25 lat, a udawanie, że nas w mieście nie ma, niestety jest ewidentnym brakiem ochoty na dialog i konstruktywną współpracę.