Drobna, smukła, miła blondynka w okularach. Poznałam ją kilka lat temu, chyba zaraz po tym, jak tylko powstała Kocia Mama. Przyszła do mnie z koleżanką. Obie bardzo chętne do pracy, aktywne, choć diametralnie różne. Ania wyważona, spokojna, niezwykle uważna i delikatna. Julka bardziej energiczna, niecierpliwa, dynamiczna, bliższa mi charakterologicznie.
– Fajną mieszanką jesteście. – powiedziałam im przy pierwszym spotkaniu.
– Tak, ja też się dziwie, że jeszcze jej nie udusiłam. – zachichotała Julka.
– Co chcecie robić dziewczyny?
– A co trzeba?
– Nie wiem, dopiero wszystko ogarniam – Przyznałam wzruszając ramionami – Dopiero odnajduję się w kompletnie nowej dla mnie rzeczywistości, nie wiem czy podołam. Ja szefową fundacji, to brzmi jak dowcip, ale zobaczymy.
To z ich inicjatywy zaprosiłam Lecznicę Perełka do współpracy. Gosia, właścicielka, wtedy dopiero zaczynała karierę a mimo to była już bardzo zaangażowana w działania społeczne.
Ich pomysłem było wytwarzanie rękodzieła. Bawił mnie sposób w jaki dzieliły się pracą: ta żmudna, wymagająca czasu i skupienia, zawsze jakoś dziwnie trafiała się Ani, Jula zaś wykazywała się zdobieniem.
Z przyjemnością obserwowałam ten niecodzienny duet. Przechodziły bez skargi wszystkie formy fundacyjnej pracy, łowiły koty na zabiegi, oswajały, przeprowadzały interwencję i stały na kiermaszu.
Ania na ślubie zbierała dla Kociej Mamy karmę, Julka była jej pierwszą druhną. Goście mieli uciechę, kiedy dziewczyny z Kociej Mamy po ceremonii tak się zagadały, że nie można ich było rozdzielić. Ania w wysokiej ciąży nadal jeździła na edukację.
Ich wspólna interwencja, kiedy oddały do adopcji przepiękną Finezję stała się anegdotą. Złapały na zabieg przecudną, burą w złote cętki, kotkę. Urzeczone jej urodą, wymogły na mnie zgodę, by oddać ją do adopcji. Zgodziłam się, choć przewidywałam jaki będzie finał, ale uznałam, że kto się nie myli, nie zdobywa doświadczenia. Kotkę wypatrzyła na portalu autentyczna hrabina, zakochała się i postanowiła adoptować. Finezja zamknięta w apartamentowcu na którymś tam piętrze, nie chciała się pogodzić z zamachem na swą wolność. W efekcie Hrabina nie mogła otworzyć okien, bo kotka na nie skakała. Ze złości wytłukła zdobiące dom rodowe bibeloty, sterroryzowała biednego persa ale kiedy zabrała się za niszczenie wiekowych futer, pani nie wytrzymała i z płaczem poprosiła, byśmy kotkę zabrały.
Jula jest teraz z boku Fundacji, ale mam nadzieję, że niebawem i ona będzie mogła wrócić do pracy. Rozumiem jej tęsknotę, ale w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze i trzeba się z tym faktem pogodzić.
Ania, po tym jak okrzepła w roli mamy, wróciła do systematycznej fundacyjnej pracy. Znowu łapie, oswaja, szykuje do adopcji. Pomaga w transporcie, wozi wyprawki i nas na edukację. Ostatnio dołożyłam jej kolejne zadanie: pracuje w kontakcie z karmicielami. Nie prowadzę jej za rękę, ma pełną swobodę, tyle lat jest już ze mną, więc działa schematowo.
Sprawdza się, jest skuteczna, dokładna i konsekwentna.
W wyniku jej interwencji przyjechała z Konstantynowa kotna matka z dorastającym 6 miesięcznym kocurkiem. Opiekunka nie była chętna do żadnej aktywności, uznała, że na zgłoszeniu do Fundacji problemu kończy się jej działanie. To Ania swoją perswazją, argumentacją i stanowczością umiała wyegzekwować skutecznie fundacyjne żądania.
Mamę z synkiem na dom tymczasowy przyjmuje Joanna, która w tym roku cieszy się z dobrej adopcyjnej passy. Rewelacyjne domy znalazły szybko wszystkie przyjmowane przez nią nawet bardzo dorosłe koty.
A Ania nadal telefony odbiera, odnalazła się w tej roli: ustala terminy zabiegów, komunikuje się z lecznicami, pilotuje, nadzoruje, kontroluje czasem tylko pyta o radę. Dzwoni, mówiąc ze śmiechem:
– Ale miałaś pomysł, tyle lat się znamy a teraz to jeszcze non stop rozmawiamy.