Na początku każdej znajomości pojawia się ciekawość, ostrożność i niepewność — to normalne i komunikacyjnie poprawne zjawisko. Nigdy jednak nie rokują dobrze relacje, które już od początku są naznaczone nadmiarem emocji, nawet tych pozornie pozytywnych. Deklaracje, obietnice i wizje weryfikuje życie oraz okoliczności, które napotykamy po drodze. To, co łatwo się opowiada, znacznie trudniej wprowadzić w życie.
Istnieje grupa ludzi żyjących w odrealnionym świecie — niby chodzą twardo po ziemi, mają za sobą pewne doświadczenia, a mimo to społecznie nie potrafią zaangażować się w sposób, który przekładałby się na realną, wykonaną pracę. Wiele takich osób poznałam — dałam im szansę, a potem bez żalu się pożegnałam. Dobre chęci to w przypadku pracy Kociej Mamy zdecydowanie za mało, by utrzymać się w ekipie.
Kornelia pojawiła się kilka lat temu, przynosząc dary dla Fundacji i wybierając taką formę wolontariatu. Była to dobra decyzja — wtedy była jeszcze zbyt młoda, by samodzielnie działać bez nadzoru, a jej wizyty mogłyby być dla mnie jedynie dodatkowym kłopotem. Jednak za każdym razem, gdy się spotykałyśmy, znalazł się czas na krótką pogawędkę. Z biegiem lat, przy okazji tych rozmów, stopniowo wdrażałam ją w najważniejsze tematy, które akurat zaprzątały moją głowę.
Były różne, tak jak różnorodne są interwencje, które przychodzi mi prowadzić. To, że mam temperament, w wielu przypadkach nie jest przeszkodą — wręcz przeciwnie, często ułatwia działanie. Nigdy nie dałam się wciągnąć w dziwne układy, związki czy powiązania. To, co mnie denerwuje lub złości, eliminuję natychmiast — tak jest dla mnie prościej. Nie lubię czuć się uwikłana, zależna ani zobligowana do rewanżu. Wolę jasne, klarowne sytuacje, nawet jeśli oznacza to definitywne zamknięcie drzwi do dalszej współpracy. Nie chcę być dla nikogo słupem, pomostem ani drabiną.
Miejsce, w którym znajduje się Kocia Mama, wypracowałam wspólnie z wolontariuszami wyłącznie dzięki solidnej pracy. Nasza Fundacja nie jest słoniem na glinianych nogach, którego przewróci byle mysz. Jesteśmy silnym, zgranym zespołem, a nasza siła wynika ze wspólnego zaangażowania i determinacji.
Dlaczego przy temacie specyficznego wolontariatu Kornelii podejmuję temat jakości i wartości Fundacji? Odpowiedź jest prosta. Każde spotkanie z nią było inne pod względem emocjonalnym, poruszałyśmy różne tematy, a ja sama miewałam przeróżne nastroje. Te wszystkie okoliczności pokazały obu odwiedzającym mnie kobietom — matce i córce — prawdziwy charakter kobiety, która stoi u steru Kociej Mamy. Widziały mnie szczęśliwą, radosną, spełnioną, ale także wściekłą, rozzłoszczoną, przerażoną i niepewną — zależnie od tego, co akurat spadło na moje barki.
Życie rodzinne, zawodowe, fundacyjne — wszystko to koncentruje się w rękach jednej kobiety. Emocje, obowiązki, troski, nadzieje i uczucia, które czasem trudno utrzymać pod pełną kontrolą — czasem wymykają się i powodują lawinę.
Im dłużej mnie znały, tym bardziej się do siebie zbliżałyśmy. Zaczęła się zacierać granica pomiędzy poprawną znajomością a czymś głębszym. To była ich wola i ich decyzja.
Kiedy ostatnio odwiedziły mnie w styczniu, nic nie wróżyło, że pojawią się ponownie tak szybko. Jednak mówiąc szczerze, nie jestem zaskoczona, że obie dziewczyny tak chętnie wracają do mnie. Jak kiedyś powiedziała Emilka: „Mnie się rozumie albo nie!” Wniosek nasuwa się jeden — los na mojej drodze postawił kolejne wyjątkowe istoty.