ukarana

Od początku pracy Grupy Kocich Opiekunek i następnie metamorfozy w Kocią Mamę, bardzo uważnie przestrzegam pewnej niepodważalnej, niezmiennej zasady, a mianowicie, by wolontariusz nie poczuł się manipulowany, spychany na plan dalszy z problemami, z którymi się boryka, oraz żeby nigdy nie stracił poczucia bezpieczeństwa ani stabilnego gruntu pod nogami. Tym sposobem, kiedy ma świadomość z jakich okoliczności wynikają moje decyzje, rozumiejąc całą złożoność sytuacji, przyjmuje rozwiązania jako logiczny ciąg zdarzeń. Zawsze dzieliłam się wiadomościami z naszego podwórka, opowiadając zgodnie z rzeczywistymi faktami zarówno miłe, jak i przykre sytuacje. Ta, która dzieje się obecnie dosłownie i w przenośni, jest dla mnie i fundacji karą za przewinienia i zaniedbania, które nie są naszym udziałem czy wynikałyby z naszej niefrasobliwości bądź złego traktowania zwierząt.
Wiemy wszyscy, jak kluczową rolę odgrywają w naszym fundacyjnym procesie adopcyjnym tak zwane „Okna życia”.

Przebywają w nich koty w zaopiekowaniu weterynaryjnym adekwatnym do swojego wieku.
I tak, mając swoje standardy, ciesząc się z możliwości ich przestrzegania, czyli adopcji w pewnej, wcale nie słabej pod względem medycznym kulturze, zebrane fundusze nie marnujemy na wysokie opłaty za rachunki telefoniczne czy zbędne, dziwnego rodzaju wydatki, a każdy grosik pomaga kotom zabezpieczyć lepsze życie.

Z „okna” mają prawo wyjść tylko zdrowe kociaki, chore czekają w szpitalu na swoją kolej.
Każdy miot ma badany kał. Mam świadomość, że przy takiej ilości smarków, są to niebagatelne koszty. Jednak umysł analityczny, interes kotów i zmysł gospodarski przekuwają się na decyzje, by robić te analizy, bo tylko w ten sposób nie błądzimy po omacku, a stosujemy preparat działający na te robaki, które zostały odkryte. Każde takie badanie to koszt 39 złotych. Robaczyca zawsze była trudna do zwalczenia, nie raz opisywałam kociaki, które właśnie z tego powodu poleciały za Tęczowy Most. Rezygnując z premedytacją z sięgania po najtańsze obecne na rynku preparaty, poprzez stosowanie nowoczesnych, osiągamy większą skuteczność kosztem mniejszego obciążenia kociego organizmu. Takie zachowanie jest ważne w przypadku kociaków malutkich, które są słabsze, dlatego mniej inwazyjne działanie nie powoduje drastycznego spadku odporności.

Cała akcja zaczyna się w połowie wakacji, kiedy to trzy moje kocięta zostają zabrane do adopcji przez prezesa innej organizacji. Od początku nie rozumiałam ani motywów działania, ani tym bardziej idei niby pomocowej. Pomimo bardzo dużej liczby zgłoszeń, odbierania kotów z klasycznych interwencji oraz bardzo ścisłej współpracy z oddziałem SM Animal Patrol, nie rejestruję problemów z adopcją. Spokojna praca według honorowania listy oczekujących do pomocy, pozwala zachować systematykę oraz płynność. Bez zamieszania, zbędnych konfliktów i wprowadzania chaosu.

Koty pojechały, ja zostałam postawiona przed faktem w zasadzie dokonanym, nikt nie konsultował ze mną pomysłu. Przeleciało mi przez głowę, że nie był to dobry wybór, aczkolwiek już się dokonało, więc poniekąd zamknęły się drzwi. Minęło ponad 8 tygodni i pewnego cudownego dnia koty wróciły na pokład Kociej Mamy. Powód wołający o pomstę do nieba, pani uznała, że przerosła ją misja i nie podoła znaleźć odpowiednich domów. W całej historii pozytywny jest tylko jeden jedyny fakt, że zwróciła kociaki do fundacji. Reszta okoliczności w bardzo mocny sposób podważa jej kompetencje do prowadzenia społecznej działalności. Rzadko piszę takie słowa, jednak ta sytuacja woła o pomstę do nieba.
Krok po kroku, chłodno zrelacjonuję kolejne etapy skandalicznego zachowania:
Koty zostały przekazane zdrowe, z książeczkami, łagodne i na umowę adopcyjną.
Wróciły chore, zarobaczone, obciążone Giardią i Kokcydiami. Ta mieszanka jest mega trudna do wyleczenia.

Koty mieszkają w szpitalu od 6 września. Kocia Mama nie dość, że opłaca ich leczenie, szpital i dostarcza wyżywienie, to ma zablokowane do czasu ich wyleczenia „okno życia”.
Zła opieka, brud, nie bójmy się tego słowa, niefrasobliwość prezesa, nie dość, że naraża nas na straty finansowe, to przenosi się i zaburza cały misternie opracowany i przygotowany adopcyjny plan. Jedna osoba swoim niechlujstwem dość zasadniczo zaburzyła pracę fundacji, ale i w okresie niezwykle trudnym, bo tuż przed zimą spowolniła naszą fundamentalną tak szalenie ważną aktywność.
Koty rosną. Za moment wejdą w wiek, kiedy trzeba zapewnić kastrację, czyli wpakowane zostałyśmy w jeszcze jeden wydatek.
Przez następne trzy tygodnie nadal będą leczone, zatem nie tylko dochodzą nowe, kolejne dość znaczne koszty, ale i pustką wieje „okno życia”.

Takie są suche fakty. Kocia Mama ponosi karę za nieswoje błędy.
Pytanie się nasuwa, jak ta osoba wejdzie ponownie do klinki i spojrzy w oczy pracującym tam ludziom? Gdzie jest poczucie winy, wstydu, jakieś zażenowanie może, jakaś refleksja nad sobą i tym co wyprawia? Czy ma świadomość jak jej indolencja, nieudolność, wręcz działanie na szkodę zwierząt, psuje opinie innym, oddanym, przejętym tym co robią? Jak ma się jej zachowanie do naszej walki o utrzymanie życia? Do tytanicznej pracy, kiedy się góry przenosi i walczy o każdego dosłownie kota!
Ten reportaż jest z cyklu: „Muszę, bo się uduszę” – to takie nasze hasło w Kociej Mamie. Zawsze pada, kiedy napotykam na taką karygodną dziwną osobę, która w swoje bałagany wciąga innych!

Prezes, szef, właściciel powinien być przykładem, wzorem, idolem i mentorem. Osobą do naśladowania, autentycznym przewodnikiem, a nie śmiechu wartym cynikiem, który tylko udaje, że zwierzęcy świat ratuje.
Mocne padły słowa. Mam świadomość. Teraz w moim domu mieszka sześć dość obciążonych, w pracowni, w kuchni leczą się dwa maluchy spod Łodzi, po pracowni biega kapryśna Syjamka, ale wszędzie JEST CZYSTO! Bo tylko tak mogę zadbać o standard ich życia.