Ten wolontariusz do pracy stawił się w sumie sam. Pojawił się z problemem, rzecz jasna kocim, interwencja została przyjęta i podjęta, zdecydowałam się ponieść koszty operacji amputacji łapki Mruczki, a tak prawdę mówiąc, naprawić spartoloną przez jakiegoś weterynarza operację.
Wykonując zawód, każdy, trzeba się kierować nie tylko wiedzą zawodową i uczciwością, ale jeszcze wyobraźnią, co szczególnie w przypadku lekarzy jest niesłychanie istotne. Amputacje u zwierząt są nie tylko aktywnością ratującą życie w przypadku tych, które doznały urazu podczas kolizji czy nieszczęśliwego upadku bądź mają oczy zniszczone kocim katarem i tylko pozbawienie ich daje szansę na dobre bez bólu życie.
Zawsze staramy się ratować, ocalić, nie naruszać wyglądu, jednak bywają takie obrażenia, iż konieczne są rozwiązania radykalne, czyli amputacja. Grzegorzowi ktoś życzliwy przekazał kotkę do adopcji po usunięciu fragmentu łapki, tylko problem poległ na tym, że była ucięta zbyt nisko w wyniku czego, kotka chodząc naturalnie podpierała się na niej nieustannie kalecząc co wywoływało stan zapalny i infekcję.
Sam będąc niepełnosprawnym, kalectwo futrzaka przełożyło się na emocje. Kiedy już klamka o przyjęciu kotki zapadła nieodwracalnie, kobieta przestała odbierać telefon. Mężczyzna został sam z cierpiącym zwierzakiem zdecydowanie wymagającym pomocy, której koszt finansowy był mocno poza jego zasięgiem.
Jak zwykle w takich sytuacjach komunikacja odbijająca odbierała mu nadzieję, aż trafił do Kociej Mamy i wszelkie problemy momentalnie się rozwiązały.
Kotka trafiła ponownie na stół operacyjny, tym razem dostała się w ręce mądrego weterynarza!
Myślałam, że wszystko potoczy się jak zwykle. Fundacja pomogła, wyłożyła kasę, można o niej zapomnieć. Myliłam się i to mocno!
Zgłosił chęć wolontariatu, był nieugięty mimo moich obaw. Jestem dyspozycyjny, posiadam auto, chcę się odwdzięczyć! Za namową Maryli odbyłam rozmowę kwalifikacyjną i ujął mnie swoją determinacją, poczuciem godności własnej, nie schował się, nie uciekł, a walczył o spełnienie swojego życzenia.
Ustąpiłam sądząc, że się znudzi, podda, że wolontariacka codzienność zwyczajnie go zmęczy. Znowu pudło!
Grzegorz jak już poczuł pewny grunt pod stopami, że jest częścią społeczności Kociej Mamy, to urósł mu apetyt. Zaczynał od domu tymczasowego, potem przy okazji wizyt w siedzibie, wszedł naturalnie do grupy autek, ale jeszcze mu było mało. Dołożyłam „klepanie” na www. Na moment była cisza, ale kiedy tylko opanował nowe dla siebie zadanie, momentalnie zaczął znowu niespokojnie się wiercić.
– Mogę zorganizować edukację kocią u Weroniki w przedszkolu? – w zasadzie było to pytanie czysto retoryczne, już wiedziałam, że o ile nie ma problemu z każdą krytyką, zawsze odbiera ją w kategorii nauki i wskazówki, o tyle odmówić mu jak się na coś uprze, graniczy z cudem.
Cechą dobrej szefowej jest nie tylko świadomość własnego charakteru, ale i działających w grupie wolontariuszy. Fundacja jest organizmem żywym, zmieniającym się niezmiennie pod wpływem sytuacji, zdarzenia czy powierzonego zadania.
Nie zawsze rozwiązanie jest typowe, sprawdzone, przemyślane, niekiedy trzeba dać unieść się chwili.
-Dobrze, działaj, masz zielone światło, pójdziesz na zajęcia z Katarzyną, ja już mam wszystkie terminy zajęte.
Wszystko odbyło się jak po sznurku, krok po kroku według instrukcji: w przedszkolu pojawił się plakat o zbiórce dla kociaków Kociej Mamy i koszyk na dary.
W Walentynki, Kasia koordynatorka edukacji wraz z Grzegorzem i seniorką Kasią zawitali do placówki.
Kasia uczyła się ode mnie, więc ma perfekcyjnie opanowaną sprawność edukatorki, a będąc prywatnie mamą trzech pociech, umie zapanować nad każdą najbardziej niesforną gromadą.
Nie mogłam stworzyć lepszego duetu. Tym sposobem mamy w zespole męskiego kociego edukatora. Miało być o edukacji, a wszedł sam na tapetę temat rekrutacji i osobistego rozwoju w wolontariacie. Może i lepiej. Sam fakt, że dotąd żadna organizacja nie przeprowadziła takiej lekcji już świadczy o tym, że całe wydarzenie było dla wszystkich ogromnym, miłym i fascynującym doświadczeniem.