U schyłku lata witając jesień

Jest taki czas w pracy Fundacji, kiedy my, kocie opiekunki, stajemy się lekko nerwowe. Powód jest prosty: zewsząd płynące apele dotyczące przyjęcia kotów.
Lato kończy się nieubłaganie, nadciągają chłodne wieczory. Porządkując działkowe ogródki nagle zadajemy sobie pytanie: jak poradzi sobie kotka z rodziną, która dotąd przebywała na naszym garnuszku, którą tak troskliwie żeśmy karmili? Patrzyliśmy z ogromną przyjemnością na baraszkujące w słońcu kocie dzieci. Kiedy stajemy przed tym dylematem „Co z nimi dalej?” zaczynamy w pośpiechu, kompletnie bez planu, działać. Sytuacja tym bardziej skomplikowana, że nagle takich „obudzonych” jest niestety niezła gromada.


I się zaczyna pisanie maili do rozmaitych organizacji. Ton próśb jest różny, od błagalnego, po straszący, nawet wypominające przekazywany 1% podatku. Ludzie powołują się na znajomości, wykorzystują bezdusznie rodzinne, towarzyskie i pracownicze układy. Każdy chwyt i metoda jest dobra, by osiągnąć zamierzony cel i przekazać koty pod opiekę Fundacji.

Tradycyjnie, solidarna z wolontariuszkami, chcąc je wesprzeć, odrobinę odciążyć, po raz kolejny otwieram swój DT, ponownie łamiąc daną przed laty obietnicę, że ten obowiązek będzie poza mną. Jednak świadoma potrzeb, sama dokładam zadanie, na które kompletnie nie mam czasu! Sprzątam kuwety, napełniam miski, przytulam spragnione miłości maluchy, wyrzucając sobie, że poświęcam im zbyt mało czasu.

„Są przynajmniej bezpieczne” pocieszam sama siebie, zamykając drzwi izolatki, w której rezydują – moje koty są chore, więc nie mogę zapewnić tymczasom komfortu spania w łóżku.
Zaglądam do nich tak często, jak mi na to pozwalają obowiązki, bywa, że na kawę idę do mojej mini kociarni, by przy okazji małe trochę pobawić. Pracownicy ostrożnie otwierają drzwi do kuchni,  bo na drzwiach widnieje napis: Uwaga, małe kociaki latają luzem!

Klienci patrzą pytająco na wisząca kartkę, moja rodzina wzrusza ramionami „Cóż, taka się nam trafiła…”  co w domyśle znaczy „Z nią się nie wygra, i tak do domu koty ściągnie!”

Nie mam pretensji do opiekunów i karmicieli o troskę, o empatię, o miłość do kotów.
Mam żal o brak wyobraźni, o traktowanie nas instrumentalnie, o bezduszne ignorowanie rzeczywistości.

Największym szacunkiem i uznaniem otaczam osoby, które pełnią funkcję DT. Sprzątanie kuwet, mycie misek, spotkania adopcyjne to typowe działania. Te osoby wykonują pracę, której gołym okiem nie widać. Podają leki chorym, biegają na kroplówki, na zamiany opatrunków, na kontrolne zdjęcia a bywa, że często przy okazji uczą kociaki czystości, współżycia z nami i innymi futrzakami. To są godziny spędzone na aktywności, o której radośnie zapominają ci wciskający nam koty. Zapominają, że nasze domy nie są mini schroniskami, że oprócz kotów mieszkają w nich nasze rodziny, a my mamy swoje, wynikające z życia obowiązki.

Przykro mi, gdy słyszę żal w głosie dziewcząt, które mają zamknięte DT. Przyszły by działać, przyjmować, zabezpieczać, wypuszczać do najlepszych domów, a przez przypadek ich dom powiększył się o grono nieadopcyjnych, które znalazły bezpieczną, kochającą przestrzeń. Nieadopcyjne to te najtrudniejsze, kalekie, białaczkowe, fipowe.

Tradycyjnie, kiedy w każdym dostępnym kącie mieszka kociak czekając na adopcję, kiedy staję przed faktem, że nie upchnę już nawet pół futra, że wszystkie DT zakocone, wydaję rozporządzenie: „Do odwołania ogłaszam zakaz przyjmowania kotów”.

Nie mogę narażać zdrowych na spotkanie z chorymi, nie mogę pozwolić, by sytuacja wymknęła się spod kontroli. Znam przychody ale i wydatki, jakie generuje takie stado. Rzadko zabezpieczamy zdrowe koty, generalnie są chore, zaświerzbione, często kwalifikują się do przewlekłego leczenia. Nie wspomnę o pooperacyjnych oraz tych zabranych przez ludzi, którzy od lat tworzą grupę naszych sympatyków. Oni też oczekują wsparcia od Fundacji.

Nie czekamy bezwolnie aż manna spadnie z nieba. Działamy na bazarkach, na pchlim targu, na siepomaga, allegro i grupie 5… 10… 15…

Tradycyjnie nastaje czas, kiedy nie mam czasu na bycie politycznie poprawną, ponaglam do aktywności, bo tego wymaga sytuacja. Mam świadomość wolontariatu, ale i czekających rachunków.

Tradycyjnie, u schyłku lata jestem bardziej wymagająca, rzadziej przymykam oko na drobne potknięcia, przypominam beczkę z prochem. Wiem, że zachowanie jest wypadkową ciężaru chwili, że kilka adopcji ukoi me nerwy, że ładnie zakończone cele na siepomaga dodadzą sił i zmniejszą odrobinę to cholerne brzemię odpowiedzialności.

Zatem moja prywatna prośba do sekundujących działaniom FKM: Wspierajcie aukcje na allegro, kupujcie proszę przepiękne kalendarze, zaglądajcie na bazarek do Ani, na pchli targ Wioli.

Dziewczyny otaczają mnie troską, ogromną sympatią i wyrozumiałością, wiedzą kiedy i z jakiego powodu staję się kłębkiem nerwów. Na szczęście ten stan minie!!!