– Czy 8 marca chcemy iść do pracy? – dla zasady upewniała się Renia.
Odpowiedź była oczywista.
– Tak. – odpowiedziałam natychmiast, świadoma pustych półek, na których zawsze gromadziłam zapas suchej karmy.
Zaraz wybuchnie wiosna i będzie wysyp, już uczuliłam Magdę, by miała rękę na pulsie i zgarniała dla nas wszystkie proponowane przez firmy upusty, gratisy i promocje. Wiosna niesie ze sobą nie tylko świeży oddech, ale przede wszystkim obawę, jak tym razem dotrwamy do jesieni. 1 % zawsze jest loterią, choć w przypadku Kociej Mamy jest to podobna co roku kwota, mamy na szczęście stałe grono wiernych darczyńców. Biedy i potrzeb nadal jest multum, organizacje zabiegają o wsparcie. Fakt, że my potrafimy same gromadzić środki jest raczej zjawiskiem nietypowym, wypadkową pomysłowości i zaangażowania. Jednak liczenie na cud jest złudne, dlatego odpowiedzialnie prowadzimy edukację.
Zanim zostaniemy zaproszone do szkoły lub przedszkola, by opowiedzieć o fundacji, zaprezentować koty i promować wolontariat, pedagodzy zaglądają na stronę internetową, gdzie w zakładce „Koty edukują”, można obejrzeć wcześniejsze spotkania oraz zapoznać się z ofertą, jaką przeważnie proponujemy. Ania wykonała ogrom pracy opracowując prezentacje, rebusy i krzyżówki dostosowane do wieku odbiorców. Niebywałą wiedzą dzieli się Renia, ja wtrącam anegdotki o śmiesznych incydentach związanych bezpośrednio z naszą pracą. Zdjęcia ze spotkań pokazują roześmiane buzie, zasłuchane, skupione, chłonące wiadomości lub pracujące z przejęciem na mini kocich warsztatach. Czasem, gdy grupa jest niesforna albo bardzo aktywna wprowadzamy kocią gimnastykę. Akurat pomysłów to nam nie brakuje.
Kolejny etap, to ustalenie terminu spotkania no i rozpoczęcie akcji zbierającej dla kotów dary. Zawsze najlepszym prezentem są karma i wszystkie sprzęty, które możemy użyć do opieki nad kotem, a nie koce, stare kołdry czy poduszki. Nigdy nie jest zbyt dużo drapaków, zabawek czy koszyków. Trzeba pamiętać, że wszystkie akcesoria związane z działalnością same musimy zakupić pomniejszać w ten sposób budżet przeznaczony na leczenie kotów. Dzikiego kota pod pachą nie zaniesiemy na zabieg, nie poczeka on na wizytę siedząc grzecznie na lecznicowym krześle, nie zapuka do naszych drzwi z informacją: jestem chory, mam koci katar zabierz mnie proszę do pana doktora!
Edukacja to nie tylko obalanie mitów, tłumaczenie czym jest tajemnicza toksoplazmoza. To uświadamianie, że od początku do końca nasza polityka pracy jest przemyślana, systematyczna i uporządkowana.
– Czy pani chciałaby by pracować za darmo? – kiedyś wprost zadałam dość kłopotliwe pytanie. Rozmówczyni popatrzyła na mnie dziwnie.
– No wie pani, to nie pora na altruizm, czasy raczej są trudne! Etat nauczycielki wychowania początkowego to duża odpowiedzialność.
– Wiem. – zgodziłam się grzecznie – ani mi w głowie wywoływanie dyskusji. Podzielam całkowicie pani zdanie. – zapewniłam, ale nie mogąc się powstrzymać dodałam: – My często za swoją pracę nie otrzymujemy adekwatnej zapłaty – popatrzyłam na panią wskazując prawie pusty koszyk, gdzie wisiała naklejka „Karma dla kociąt i kotów z FKM”.
Czasem jedno zdanie więcej znaczy niż tasiemcowe opowiadanie. Mądrej, solidnej osobie wystarczą proste sygnały. Kiedy dopinany jest termin, Renata podsuwa kilka fajnych rozwiązań: zbiórkę pieniędzy i zakup konkretnej, wskazanej przez nią karmy. W końcu jako prezesowa wie dobrze, jakie mamy w danym momencie potrzeby, zbiórkę ale solidną karmy dowolnej jakości, jako że nasi podopieczni rekrutują się raczej z piwnic i śmietników, a nie z super hodowli. Można wpłacić także darowiznę na konto, wtedy pieniądze użyte będą do opłacenia faktur za leczenie.
8 marca, poranek, telefon dzwoni, Bożena dopytuje się, w jakiej kolejności nas zbierać. Stoję gotowa, kot skarży się miaucząc żałośnie, nie lubi siedzieć zamknięty w kontenerze. Ciekawe, które koty zabierze Renia? Mój Leon po ostatnim spotkaniu odmawia na tę chwilę współpracy, jakby czytał w mych myślach… Nawet nie muszę nic mówić, wstaje rano i wychodzi z domu ukrywając się na podwórku. „Patrzcie co mówią wam koty” to przecież moje słowa, dlatego wierna temu, o czym nauczam, po prostu dałam mu spokój. Zastąpił go Iwan, rozpieszczone kocie dziecko. Dla niego wyjście z domu jest atrakcją. Wolę nie myśleć co będzie, kiedy i on odmówi współpracy!
Tylko z boku wszystko wygląda cudnie, a faktycznie jesteśmy co zajęcia rozdarte między wiedzą, że to na koty dzieci czekają, a faktem ile czasami emocji kosztuje właśnie koty każde wyjście z bezpiecznego domu! Serce i rozum – odwieczny problem. Kolejny paradoks, uczymy miłości do kotów, pośrednio ich kosztem.
Jedziemy na Morcinka, to małe osiedlowe przedszkole, 5 grup. Edukatorki 3 i fotografka.
– Jak dzielmy grupy? – pytam bardzo liczny komitet witających nas osób – nauczycielki, pani z kuchni, uśmiechnięta i życzliwa pani dyrektor.
– To zależy od pań. – słyszę. – My zaopiekujemy się dziećmi, czekamy na polecenia.
Czyli przejmujemy stery i rządy, odrobinę nietypowo, ale bardzo rozsądnie. Podział ról i szacunek wyrażony bez patosu dla naszych kompetencji. Doceniam zachowanie i uśmiecham się. Zatem dziewczyny zapraszam na górę, ja biorę trzy grupy i zostaję na dole, Monika zaczyna z Renatką, Bożena jest łącznikiem, ja zasygnalizuję jak potrzebne będzie mi wsparcie. Zaczynam tradycyjnie „Dzień dobry dzieci”.
Wszystkie grupy były niesamowite.
Karma zebrana solidnie, myszkujemy w dużych pudłach.
Kultowe już powiedzonko Reni padło podsumowując spotkanie: Można? Można! Tylko trzeba chcieć!
– Dziękuję za zaproszenie. – żegnam się z panią dyrektor wręczając kalendarz. – Pamiętajcie tu o nas proszę.
– Dzieci i my wszyscy czekaliśmy bardzo na te kocie warsztaty, mam nadzieję, że do nas panie wrócicie.
– Gratuluję pani załogi, świetny zespół a i dzieci bardzo są rezolutne. Oczywiście pojawimy się z przyjemnością, znacie już przecież do nas drogę.