tym razem ytek

Każde działanie społeczne, żeby przynosiło pozytywny rezultat dla organizacji oraz spełnienie i satysfakcję wolontariuszowi, powinno być nie tylko przemyślane, ale także doprecyzowane we wszystkich szczegółach. Perfekcja, profesjonalizm oraz pracowitość to czynniki, które mają największy wpływ nie tylko na opinię i renomę, ale przede wszystkim na skuteczność realizacji celów.

Od zawsze byłam uporządkowana – wiedziałam, w jakim celu i z jakiej przyczyny zdecydowałam się założyć Kocią Mamę. W mojej przestrzeni wszystko musi być dopięte na ostatni guzik: uporządkowane, zaszufladkowane i przemyślane. W fundacji nie może być chaosu, bałaganu, przypadkowych sytuacji czy błędnych decyzji. Każdy, kto nie szanuje obowiązujących zasad i reguł, jest eliminowany z najbliższego otoczenia – tak jest rozsądniej i prościej. Unikanie sytuacji konfliktowych zapewnia wolontariuszom komfort spokojnej pracy.

Po 17 latach aktywności na wielu polach, dotyczących nie tylko kotów, powielamy sprawdzone schematy, ale bez popadania w rutynę czy stereotypy. Dobre rozwiązania są dla nas wytyczną do opracowania scenariusza działania w zależności od okoliczności. I tak, w przypadku edukacji nie zapraszam do bycia wykładowcą osoby z wadą wymowy, szybko wpadającej w tremę czy takiej, która zdecydowanie nie lubi dzieci. Dla takiej grupy wolontariuszy przygotowany jest wachlarz innych różnorodnych zadań.

Działając cyklicznie w grupach tematycznych, realizujemy poszczególne zadania ze swobodą, bez niepotrzebnego napięcia. Moim zadaniem jest stworzenie atmosfery, która eliminuje stres, wyklucza konflikty i rozwiewa wszelkie rozterki.

Wolontariusz w Kociej Mamie to osoba, od której oczekuję nie tylko lojalności, ale przede wszystkim działania zgodnego z własnym poglądem i sumieniem. Nie wymagam, by ktoś, angażując się w pracę społeczną, rezygnował ze swoich pasji czy dodatkowych aktywności – wręcz przeciwnie. Kreatywność i różnorodne zainteresowania często przekładają się na jakość wykonywanych obowiązków.

Od początku istnienia kociej grupy opiekunek dużą wagę przywiązywałam nie tylko do budowania wiarygodności interwencyjnej i adopcyjnej, ale także do wizerunku całej społeczności.

Od wielu lat organizacje – zarówno te działające w trybie non profit, jak i komercyjne – chętnie sięgają po media reklamowe, takie jak stacje telewizyjne, radiowe, ekrany reklamowe czy billboardy. W naszym przypadku tego typu narzędzia nie przynoszą jednak oczekiwanych efektów, ponieważ najlepszą reklamą są same ocalone koty.

To, że zrezygnowałyśmy z płatnych form promocji, nie oznacza, że całkowicie odcięłyśmy się od działań wizerunkowych. Z sympatii do Oli regularnie odwiedzamy telewizję Ret Sat. Przez te wszystkie lata oprócz wolontariuszek zawsze towarzyszyły mi tam również moje prywatne koty.

Pomimo że mieszka ze mną osiem kotów, do studia najczęściej jadą tylko kocurki – Iwan, Laluś i Ytuś. Reszta stada jest raczej kłopotliwa w takich sytuacjach, ponieważ należą do grupy geriatrycznej albo są kotami z wirtualnych adopcji.

Podczas ostatniego spotkania w studiu moje kocice – 26-letnia Zośka i Brytyjka Lilka – byłyby świetnym, żywym przykładem na to, jaką krzywdę mogą wyrządzić kotom rasowym nieodpowiedzialni ludzie. Jednak, znając ich wrażliwość na zmianę otoczenia, nie funduję im takich atrakcji, chyba że jest to konieczne ze względu na leczenie lub okresowe przeglądy weterynaryjne.

Biorąc pod uwagę ich wiek, coraz poważniej rozważam zapraszanie weterynarza na wizyty domowe.

Każdego roku tradycyjnie przyjmujemy zaproszenie od Oli na sympatyczne pogaduszki – opowiadamy o sukcesach, problemach, najważniejszych interwencjach. Ten cykliczny format trochę nam się już jednak znudził.

Nowy, wyjątkowo adekwatny do obecnej sytuacji temat podsunęła Ania:

Szefowa, a może opowiemy o wirtualnych kotach? Przecież jest ich więcej niż tych kwalifikujących się do adopcji!

Bardzo fajny pomysł! Można szeroko rozwinąć tę opowieść – nie tylko o tym, jak te koty trafiły pod opiekę Kociej Mamy, ale także dlaczego, mimo że są wyleczone, nadal pozostają na naszym fundacyjnym garnuszku.

To temat rzeka, obejmujący wiele aspektów. Można nawiązać do wyjątkowych umiejętności naszych kocich diagnostów, szczegółowo opowiedzieć o zastosowanych terapiach, troskliwej opiece zapewnianej przez domy tymczasowe, a nawet do kondycji finansowej samej organizacji. Nie każda fundacja jest w stanie udźwignąć tak duże wydatki, a my, podejmując się tego wyzwania, pokazujemy, że jesteśmy gotowe zapłacić wysoką cenę za bycie niebanalnymi, nowatorskimi i odważnymi w działaniu.

Kiedy zaproponowałam nowy temat rozmowy, Oli rozświetliły się oczy. Generalnie niewiele organizacji decyduje się na ratowanie zwierząt zaliczanych do kategorii „trudnych przypadków”. Poza tym o statystykach, liczbach i wynikach można przeczytać na stronie internetowej, ale nie każdy dowie się z niej, dlaczego Schedka otrzymała właśnie takie imię i jak wpłynęło na nie moje wyczucie czy intuicja. Nie wszyscy wiedzą, w jaki sposób doszło do tego, że Danuta prowadzi dom dla kotów białaczkowych, albo dlaczego ubiegły rok zawsze będzie mi się kojarzył z kalekim Jokerkiem.

Nasze rozmowy to nie tylko opowieść o jednym wielkim sukcesie – to również analiza faktów, którymi przez cały rok żyła fundacja. Mówimy o blaskach i cieniach, o porażkach i triumfach, o wielkich smutkach i ogromnych radościach.

Kiedy jest się szefową tak rozległej ekipy, należy ze stoickim spokojem przyjmować dosłownie wszystkie zdarzenia, podejmując w danej chwili najlepsze wybory, nie dla siebie, ale dla kota. To jedna z zasad, które nigdy nie przestaną nas obowiązywać.

Cieszę się, że podpowiedź Ani zaowocowała aż dwoma programami.